Выбрать главу

Zastanawiałem się, co czynić dalej, i przeklinałem się w duchu za to, że nie spytałem o to kogoś w wiosce. Czy wystarczy po prostu podejść, zapukać i powiedzieć: Cześć, jestem Cal Tremon. Właśnie zabiłem nadzorcę Kronlona i chce zostać członkiem waszego klubu. Jakież procedury obowiązywały tutaj?

Nie pozostawało mi nic innego, jak wspiąć się po tych stopniach i sprawdzić na miejscu.

Rozdział dziewiąty

ZAMEK

Muszę przyznać, iż była to imponująca budowla. W światach cywilizowanych coś takiego nie istniało już co najmniej od tysiąca łat, chyba że w wyobraźni dziecięcej.

I żyli długo i szczęśliwie…

Wieże wznosiły się po obydwu stronach bramy, podwójnych wrót z jakiegoś brązowego drewna wypełniających solidny, kamienny łuk. Okna budynku, który wyglądał na wystarczająco obszerny, by pomieścić kilkuset stałych mieszkańców, posiadały witraże i świeciły różnymi kolorami, jakby przywołanymi dłonią artysty. Na podstawie tych świateł doszedłem do wniosku, iż mieszkańcy nie udali się jeszcze na nocny spoczynek, wobec czego przynajmniej nikogo nie zbudzę.

Rozejrzałem się za jakimś mniejszym, bocznym wejściem, ale wyglądało na to, że pozostawała mi brama główna. Zastanawiałem się, czy każdy rycerz na Lilith jest posiadaczem takiej budowli, czy też raczej jest to jedynie odchylenie od normy ze strony bossa Tiela. Nie istniało bowiem na Lilith żadne niebezpieczeństwo, przed którym trzeba by było chronić się za murami i bramami, mając taką jak on moc.

Ponieważ najwyraźniej nie było tam dzwonka ani żadnego innego systemu przywoływania tych, którzy znajdowali się wewnątrz, załomotałem w tę wielką, drewnianą bramę tak mocno, jak tylko mogłem to uczynić bez zrobienia sobie krzywdy.

Nie spodziewałem się zbytnio natychmiastowej reakcji i nie było takowej. Przez grube mury i bramę dochodziły do mnie słabiutkie odgłosy ludzkich głosów i muzyki, co oznaczało, iż jestem zmuszony rywalizować z jakąś uroczystością. Waliłem przeto w bramę, odpoczywając co chwila, i dochodziłem powoli do przekonania, iż przyjdzie mi biwakować pod tymi murami, dopóki rankiem zamek nie otworzy swych wierzei dla normalnej działalności.

Dzięki tym wszystkim mięśniom jakie miałem, głośny łomot nie sprawiał mi jednak wielkiego kłopotu i w końcu ktoś usłyszał moje walenie, bowiem głos gdzieś nade mną zawołał:

— Hej, ty tam! Czego, do diabła, chcesz?

Podskoczyłem troszkę, po czym odwróciłem się, by zlokalizować mówiącego. Stał w małym okienku wieży. Był zbyt daleko, bym mógł zobaczyć jego twarz czy ubiór, co być może dałoby mi jakieś pojęcie o jego randze.

Wzruszyłem ramionami. Co mi tam.

— Jestem Cal Tremon, panie! — odpowiedziałem moim najgłośniejszym i najgłębszym głosem. — Zdezintegrowałem właśnie jednego z waszych nadzorców i dano mi jednoznacznie do zrozumienia, żebym się bez zwłoki zabierał do zamku.

Mężczyzna wahał się przez moment, jakby rozważał co czynić dalej. W końcu zawołał:

— Jedną chwilę! Sprowadzę kogoś, kto się tobą zajmie!

Ponownie wzruszyłem ramionami. I tak bym nigdzie nie poszedł, dopóki po mnie nie przyjdą, bo przecież nie miałem dokąd się udać. Zastanawiałem się, co też tam może się dziać w środku. Na podstawie informacji jakie posiadałem stwierdziłem, że mogłem przed chwilą równie dobrze rozmawiać z najniższym ze sług, jak i z samym wielkim szefem.

Po kilku minutach brama uchyliła się z głośnym skrzypnięciem i zobaczyłem jakąś niewiastę. Była wysoka i bardzo szczupła, a ruchy jej zdradzały arystokratyczne pochodzenie. Przed laty musiała być piękną kobietą, ale teraz była w zaawansowanym wieku średnim, a czas nie bywał łaskawy na tego rodzaju prymitywnych światach. Miała siwe włosy, a twarz pokrywało jej więcej zmarszczek, niż wynikałoby to z samego wieku.

Istotnym było, iż miała na sobie pełen strój, złożony z długiej sukni czy szaty, z jedwabiu w kolorze głębokiej purpury wyszywanego złotem — bardzo imponujący. Co najmniej pan, powiedziałem sobie, czując się jeszcze bardziej bezbronny, a i co nieco zażenowany moim wyglądem.

Zbliżyła się i obeszła mnie dokoła, przyglądając mi się bardzo dokładnie, jak gdybym był zwierzęciem na wystawie. Skrzywiła przy tym nos, dając mi do zrozumienia, iż przebywanie z prostakami było wbrew jej gustom. Pachniała perfumami, które zapewne pozwalały zapomnieć te czasy sprzed lat, kiedy sama taplała się w szlamie i błocie.

Wreszcie się wyprostowała, cofnęła nieco i ogarnęła mój obraz w całości. Zdecydowałem się nie odzywać dopóki nie dokończy swych oględzin. Nie miało sensu postępować niezgodnie z ich protokołem.

Na koniec przemówiła:

— Zabiłeś więc Kronlona, hę?

Skinąłem głową.

— Tak, pani.

— Gior powiedział, iż twierdzisz, jakobyś go… zdezintegrował czy coś w tym sensie?

Mogłem jedynie ponownie skinąć głową.

— To prawda. Rozpadł się w pyl pod moim dotknięciem.

Pokiwała w zamyśleniu głową, bardziej do siebie niż do mnie.

— Używasz dość swobodnie tych trudnych słów — zauważyła, a w głosie jej dał się wyczuć lekki ton zdziwienia. — Dezintegracja. Rozpad, i mowa twoja nie jest prostacka. Pochodzisz z Zewnątrz?

Skrzywiłem się, domyślając się, co sądzi o moim okropnym wyglądzie.

— Tak, pani. Jestem tu od jakiegoś czasu, choć nie mam pewności od jak dawna.

Objęła brodę dłonią w geście świadczącym o głębokim namyśle.

— Czym się zajmowałeś tam, na Zewnątrz, Tremon?

Starałem się wyglądać tak niewinnie, jak to tylko było możliwe w tych okolicznościach.

— Byłem… hm… dżentelmenem korsarzem, pani. Prychnęła pogardliwie.

— Jednym słowem, piratem.

— Z powodów politycznych — odrzekłem. — Konfederacja usiłowała narzucić swą podstawową koncepcję, z którą ja się nie zgadzałem i przeciwko której musiałem wystąpić.

— Czyżby? A cóż to była za koncepcja?

— Och, ta cała idea równości — odparłem, starając się, by zabrzmiało to w niewinnie nieszczery sposób. Było to w moim starym stylu. Nareszcie znalazłem się w swoim żywiole. — Konfederacja chciała, by wszyscy byli równi we wszystkim, a to oznaczało również równy podział dóbr. Ja uważam natomiast, iż niektórzy są równiejsi od innych i zgodnie z tym przekonaniem postępuję.

Milczała chwilę, po czym roześmiała się głębokim, gardłowym śmiechem.

— Tremon, naprawdę jesteś wielce zabawny — powiedziała w końcu. — Jestem przekonana, iż będziesz doskonałym nabytkiem dla naszej dziedziny. Wejdź, proszę, a postaramy się, byś wyglądał i czuł się, jak przystoi człowiekowi z twoim życiorysem.

Obróciła się i weszła do środka; poszedłem za nią, czując się już odrobinę lepiej. Po całym tym okresie niewoli i poddaństwa, zaczynałem się czuć trochę bardziej sobą.

Hol wejściowy oświetlony był lampkami oliwnymi, dającymi jasne choć migotliwe światło. Pomieszczenie to było wilgotne i o wiele chłodniejsze od wszystkiego, do czego przyzwyczaiłem się od czasu przybycia na Lilith. Chłód ustąpił jednak, kiedy weszliśmy do sali głównej, która właściwie okazała się zamkniętym podwórcem. Był on dość duży — o powierzchni jakichś czterdziestu metrów kwadratowych — i pokryty ozdobną posadzką, ułożoną z dziesiątków tysięcy maleńkich płytek w różnych kolorach, tworzących miłe dla oka wzory.