Выбрать главу

Poczyniłem mimo wszystko takie postępy, że już czwartego dnia Vola zadecydowała, iż jestem gotów. Weszła do mojej ccli z małym kociołkiem z tykwy i rozpaliła pod nim ogień. Z małego, skórzanego woreczka wlała do tykwy jakiś przezroczysty, złocisty płyn i doprowadziła go do stanu wrzenia. Unoszące się w powietrzu opary spowodowały, że poczułem się lekko i beztrosko.

Usatysfakcjonowana, że wszystko jest tak jak trzeba, zwróciła się do mnie.

— To jest narkotyk — wyjaśniła całkiem bez potrzeby. — Jedna z pierwszych grup badawczych, która znalazła się tutaj bez możliwości powrotu, rozpoczęła eksperymenty z miejscową florą i fauną. Jej członkowie rozumieli, iż muszą poznać środowisko, w którym im przyszło żyć. Ta konkretna mikstura zawiera najlepszy katalizator, jaki udało im się odkryć dla organizmu Wardena. Powoduje on trwale zmiany w ciele człowieka po pewnym czasie, ale tylko wtedy, kiedy zastosujemy ją co najmniej kilkadziesiąt razy. Dokładnie odmierzona dawka, podawana w równych odstępach czasu, zmienia kluczowy element w strukturze komórki, przekazując informację, by tak rzec, organizmowi Wardena, iż ma on dokonać niewielkiej korekty w równowadze enzymatycznej komórki. Wypij to teraz, wszystko, jeśli możesz, a gdyby było trochę za gorące, pozwól, by lekko ostygło. Wyższa temperatura ułatwia jedynie jej wchłanianie do krwi.

Skinąłem głową i powiedziałem, że rozumiem. W środku jednak aż kipiałem z radości. To właśnie był ten atut, klucz do prawdziwej mocy. Wypiłem chciwie parujący napój, parząc się przy tym w język, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Smakował gorzko i obrzydliwie, jednak i tak o wiele lepiej, niż się spodziewałem. W pewnym sensie taki napój wydawał się czymś logicznym. Był przecież naturalnym produktem Lilith, zawierał organizmy Wardena we własnych cząsteczkach i stanowił naturalne dopełnienie tego wszystkiego, co mi opowiadano na temat zjawiska Wardena.

Pozostawało jedynie pytanie, na które zapewne nie ma prostej odpowiedzi. W jaki sposób mógł w ogóle ktoś wpaść na takie rozwiązanie? Przyznaje, że o to samo można by zapytać w związku z większością wielkich odkryć. Prawdopodobnie przypadek.

Mikstura paliła mi wnętrzności, ale nie odczuwałem żadnych innych bezpośrednich skutków jej działania. Popatrzyłem na Volę.

— Skoro jest to rzeczywiście klucz chemiczny, dlaczego nie działa na wszystkich? Dlaczego nie działa na pionki?

Uśmiechnęła się z lekką wyższością.

— Wywiera on na nich jedynie niewielki, przypadkowy i na ogół destrukcyjny wpływ. Zauważyliśmy, iż wpierw należy osiągnąć jakiś poziom mocy, by móc go zastosować i by zadziałał. Twoja potyczka z nieszczęsnym nadzorcą przygotowała grunt, spowodowała, iż mózg twój gotów jest zaakceptować to, co właśnie się w tej chwili dzieje. Bo widzisz, to także jest test. Każdy, kto nie dysponuje mocą, zmarłby od tej trucizny.

Zakasłałem lekko i spojrzałem na nią zdziwiony.

— Świetny moment, żeby mi o tym powiedzieć.

— Usiądź i odpręż się — poinstruowała mnie rozbawionym głosem. — Pozwól jej działać.

I rzeczywiście zacząłem odczuwać pierwsze oznaki działania tego napoju, jego dziwne, lekko halucynogenne skutki. Wymiary pokoju uległy zmianie, a sama Vola i kociołek, który właśnie odstawiała, zamgliły się, rozmazały i zniekształciły. Czułem, że mam wypieki jak przy gorączce i że jestem mokry od potu.

Vola podeszła, ujęła moją twarz w dłonie, obróciła ją nieco i badawczo przyjrzała się moim oczom. Skinęła głową i cofnęła się.

— A teraz — powiedziała głosem, który brzmiał pusto w moich uszach i pobrzmiewał echem — zobaczymy, jaka jest twoja prawdziwa siła.

Zniekształcenia w otoczeniu znikły, zastąpione innym rodzajem percepcji, możliwe iż równie fałszywym. Nagle wszystko wydało mi się bardzo ostre, bardzo wyraźne i pełne szczegółów. Jak gdybym przedtem cierpiał na głęboką krótkowzroczność, a teraz przywrócono mi pełnię ostrości widzenia.

Widziałem bowiem nie tylko pokój, ludzi i przedmioty; widziałem także organizm Wardena. Widziałem go i słyszałem w sposób zupełnie mi przedtem nie znany. Po raz pierwszy zrozumiałem, jak dr Pohn mógł dosłownie zajrzeć do komórek, a fizyk, na przykład, w głąb cząsteczki. Cały wszechświat otwierał się przede mną, wielki i mały, w zależności od tego, na czym skupiłem swą wolę, i mogłem widzieć każdą jego część, nieważne jak drobną. Było to uderzające do głowy, boskie uczucie, którego ktoś spoza Lilith nie byłby w ogóle, sobie w stanie wyobrazić. I cały czas myślałem: to nie jest wywołana narkotykiem halucynacja, to nie pomyłka zmysłów — to rzeczywistość!

Oprócz wyczuwania organizmu Wardena w otoczeniu, byłem co najmniej równie świadom jego obecności wewnątrz samego siebie. Niewiarygodnie drobniutkie istoty znajdowały się we mnie, tworzyły ze mną jedność, były częścią mnie samego. Sięgnąłem do nich, dotknąłem ich i poczułem, że odwzajemniają mi się takim samym psychicznym dotknięciem, wyczułem przyjemność i podniecenie tych żyjątek, związane z faktem rozpoznania przeze mnie ich egzystencji. A przecież stanowiły one cząstkę większego organizmu, organizmu, na który składało się wszystko, co istniało na tej zwariowanej planecie, wszystko powiązane ze sobą, tworzące jedność, utrzymujące łączność, tak jak komórki ciała utrzymują łączność z własnymi częściami i z komórkami wokół siebie.

— Teraz już znasz to uczucie — usłyszałem głos Voli. — Teraz już znasz prawdę o mocy. Teraz możesz jej użyć, możesz ją formować, naginać do swej woli, nadawać jej kierunek.

Odwróciłem się i popatrzyłem na nią, jak gdybym ją ujrzał po raz pierwszy. Kronlon świecił niematerialnym blaskiem, bardziej wyczuwalnym niż widzialnym, kiedy zebrał swą ograniczoną moc przeciwko mnie. Vola również świeciła, ale jej światło było intensywniejsze, o tyle intensywniejsze, że Kronlon przy nim wyglądał na coś mniej niż pionek, mniej niż drzewo czy źdźbło trawy. Nie była to jasność w sensie fizycznym; postronny obserwator nie dostrzegłby nic. Był to płomień wewnętrzny wyczuwany przez drobniutkie organizmy wewnątrz mnie i mnie przekazywany.

Wskazała — promienna, nadprzyrodzona istota — na wiklinowy fotel stojący w rogu celi, a ja podążyłem wzrokiem za jej ramieniem, by skupić się na nim.

— Nie patrz na fotel — instruowała — lecz w jego wnętrze. Nawiąż kontakt z tym, co się w tym wnętrzu znajduje.

Dokonanie tego było śmiesznie łatwe i nie wymagało z mej strony żadnego wysiłku umysłowego. Spojrzałem tylko i… znałem już ten fotel, tworzyłem z nim jedność, widziałem, jak jest zbudowany i w jaki sposób związane są ze sobą jego cząsteczki.

— Rozkaż mu, by się rozpadł, lecz nie zabijaj tego, co znajduje się w jego wnętrzu — poleciła mi Vola. — A potem spraw, by powrócił do poprzedniego stanu.

Zmarszczyłem brwi, usiłując pojąć dokładnie, to co mówiła. Po czym nagle dostrzegłem znaczenie jej słów w całej jego złożoności. Ten fotel był żywy, tworzył, na czyjś rozkaz, całość jak jeden organizm, a organizmy Wardena postępowały wbrew swej naturze, by utrzymać stabilność tego układu i pozostać krzesłem. Geometria układu była dla mnie oczywista i należało jedynie go rozbić i pozwolić znajdującym się w jego wnętrzu organizmom przywrócić komórki fotela — w jakiś sposób ciągle żywe, choć dawno temu oddzielone od rośliny matecznej — do ich normalnego stanu.