— Słyszałeś? — spytał jeden drugiego.
— Taaa — odparł ten drugi z podejrzliwością w głosie. — Tuż przed nami. — Sprawdźmy to, ale powoli i ostrożnie.
Tylko nie powoli, błagałem, nie nazbyt ostrożnie. Musiałem wstać i poruszać się żwawo, nim się tu pojawią, a nigdy nie miałem mniejszej ochoty na ruch jak teraz. Kark i grzbiet mnie bolały, a ramiona robiły wrażenie wyrwanych ze stawów i niezdolnych do najmniejszego wysiłku. Przywołałem wszelkie rezerwy jakie tylko posiadałem i spróbowałem zastosować kilka z tych ćwiczeń umysłowych, które oddalają ból i niemoc fizyczną. Opanowanie centrów zawiadujących bólem nie było trudne, jednak nie była to kontrola rzeczywista. Moje mięśnie i stawy bolały, dlatego że doprowadzone zostały na krawędź wytrzymałości, a fakt, że tego nie czułem, niczego nie zmieniał. Zastanawiałem się, ile jeszcze pozostało do szczytu i czy dam radę tani dotrzeć. Nie miałem ochoty nawet myśleć o jakimś jeszcze jednym patrolu schodzącym w dół. Kierując się światłem i dźwiękiem, ruszyłem w kierunku zachęcającej kurtyny mgły i wreszcie się w niej zanurzyłem.
Szedłem teraz znacznie wolniej, bo nie widziałem dalej niż, na trzy metry, a powietrze stało się nagle mokre i lepkie. Mimo to uważałem tę szarą zasłonę za przyjaciela i sojusznika, pierwszego jakiego spotkałem na tym szalonym świecie.
Nie przejmowałem się już tymi dwoma mężczyznami nadchodzącymi z dołu. Będąc tylko ludźmi i to śmiertelnie znudzonymi, na pewno zatrzymają się, by pogadać z kobietami, a to da mi kilka dodatkowych, cennych minut. Ich latarnia niewiele im pomoże, kiedy dotrą do linii mgły i będą zmuszeni posuwać się równie powoli jak ja. Czułem, że jeśli nie wpadnę na nikogo i dotrę do szczytu przed świtem, to przynajmniej na razie będę bezpieczny.
Niebo zaczęło się właśnie rozjaśniać, kiedy wreszcie dotarłem na szczyt, ale nie przejmowałem się tym za bardzo. Stąd będę już jedynie schodził w dół, w kierunku terenów dziewiczych — a miałem nadzieję, że na ruch kołowy jest jeszcze za wcześnie — i zanurzę się w czekającą mnie tam zapewne gęstwinę. Nie czułem już nóg, każdy krok wymagał olbrzymiego wysiłku, ale ciągnąłem naprzód, wiedząc, że muszę zejść na dół i znaleźć jakąś kryjówkę, nim nastanie prawdziwy dzień. Miałem też nadzieję, iż po tej stronie góry patrole będą rzadsze, o ile w ogóle takie będą. Bo szukać mnie będą, bez wątpienia, tyle że dysponując ograniczoną liczbą ludzi, Artur skoncentruje się przede wszystkim na zablokowaniu wyjść z doliny. Dopiero kiedy odkryją ciała strażników, zaczną energiczniejsze poszukiwania, zwiększą ich zasięg i obejmą nimi tereny, które normalnie nie podlegają ich kontroli. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Kiedy dotarłem do miejsca, w którym kończyła się mgła byłem kompletnie mokry. Po raz pierwszy od wylądowania na Lilith połączenie wilgoci, lekkiego wiatru i wysokości spowodowało, iż poczułem autentyczny chłód. Zrobiło się całkiem widno; byłem pewien, że za chwilę wyjrzy słońce i zlikwiduje część tej pokrywy chmur.
Teraz, kiedy wyszedłem z tej górskiej mgły i spojrzałem przed siebie, ujrzałem Lilith i jej krajobraz poza dziedziną Zeis. Zobaczyłem pofalowane, porośnięte gęstym lasem wzgórza, a szczyty tych wzgórz i czubki drzew wynurzały się z zalegającej poniżej ciemnej, niebieskozielonej mgły. Był w tym wszystkim jakiś niesamowity spokój i poczułem, że uda mi się przynajmniej dotrzeć do osłony, jakiej mogą dostarczyć te drzewa. Nie miałem już więcej sił, by dźwigać Ti, poleciłem jej tedy, by zeszła na ziemię i szła obok mnie. Choć mogła dotrzymać mi kroku, chociażby biegnąc, zdecydowałem posuwać się powoli i bardzo ostrożnie. Kamienista ścieżka była mokra i śliska, a ja nie chciałem, by przydarzył się jakiś wypadek któremuś z nas, szczególnie teraz, kiedy osiągnąłem pierwszy cel.
Słońce było całkiem wysoko i przygrzewało tak, iż wszystko wokół parowało, nim w końcu zrozumiałem, że już dłużej nie wytrzymam, i poszukałem w pobliżu drogi miejsca ukrytego przed wzrokiem śledzących i wolnego od naturalnych zagrożeń. Całą serią rozkazów uwrażliwiłem Ti tak, że jej zadaniem było nasłuchiwać i obudzić mnie natychmiast, kiedy usłyszy, że ktoś lub coś się zbliża, po czym ułożyłem się pod osłoną drzew i krzewów na pokrytej trawą i kamieniami ziemi, i po raz pierwszy od dłuższego czasu pozwoliłem sobie na pewne rozluźnienie. Niezależnie od podłego samopoczucia, przepełniało mnie silne poczucie sukcesu.
Uciekłem! Dokonałem tego! Po raz pierwszy w tym ciele byłem człowiekiem wolnym; i niezależnym. Było to wspaniale uczucie.
W głębi jednak ten nękający głos, który towarzyszył mi zawsze, śpiewał na całkiem inną nutę. W porządku, supermanie, kpił. Jesteś teraz nagi i nieuzbrojony w obcym i wrogim ci świecie, którego mieszkańcy są przeciwko tobie; obarczony dziewczyną — robotem nie masz dokąd się udać i nie masz znikąd pomocy. W porządku, Homo Superior… i co teraz uczynisz?
Była na to tylko jedna odpowiedź. Zapadłem w najgłębszy ze snów.
Rozdział trzynasty
ZAINTERESOWANE STRONY
Nie mam pojęcia, jak długo spałem, ale kiedy się wreszcie obudziłem było już popołudnie, a ja nie czułem się najlepiej. Ciało miałem obolałe, przynajmniej w tych miejscach, w których nie było całkowicie odrętwiałe, a kamieniste, nierówne podłoże nie pomogło mojemu samopoczuciu. Mimo to uważałem, iż dam sobie radę tak długo, jak nie będę zmuszony wspinać się na góry czy dźwigać Ti.
Uświadomiłem sobie, iż śmierć głodowa nam nie zagraża. Warden określił Lilith jako raj i niewiele się chyba pomylił. Cała uprawiana w dziedzinach żywność pochodziła pierwotnie z roślinności rosnącej dziko, a choć naturalne produkty zapewne nie mogą być tak smaczne i tak doskonałe, to jest ich dość, by utrzymać nas przy życiu.
Utrzymać przy życiu… ale w jakim celu? Problem ucieczki z więzienia polega na tym, iż cała nasza energia skierowana jest na samą ucieczkę. To co będziemy robić na zewnątrz, jest dość mgliste i niejasne i nigdy nie jest nacechowane pragmatyzmem. Tak było również i w tym wypadku. Dziedzina Moab znajdowała się jakieś 4800 kilometrów na południowy wschód — niezła odległość w każdych warunkach, a biorąc pod uwagę, iż jest się zwierzyną, na którą polują, to tak jakby się znajdowała na innej planecie.
A polowali nie mi żarty. W oddali widziałem wielkie, skórzaste kształty — olbrzymie skrzydła utrzymujące w powietrzu robakowate cielsko i głowę pokrytą całą masą czułków — przeczesujące pobocza drogi. Bez najmniejszej wątpliwości były to besile z armii Artura. Siedziałem i podziwiałem jeźdźców, którzy tak potrafili kierować tymi bestiami, iż wydawało się że płyną w powietrzu i wiją się jak węże raczej, a nie latają.
Musiałem poczynić plany, zarówno krótko — jak i długoterminowe, mimo iż nie miałem na to najmniejszej ochoty. Nie mogłem zostać tutaj, gdzie byłem; po pierwsze, trzeba było znaleźć pożywienie, a po drugie, to miejsce znajdowało się zbyt blisko drogi wiodącej bezpośrednio do Zeis. Im dalej się oddalę od Artura, tym lepiej.
Podróżowanie nie będzie zapewne wygodne, choć z konieczności będzie bardzo powolne. Do mojej świadomości zaczynał docierać fakt, że to nie tylko fotele i zamki utrzymywane są w układach Wardena — cała dziedzina podlegała tym samym regułom. Lilith była miejscem, gdzie świat roślin i owadów rozkwitał najbujniej, a gdzie nie było w ogóle ssaków i gadów. Mikroby się nie liczyły; wszystkie one, poza organizmem Wardena, były zbyt obce, by posiadać jakikolwiek wpływ na zdrowie człowieka. Insekty jednak roiły się i rozmnażały w milionach kształtów i rozmiarów. W dziedzinie Zeis jakimś sposobem utrzymywano drobne owady i wszelką zarazę z dala od ludzkich siedzib. Teraz znalazłem się w świecie, w którym miliony insektów, wiele z nich bardzo drobniutkich, latało, czołgało się, wiło i skakało. Już czułem swędzenie w miejscach ukąszeń, a kiedy przyjrzałem się Ti, stwierdziłem, że również jest cała pocięła przez owady.