Pośrodku znajdował się wodospad — niewielki co prawda, ale jednak wodospad. Woda tryskała z jakiejś szczeliny w skale wysoko nad nami i spływała kaskadami do małej sadzawki, której powierzchnia pieniła się pod wpływem spadającej wody, ale sama sadzawka nie przelewała się od jej nadmiaru, co świadczyło o istnieniu jakiegoś odpływu, a może nawet większej ich liczby. Gapiłem się oczarowany na to cudo, które nie tylko że było piękne i robiło duże wrażenie, ale wskazywało na wyobraźnię artystyczną jego twórców. Ktokolwiek zaprojektował to miejsce, znal się na swoim fachu.
Moja przewodniczka spostrzegła mój zachwycony wzrok.
— Miłe, nieprawdaż? — zauważyła przyjaznym tonem. — A szczerze mówiąc, imponujące. Nigdy nie mam dość tego widoku. Pod naszymi stopami znajduje się sieć rur kierujących tę wodę do zbiorników na wodę pitną, na wodę gorącą i tę, z której uzyskuje się energię parową potrzebną na terenie całego zamku. Nadmiar wpływa do podziemnego strumienia. — Ponownie się roześmiała. — Mamy tu wszystkie wygody cywilizowanego świata, mój drogi chłopcze. — Zatoczyła wokół ramieniem, nie zatrzymując się nawet, a ja podążałem tuż za nią.
Od czasu do czasu mijaliśmy jakichś ludzi w przypominających tunele korytarzach, które rozchodziły się na wszystkie strony od dziedzińca głównego. Świadom byłem ukradkowych spojrzeń i tych całkiem jawnych, jakimi mnie obrzucali mijani mężczyźni i kobiety, ale żadne z nich się nie zatrzymało ani nie odezwało choć jednym słowem. Wielu z nich ubranych było bardzo skromnie, często jedynie w spódniczkę z trawy i sandały, niektórzy zaś w powłóczyste, kolorowe szaty przeróżnego kroju. Inni mieli na sobie jakieś dziwne koszule, spodnie i długie buty, świadczące o różnorodności pełnionych przez nich funkcji. Nikt, jednakże, nie był nagi. Prostota i niewinność ograniczała się do świata pionków, świata, z którym większość tych ludzi niewiele lub wcale nie miała do czynienia.
Niemniej niezależnie od prostoty czy wyrafinowania ich stroju, niezależnie od ich rangi, wszyscy ci ludzi wyglądali na czystych, porządnych, zadbanych i, cóż, miękkich w porównaniu z tymi, których znałem do tej pory. To była niewątpliwie oznaka cywilizacji, a ja czułem się jak barbarzyńca, który wtargnął na oficjalne przyjęcie bez zaproszenia.
Wprowadzono mnie w końcu do skromnego pokoju przyległego do jednego z owych korytarzy; prócz innych rzeczy miał on drewnianą podłogę i zasuwę przy drzwiach. Poza tym nie odznaczał się niczym nadzwyczajnym uwzględniając standardy z Zewnątrz, lecz dla kogoś, kto spędził ostatnich kilka miesięcy w ciasnocie, dzielonej z innymi chaty, wydawał się cichą przystanią. Miał jakieś pięć na siedem metrów i wyposażony był w stolik, na którym stała lampka oliwna, a także w coś na kształt wnęki z trzema głębokimi szufladami, nad którymi znajdowała się pusta przestrzeń służąca zapewne do wieszania odzienia. Pośrodku stało łóżko. Prawdziwe łóżko z jedwabistą pościelą i miękkimi poduszkami. A tyle już czasu minęło, odkąd po raz ostatni widziałem prawdziwe łóżko.
Podłoga była przykryta miękkim futrem, pochodzącym prawdopodobnie z nura — przypominającego pająka olbrzyma, hodowanego w jednej z wiosek Zeisu. Jednym słowem, miło i przytulnie.
— To będzie twój pokój do czasu zakończenia testów i rozpoczęcia ćwiczeń — powiedziała moja przewodniczka i gospodyni. — Po przeprowadzeniu testów i ćwiczeń, będziemy już wiedzieć, gdzie jest twoje miejsce. — Popatrzyła na mnie i skrzywiła nos. — Nim jednak z tego wszystkiego skorzystasz, należałoby zdjąć z ciebie te pokłady brudu. Na litość boską! Czy pionki nigdy się nie kąpią?
— Owszem, kąpią się — zapewniłem ją. — Ale w bardziej prymitywnych warunkach, a i obciążenie pracą nie bardzo pozwala im kąpać się w miarę regularnie.
Wzruszyła ramionami.
— Cóż, Tremon, ty przynajmniej się wykąpiesz i to jeszcze dziś wieczór. Chodź ze mną. Pokażę ci, co i jak. Polem muszę wracać do sali bankietowej. Nieczęsto miewamy przyjęcia z taką liczbą gości i obawiam się, iż mimo wszystko jest to dla mnie ważniejsze od twojej osoby.
Nie obraziłem się na te słowa, bowiem doskonale ją rozumiałem. Niezależnie od względnego luksusu, życie w zamku było prawdopodobnie równie nudne jak wszystko inne na tym świecie i wydarzenia towarzyskie byłyby dla tych urodzonych na Zewnątrz tym czym narkotyk dla uzależnionego.
Zabrała mnie do łaźni, składającej się z całej serii niewielkich basenów, wypełnionych parującą wodą. Poszczególne łazienki były całe wykafelkowane i najprawdopodobniej zaprojektowane przez kogoś o duszy artysty raczej niż architekta; kombinacja maleńkich kafelków i równie niewielkich cegiełek dostarczała temu miejscu klasycznej elegancji.
Czekało tam na nas kilka młodych kobiet ubranych jedynie w spódniczki z liści, co oznaczało, iż są najwyżej w randze nadzorcy. Moja przewodniczka przekazała mnie szybko w ich sprawne ręce. Była to najbardziej niezwykła (a zarazem przyjemna) kąpiel w moim życiu. W świecie cywilizowanym odczuwałbym pewnie zażenowanie, ale po kilku miesiącach w roli pionka wspólna kąpiel w basenie z grupką atrakcyjnych, młodych kobiet sprawiała mi jedynie przyjemność.
Delikatne, doświadczone dłonie szorowały dokładnie moje ciało przy użyciu pieniącego się, lekko perfumowanego mydlą; masowały mnie następnie fachowo, po czym obcięły mi paznokcie oraz przycięły i ułożyły moją brodę i włosy. Nie słyszałem, by ktoś przeżył podobne doświadczenie — przejście od nędzy do luksusu w ciągu kilku zaledwie godzin. Pławiłem się, ile mogłem, w tym luksusie, czując się znacznie lepiej i będąc bardziej zrelaksowanym niż kiedykolwiek od momentu przebudzenia się na statku więziennym. Nawet w tym momencie, zaledwie godzinę czy dwie od przybycia do zamku, całe te miesiące niewolniczej pracy w charakterze pionka zaczęły wydawać mi się odległym koszmarem, czymś, co przydarzyło się zupełnie komu innemu.
Kobiety nie odpowiadały na żadne z moich pytań i równie fachowo obracały moje próby przyjacielskiej konwersacji w nie nieznaczące rozmówki, jak przedtem fachowo kąpały i robiły manicure.
W końcu odprowadzono mnie do mojego pokoju i zostawiono samego. Nie zamknąłem drzwi od wewnątrz; nie widziałem powodu, dla którego miałbym to zrobić. Wskoczyłem na to wielkie łóżko — najlepsze na świecie — i doprowadziłem się do stanu całkowitego odprężenia. Kiedy zapadałem już w sen, gdzieś z jakiegoś zakątka mojego mózgu wyłoniła się postać, a potem twarz Ti, która patrzyła na mnie oskarżycielskim wzrokiem. Zasnąłem.
Rozdział dziesiąty
DR POHN I PAN ARTUR
Pozwolono mi spać długo, wobec czego wykorzystałem tę możliwość do maksimum. Rzadko, o ile w ogóle, pamiętałem swoje sny, ale ta noc była czymś wyjątkowym, nawet uwzględniając moje wcześniejsze doświadczenia. Do dziś dnia pozostaję w przekonaniu, iż był to najgłębszy sen w moim życiu. Kiedy się w końcu obudziłem, odniosłem wrażenie, że spowodował to jakiś sygnał zewnętrzny. Najprawdopodobniej kazano komuś obserwować mnie z ukrycia przez calutką noc. Musiało to być dla niego śmiertelnie nudne zajęcie.
W każdym razie, ledwie otworzyłem oczy usłyszałem jakiś daleki dzwonek i równocześnie pukanie do moich drzwi, na co zareagowałem rozespanym:
Proszę wejść. Spałem przesadnie długo i czułem, że chyba nigdy się nie dobudzę.
Drzwi się uchyliły i w szparze ukazała się głowa chłopca, najwyżej dziesięcio- czy jedenastoletniego.
— Proszę pozostać na miejscu przez chwilę — powiedział miłym, chłopięcym tenorkiem. — Już niosą śniadanie.