Выбрать главу

Nie chodziło więc tylko o ilość posiadanej mocy, ale i o ilość samokontroli tej mocy towarzyszącej — o umiejętność opanowania tej nagiej, nieokiełzanej emocji, ukierunkowania jej, kontrolowania i kształtowania za pomocą własnego intelektu. Raczej to właśnie, a nie jakieś stopniowanie mocy, było tym, co dzieliło poszczególne szczeble hierarchii na tym świecie. To wyjaśniało, dlaczego Kronlon z całą jego mocą był takim nędznym człowieczkiem i dlaczego takim pozostanie. To również wyjaśniało, dlaczego Marek Kreegan mógł wznieść się na szczyty i zostać władcą. Był wyszkolonym agentem, należał do śmietanki tego zawodu, a znalazł się tutaj w sytuacji tak sprzyjającej ludziom tego pokroju.

Zrobiło się późno; większość pionków wróciła już do swoich chat i pogrążyła się we śnie. Ja, jak na razie, byłem ciągle pionkiem, na którego czekał długi dzień pracy.

— Czy będziesz tu jeszcze jutro? — spytałem Bronza.

Pokręcił przecząco głową.

— Przykro mi, ale mam przed sobą długą drogę, a i tak już siedziałem tu dłużej, niż zamierzałem. Powinienem już być w dziedzinie Shemlon, leżącej stąd na południe. Miło mi było cię poznać i mam przeczucie, że wkrótce spotkamy się ponownie. Człowiek z twoją mocą szybko awansuje na tym świecie, jeśli będzie właściwie szkolony, a jego talent rozwijany.

Ta ostatnia uwaga była tak ważna, że nie mogłem jej w żadnym wypadku zignorować.

— Szkolony — powtórzyłem — Przez kogo? Kto prowadzi szkolenie?

— Czasami nikt, a czasami ktoś, kto zna kogoś — odrzekł enigmatycznie. — Najlepsze szkolenie, o jakim słyszałem prowadzone jest w kolonii złożonej z potomków pierwszych naukowców, jacy tu wylądowali, w dziedzinie Moab, ale ta znajduje się tysiące kilometrów stąd. Nie przejmuj się, znajdziesz kogoś. Najlepszym zawsze to się udaje.

Zostawiłem go na tym miejscu, gdzie siedział cały wieczór i poszedłem z Ti do chaty. Chociaż było późno, a ja byłem po długim dniu pracy, nie mogłem zasnąć. Głowę miałem wypełnioną myślami o wyrwaniu się z tego życia wśród pionków i o odnalezieniu Marka Kreegana. Myślałem także o Ti, biednej, naiwnej, małej Ti, i o tym jaką krzywdę jej czyniono. Zbudowałem całą armię z tych, z którymi chciałem wyrównać rachunki, choć wiciu z nich nawet jeszcze nie spotkałem.

Rozdział ósmy

MOBILNOŚĆ SPOŁECZNA NA LILITH

Ćwiczyłem tak dużo, jak to było możliwe przy długim i ciężkim dniu wypełnionym pracą fizyczną. Powtarzałem sobie, że te ostatnie tygodnie czy miesiące pozwoliły mi osiągnąć dwie rzeczy. Pierwsza, to opanowanie do końca i dostrojenie do siebie ciała Cala Tremona w taki sposób, bym mógł nie tylko korzystać z niego w sposób naturalny, ale bym je odczuwał jako swoje własne. Druga, to fakt, iż jego mięśnie — aha! moje mięśnie — rozwinęły się w stopniu, który przedtem uważałbym za zupełnie niemożliwy. Podnosiłem ciężary trzykrotnie większe bez zastanowienia i bez trapiącego mnie uprzednio bólu. Byłem pewien, że potrafię teraz z łatwością giąć grube stalowe pręty.

Choć może wydawać się to dziwne, jako wyszkolony agent bardziej jeszcze doceniałem tę drugą rzecz. Poniżono mnie. Sponiewierano, złamano ze śmieszną łatwością i to właśnie było tak upokarzające.

Może to brzmi zaskakująco w moich ustach, ale właśnie upokorzenie było tym, czego mi bardzo było potrzeba. Byłem przecież zarozumiały, próżny i zbyt pewny siebie, kiedy zaczęła się ta cała eskapada. Homo superior — nigdy nie pokonany podczas wykonywania zadania. Ciągle jeszcze w to wierzyłem, mimo że miejsce, w którym mogłem wykazać swą wyższość było dla mnie zamknięte na zawsze. Ten świat tutaj był całkowicie obcy; był światem, który kierował się zupełnie odmiennymi regułami. Tutaj znajdowałem się poza swoim żywiołem, jeśli więc chciałem zwyciężyć, musiałem spaść na samo dno, by zacząć wszystko od podstaw. Był to powód, dla którego ciągle jeszcze znajdowałem się przy życiu. To i fakt, że chociaż złamany w obliczu pozornie niepokonanej siły straciłem poczucie celu, to jednak nigdy nie straciłem woli przetrwania.

Pod koniec pewnego dnia, wkrótce po wyjeździe Bronza, wraz z innymi wróciłem do wioski na wieczorny posiłek. W trakcie jedzenia rozejrzałem się po brudnych i zmęczonych twarzach pionków i uświadomiłem sobie, że coś jest nie całkiem lak, jak powinno być.

Brakowało Ti. Prawie zawsze spotykaliśmy się tutaj i jedliśmy wspólnie, a życie w dziedzinie było tak regularne i niezmienne, iż w tych kilku przypadkach, kiedy musiała być gdzie indziej, zawsze wiedziałem o tym z góry.

Zacząłem pytać wszystkich wokół, ale nikt jej nie widział. W końcu znalazłem ludzi, którzy z nią pracowali i ci powiedzieli, że przyszedł po nią Kronlon w porze południowego posiłku i zabrał ze sobą.

Zastanowiłem się. Co prawda, Kronlonowi zdarzało się zabierać co ładniejsze dziewczyny, by się z nimi zabawić, ale tym razem nie była to właściwa pora na coś takiego. Kronlon bowiem, mimo całej swej władzy jaką posiadał, na szczeblach hierarchii stał niewiele wyżej od zwykłych pionków i istniały zadania, które musiał bezwzględnie wykonywać. Miałem jak najgorsze przeczucia. Przerwałem posiłek, wstałem od stołu i poszedłem powoli w kierunku chaty nadzorcy. Nie było to z mojej strony działanie rozsądne, ale uważałem, iż nie mogę czegoś takiego przepuścić.

Kronlon był u siebie. Widziałem, że siedzi w swoim niewielkim pokoiku i coś popija — prawdopodobnie miejscowe piwo — z dużej tykwy i pali jakiegoś skręta, który mógł być równie dobrze cygarem ze śmierdzącego zielska, jak i lokalnym odpowiednikiem „trawki”. Nie miałem pewności, co to może być, bo pionkom nie przysługiwały takie luksusy. Ponieważ było czymś niezwykłym, by ktoś z własnej woli zbliżył się do jego kwatery, wyczuwając moją obecność, odwrócił się zaskoczony. Kiedy mnie zobaczył, twarz wykrzywiła mu się w złośliwym grymasie.

— Tremon! No, no! Trochę się ciebie spodziewałem — zawołał. — Chodź tutaj, chłopcze!

Podchodziłem ostrożnie, bo chociaż mogłem już wyczuć, usłyszeć i zobaczyć organizm Wardena praktycznie we wszystkim, włączając w to i jego, to jednak, jak do tej pory, nie odniosłem żadnych sukcesów w wykorzystaniu tej umiejętności. Wydawało mi się, że Kronlon świeci trochę jaśniej niż inni, na których się koncentrowałem — a może były to tylko nerwy? Trudno mi było zapomnieć to, czego doznałem za jego przyczyną, ten niewiarygodny ból, który zadawał jedynie siłą swej woli.

Przez krótki moment miałem ochotę się wycofać, ale było już na to za późno i on o tym wiedział. Zobaczył mnie, zaprosił do siebie, a to było równoznaczne z rozkazem. Niezależnie więc od rezultatu konfrontacji, wycofać się nie mogłem.

Kronlon rozparł się wygodnie i przyglądał mi się z krzywym uśmieszkiem na twarzy.

— Szukasz swojej małej suki, hm? Brakuje ci partnerki do łóżka, co?

Oczy błyskały mu okrucieństwem. Wiedziałem, że ten sukinsyn mnie prowokuje.