— Żeby trzymać straż i obudzić mnie w razie jakichkolwiek kłopotów, a gdyby zatrzymał nas jakiś patrol, to zwiewać, gdzie pieprz rośnie.
I tak to wyglądało. Olbrzymie, podobne do żuka stworzenie, które ojciec Bronz zwal Sheebą, było bardzo potulne i człapało naprzód, trzymając się prawej strony drogi. Największym moim problemem, nie licząc chrapania księdza, było to, iż w każdym głębszym cieniu widziałem straszliwe niebezpieczeństwo. Dwukrotnie zbudziłem Bronza przekonany, iż widziałem coś wielkiego śledzącego nas z powietrza, a następnie z ziemi. Za drugim razem stracił cierpliwość.
— Kiedy wreszcie dorośniesz, Tremon? Za stary jesteś, żeby bać się ciemności. Słuchaj owadów, chłopcze. Tak długo, jak je słyszysz, oznacza to, że w pobliżu nikogo nie ma.
Prawda zaś była taka, że czułem się nagi nie tylko w sensie fizycznym, kiedy tak stałem na wozie, nie mając na czym oprzeć oka z wyjątkiem jakiejś przypadkowej gwiazdki, której udało się wychynąć zza wszechobecnych chmur. A ciągłe crescendo owadziego brzęczenia, do którego tak przywykłem, iż wyłączyłem je ze swojej świadomości, nie milkło ani na moment.
Tuż przed świtem Bronz obudził się i zatrzymaliśmy się na herbatę.
— Cholernie irytujące miejsce — mruczał pod nosem. — Nie można zabrać pożywienia, bo się zepsuje w jeden dzień, chyba że weźmiesz ze sobą również specjalistów, którzy dopilnują właściwych warunków transportu, a także takich, którzy zadbają o właściwe magazynowanie. Ja korzystam tylko z tego, co rośnie przy drodze i oszczędzam energię Wardena na tykwy i herbatkę.
Zrozumiałem tę delikatną aluzję i tuż przed samym świtem udałem się po zaopatrzenie. Niewiele przyniosłem, ale nie ośmieliłem się oddalać zbytnio od drogi, a i to co przyniosłem wystarczyło nam w zupełności — kilka melonów i trochę jagód. Bronz zastosował wobec nich jakąś wardenowską magię, by został nam z tego choć maleńki zapasik, ale najwyraźniej nie była to dziedzina, w której był najlepszym ekspertem.
Największe niebezpieczeństwo groziło nam za dnia. I chociaż Bronz wybrał trasę, która omijała gęściej zaludnione dziedziny i gdzie przeważało pustkowie, to jednak od czasu do czasu spotykaliśmy przypadkowych wędrowców.
Kuliłem się wówczas na wozie, nakrywałem słomą i szmatami jak mogłem, tkwiłem bez ruchu, modląc się tylko, bym był w stanie powstrzymać się od kaszlu, kichania czy ruchu, niezależnie od tego, jak długo trwała rozmowa (a niektóre były bardzo długie). Większość napotkanych należała do klasy nadzorców, niektórzy z nich podróżowali własnymi wózkami ak, w których przewozili coś z jednej dziedziny do drugiej, ale raz na jakiś czas trafialiśmy też na pana. Każdy ze spotkanych podróżnych stanowił poważny problem, ponieważ wątpię, czy ojciec Bronz zdecydowałby zabić kogoś nawet w mojej obronie. Najbardziej irytujący byli panowie, chociażby dlatego, że prawdopodobnie dysponowali większą mocą niż Bronz.
Raz też wpadliśmy na blokadę, której zupełnie się nie spodziewaliśmy, a która świadczyła o tym, jak daleko zakrojona była akcja Artura. Ojciec Bronz znał osobiście dwóch strażników biorących udział w blokadzie drogi i udało mu się zagadać ich na tyle, że przepuścili wózek bez żadnych problemów. Nie miałem najgorszej opinii o kompetencjach Artura i dlatego przypuszczałem, że jeśli ci dwaj wspomną w swoim raporcie o przepuszczeniu Bronza bez sprawdzenia ładunku na wozie, to liczba strażników w dziedzinie Zeis zmniejszy się o dwóch, niezależnie od tego, jak godnym zaufania jest sam ksiądz.
Zawsze zresztą i wszędzie tak właśnie było. Zachowuj się, jak gdybyś był u siebie, nie okazuj najmniejszego niepokoju, a ujdzie ci na sucho największa bezczelność, nawet wśród tłumu.
Przez większość czasu jednak droga pozostawała pusta i mogliśmy sobie porozmawiać, a wykorzystaliśmy tę okazję do maksimum. Nie było przecież nic do roboty, a mnie zależało na tym, by się jak najwięcej dowiedzieć.
— Z tego, co zauważyłem, nie przepadasz za panującym na Lilith systemem — powiedział w pewnym momencie.
Parsknąłem śmiechem.
— System klasowy i ucisk z maleńką grupą będącą niezmiennie u władzy, i to grupą złożoną z najwybitniejszych kryminalistów, jakich wydała ludzkość. Według mnie to śmierdzący układ.
— A co ty byś zrobił w takiej sytuacji? — odparł z rozbawieniem w głosie. — Jaki system narzuciłby, powiedzmy, lord Cal Tremon, który mógłby zastąpić obecny?
— Organizm Wardena czyni to wszystko bardzo trudnym — odpowiadałem powoli i z rozwagą. — Jest rzeczą oczywistą, że moc i władza korumpują. — Bronz spojrzał na mnie urażonym wzrokiem. — Większość ludzi — wybrnąłem jakoś z sytuacji. — Ludzie dysponujący mocą od samego początku są najbardziej zepsuci, ponieważ pochodzący spoza Rombu mają na ogól większą moc niż tubylcy, a wiadomo, iż zsyła się tutaj tylko zepsutych.
Uśmiechnął się.
— I tak oto zepsucie przychodzi do raju, a węże władają Edenem, nieprawdaż? Pozbądź się węży, a Eden powróci?
— Kpisz sobie ze mnie. Nic, nie wierzę, by tak się stało, a ty o tym dobrze wiesz. Jednak bardziej oświecona władza mogłaby podwyższyć standard życia pionków bez uciekania się do tortur i poniżania.
— Czyżby? — zapytał. — Zastanawiam się nad tym. To bardzo skomplikowana planeta i sądzę, iż jesteś zbyt jednostronny w ocenie. Myślisz o organizmie Wardena jedynie w kategoriach mocy, jakiej udziela on niektórym ludziom. A powinieneś widzieć też wpływ, jaki wywiera na życic i wszystko, co znajduje się na Lilith. Organizm Wardena jest osobliwością ewolucji tego świata; nie był on nigdy „zaprojektowany” z uwzględnieniem istot ludzkich. I jedynie wybrykowi natury należy przypisać fakt, iż człowiek potrafi z niego korzystać.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Pomyśl o nim jak o regulatorze utrzymującym tutaj równowagę, a którego ewolucja była rezultatem konieczności. Nie wiem dokładnie, dlaczego tak właśnie ewoluował, ale domyślam się, iż ten świat w przeszłości przechodził bardzo gwałtowne — zmiany. Nie znam ich natury, ale przecież na innych światach Rombu istnieją gady, ssaki i jakieś stworzenia krystaliczne, których tutaj nie ma. Tutaj przetrwały jedynie insekty, a jak wiadomo są to zwierzęta najlepiej przystosowujące się do środowiska i do zmian, choć, jak na ironię, najmniej skłonne do zmian ewolucyjnych własnych organizmów. Podejrzewam, że nawet owady i rośliny zagrożone były tymi zmianami, które przechodziła cała planeta, do tego stopnia, że rozwinęły naturalny stabilizujący mechanizm przy pewnym stanie równowagi, można by rzec. Dlaczego planecie potrzebny jest taki stan równowagi, trudno powiedzieć. Wiadomo jedynie, że jest jej niezbędny. Niezbędny jej jest właśnie taki ekosystem do przetrwania. I stąd wynika racja istnienia organizmu Wardena.
— Mówisz tak, jak gdyby sama planeta była żywa.
Skinął powoli głową.
— Wielokrotnie zauważyłem, iż wygodniej jest myśleć o niej właśnie w ten sposób. Zważ bowiem, kiedy już wieki temu człowiek wyprawił się poza Ziemię, spodziewał się napotkać światy bardzo mu obce. A co znalazł? Przeważnie światy pokryte kraterami i martwe, gazowe giganty, zamarznięte rumowiska skalne, a czasami jedynie plancie, która, choć wyglądała odstraszająco, mogła zostać uformowana na podobieństwo naszej Ziemi. Większość nadających się do życia planet była już zamieszkana, niektóre tylko przez rośliny i zwierzęta, ale niektóre także przez inne gatunki istot inteligentnych. I przecież — niezależnie od tego, jak szaloną wydawała nam się ich biologia i równowaga ekosystemu czy sposób myślenia i zachowania ich mieszkańców — wszystkie one mieściły się w ramach naszej ludzkiej logiki. Mogliśmy mówić: „O tak, Alfanie to kule protoplazmy wyposażone w niby nóżki, ale popatrzcie na środowisko, w jakim ewoluowali, popatrzcie na środowisko, które ukształtowało ich kulturę, ich sposób myślenia, i tak dalej”. Ich kultura i sposób życia mogły być tak dziwaczne, że nie mogliśmy znaleźć z nimi żadnych punktów stycznych, nie mogliśmy pojąć ich rozumowania, ale jednak jako całość byli oni dla nas zrozumiali. Nigdy nie napotkaliśmy świata, który byłby tak obcy, żebyśmy nie byli w stanie zrozumieć przynajmniej, korzystając z wiedzy o prawach fizycznych i naukach społecznych, w jaki sposób takim się stał. Tak było, dopóki nie napotkaliśmy Lilith i jej siostrzyc.