Wszyscy ci mężczyźni i wszystkie kobiety należały do klasy nadzorców. Dopiero po zakończeniu tych wstępnych badań poprosili swojego szefa. Był nim niski, korpulentny mężczyzna w średnim wieku o wyglądzie świadczącym o tym, iż pochodził ze świata cywilizowanego, chociaż najwyraźniej nie odpowiadał istniejącym tam standardom fizycznym. Ubrany był w białą satynową szalę i sandały, zapewne dlatego, iż tak właśnie było mu wygodnie.
— Jestem dr Pohn — przedstawił się. Podniósł płaty z zapisanymi wynikami i zerknął na nie bez większego zainteresowania. — Widzę, że masz wszystko obrzydliwie prawidłowe. Możesz w to wierzyć lub nic, ale prawie u każdego tak jest. To forma zapłaty ze strony organizmu Wardena za to, iż pozwalamy mu żyć w naszych ciałach. Wszelkie uszkodzenia, z wyjątkiem tych w mózgu, są natychmiast naprawiane, członki odrastają, i tak dalej. A miejscowe wirusy są nam tak obce, że nie musimy się nimi w ogóle martwić. Niemniej te rutynowe badania są niezbędne. Nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie odkryje się czegoś niezwykłego. Poza tym interesują nas dane porównawcze pochodzące od ludzi takich jak ty, to znaczy tych, którzy wykazali się umiejętnością wykorzystania mocy.
Skinąłem głową, przypominając sobie jednocześnie obsesję Tiela związaną z wyhodowaniem klasy ludzi dysponujących mocą. Ten człowiek stojący przede mną jest zapewne szefem ukochanego projektu rycerza.
— Czy byłeś lekarzem… przedtem? — spytałem zarówno z ciekawości, jak i z chęci nawiązania przyjacielskich stosunków.
Uśmiechnął się.
— Na Zewnątrz? Tak, naturalnie. Ale wiesz, to było zupełnie co innego. Cała ta diagnostyka komputerowa, chirurgia automatyczna i te wszystkie jeszcze występujące choroby do wyleczenia. Tutaj przeprowadzam badania lekarskie, stosuję jakiś miejscowy lek roślinny na bóle i napięcia nerwowe, ale większość czasu poświęcam na badania naukowe związane z samym organizmem Wardena.
Było to interesujące, mimo iż domyślałem się, co ma na myśli.
— Czy odkryłeś ostatnio coś nowego? — spytałem ostrożnie.
Wzruszył ramionami.
— Co nieco, ale to bardzo żmudna praca. Istnieją pewne czynniki fizjologiczne i chemiczne wspólne dla tych, którzy go posiadają, ale ich wyizolowanie, nie mówiąc o odtworzeniu — szczególnie u ludzi, którzy się z nim nie urodzili — wydaje się przekraczać moje możliwości. Gdybym miał moje stare laboratoria i komputery analityczne, mógłbym, być może, coś zrobić; może nawet na satelitarnej bazie lorda Kreegana byłoby mi łatwiej, tutaj jednak jestem zmuszony do powolnej pracy w prymitywnych warunkach.
Nastawiłem uszu.
— Na bazie satelitarnej?
— A tak. Nie wiedziałeś? Meduzanie wybudowali ją dla niego już wiele lat temu. A skoro jest meduzańska, nasze małe Wardenki jej nie tkną, bo zamieszkują ją już ich kuzyni, którzy są znacznie bardziej łaskawi dla maszyn i urządzeń. Większość czasu tam spędza.
Nie byłem tego taki pewien. Chociaż Kreegan udaje się tam zapewne, kiedy musi, to jednak na takim satelicie byłby zbytnio narażony na atak ze strony Konfederacji, narażony na zdmuchnięcie z nieba w każdym momencie. Gdybym ja był Kreeganem, nie latałbym tam prawie nigdy. Wolałbym raczej, żeby podwładni brali takie ryzyko na siebie, a ja używałbym satelity jedynie jako głównego centrum łączności pomiędzy planetami Wardena i pomiędzy Rombem a światem zewnętrznym.
Z rozmowy tej mogłem dowiedzieć się niewiele więcej, lecz chciałem wyciągnąć z niego jakieś informacje na temat jego projektu.
— To ciekawe, co mówisz o wspólnych czynnikach chemicznych — powiedziałem obojętnym tonem. — Doszedłem bowiem do wniosku, iż to emocje wywołały nagły przypływ mojej mocy, a związki chemiczne uwolnione od mojego organizmu, kiedy byłem wściekły, spełniły rolę katalizatora.
— Bardzo wnikliwa uwaga — powiedział, rozpromieniając się. Wyraźnie odpowiadał mu ten temat. — Tak, emocje są kluczem, o czym zresztą sam się przekonasz. Jednak poziom progowy związany z uwolnieniem się tych związków jest sprawą indywidualną, tak jak i ilości uwalnianej substancji, a przecież organizm Wardena jest bardzo wymagający, jeśli chodzi o ilość niezbędnego katalizatora. Kluczem więc jest chemia i wola. Twój gniew dał ci moc zabijania; twoja wola, by go zabić, ukierunkowała i wyzwoliła tę moc. Często podejrzewałem, iż pierwotnym czynnikiem wyzwalającym reakcję jest to, co zawsze nazywaliśmy instynktem zabijania, z braku lepszego terminu w psychologii. Każdy mieszkaniec Lilith posiada potencjalnie tę moc, ale nie każdy ma wystarczającą siłę woli, by jej użyć. Podejrzewam, iż dlatego właśnie pionki pozostają pionkami.
— Powiedziałeś, że próbujesz odtworzyć katalizator u osób, które go nie posiadają lub posiadają w zbyt małych ilościach — podpowiadałem. — Jak to chcesz uzyskać?
Wzruszył ramionami i wstał wyraźnie usatysfakcjonowany moim zainteresowaniem.
— Chodzi ze mną. Pokażę ci.
Poszedłem za nim korytarzem i po chwili weszliśmy do większego niż poprzednio pomieszczenia. Tuż po wejściu zatrzymałem się, zaskoczony nieco widokiem, jaki ujrzałem. Znajdowało się tam bowiem tuzin kamiennych bloków stojących w równych odstępach jeden od drugiego, a na nich leżały śpiące, lub też znajdujące się w stanie śpiączki, dziewczęta. Rozejrzałem się uważnie i dostrzegłem postać Ti na bloku na wprost nas; i choć serce podskoczyło w mej piersi, opanowałem się, by nie zdradzić tego czego nie powinienem ujawniać. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie, powtarzałem sobie.
— Czy one… żyją? — zapytałem z wahaniem, lękając się trochę odpowiedzi.
Skinął głową.
— O tak, jak najbardziej. To dziewczęta wywodzące się z klasy pionków i wykazujące przebłyski mocy mniej więcej w okresie dojrzewania, ale nie potrafiące ich powtarzać, a przynajmniej nie potrafiące uczynić niczego samą siłą woli. Dziewczęta w ogóle podlegają o wiele bardziej radykalnym zmianom fizjochemicznym pomiędzy swą pierwszą a dwunastą menstruacją niż chłopcy w odpowiadającym temu okresie rozwoju. Ponieważ zaś wiele z tych zmian chemicznych wywołuje zjawisko Wardena, obserwujemy wszystkie dziewczęta z naszej dziedziny znajdujące się na tym etapie. Zjawisko to było wyjątkowo silne u tych właśnie dziewcząt, co możesz zauważyć na podstawie ich nad wiek rozwiniętych ciał.
— Myślałem, że to ty do tego doprowadziłeś — wypaplałem, po czym usiłowałem szybko pokryć słowami własną niezręczność. — Znałem jedną z tych dziewcząt. Dlatego jestem tak tym zainteresowany. — To przynajmniej była prawda.
Robił wrażenie lekko zaskoczonego, ale przyjął moją wypowiedź, nie zastanawiając się zbytnio nad jej znaczeniem.
— Och, nie. Ten stan jest skutkiem ubocznym. Uważam, iż podczas zachodzenia tych krytycznych zmian w ciele dziewczyny organizm Wardena trochę się gubi, popełnia błędy lub otrzymuje niewłaściwe instrukcje… albo niewłaściwie interpretuje bodźce chemiczne, które otrzymuje. W żadnym wypadku nie dotyczy to wszystkich dziewcząt. W najlepszym razie jednej na sto, a z tych z kolei jedna na sto wykazuje się mocą, ale jednocześnie nadrozwojem fizycznym. To są właśnie te, które testujemy, mierzymy i pilnie obserwujemy, chociaż ograniczeni jesteśmy nieprzewidywalnością występowania mocy na tym etapie. Mógłbym przecież zostać zabiły czy okaleczony podczas takiego przypadkowego użycia mocy i choć jestem skłonny podjąć takowe ryzyko, to jednak sir Tiel nie godzi się na nie. Dlatego pozostawiamy je w wioskach do czasu, aż to niebezpieczeństwo przestanie nam zagrażać. A przy okazji, którą z nich znałeś?
— Tamtą. — Wskazałem mu Ti.
— Ach, naturalnie. Jest naszym najnowszym nabytkiem, więc musiała to być ona. Ciągle jeszcze jestem na etapie wstępnych analiz i nie mogę wiele ci powiedzieć, ale wiem, że ma największy potencjał ze wszystkich tych, które przebadałem do tej pory. Zachodzą wokół niej najróżniejsze zjawiska, włącznie z tymi najpoważniejszymi. Okaleczyła tutaj jakiś tuzin osób, a wśród nich swoją własną matkę.