Выбрать главу

Następni była Lilith, świat prawie podręcznikowo doskonały. Odrobinę mniejszy od Charona, pokryty był w około 70 procentach wodą, lecz jego klimat był o wiele bardziej umiarkowany, a krajobraz znacznie łagodniejszy. Wokół niewysokich gór roztaczały się wielkie równiny i bagna. Różnorodność form geologicznych była imponująca, gwałtowne i niebezpieczne zjawiska przyrody praktycznie nieobecne, a nachylenie osi wynoszące 84 stopnie — robiące wrażenie, iż cały świat leży na boku — świadczyło o minimalnych różnicach między porami roku. Było tam bardzo gorąco — temperatura przekraczała często 40°C natomiast 20 do 25°C oznaczało chłód.

Przypominające ziemską dżunglę lasy odznaczały się soczystą zielenią i chociaż same drzewa były zupełnie nieznane, lasy owe nie były aż tak obce, skoro rodziły olbrzymie ilości owoców i innych produktów, które okazały się jadalnymi dla człowieka. Dominującą formą życia zwierzęcego były wyłącznie insekty, od ogromnych potworów do drobniutkich stworzonek, mniejszych od łebka od szpilki. Był to więc taki rodzaj świata, jaki fachowcy Konfederacji od przystosowywania planet stawiali sobie jako ideał do osiągnięcia i którego nigdy metodami sztucznymi nie udało im się osiągnąć; a teraz oto mieli go tutaj, świat powstały w sposób naturalny, piękny jak Eden raj planety Lilith. I ani śladu węża — na razie.

Cerber był bardziej surowy. Dwudziestopięciostopniowe nachylenie osi powodowało ekstremalne zmiany pór roku i pozwalało na istnienie zarówno zamarzniętych czap polarnych, jak i występowanie temperatury 40°C na równiku. Najdziwniejsze jednak były masy lądowe, które wydawały się pokryte ogromnymi, wielokolorowymi lasami. Dopiero lądowanie pozwoliło odkryć, iż na Cerberze w ogóle nie ma stałych lądów, a prawie cała jego powierzchnia pokryta jest olbrzymimi roślinami, wyrastającymi z dna oceanu, czasami z głębokości wielu kilometrów i rosnącymi tak gęsto, iż one same tworzą praktyczne coś na kształt lądu stałego. Na tych wsiąkniętych wodą, lasach, rosły z kolei inne rośliny, tworząc jedyny w swoim rodzaju ekosystem botaniczny. Zaobserwowane zwierzęta przypominały ptaki, chociaż zauważono także pewną liczbę insektów, ale w sumie zwierząt było niewiele — chyba że zamieszkiwały one wszechobecny ocean. Rośliny tego wodnego świata były tak gęste i ogromne, że nadawał on się do zamieszkania przez człowieka, który zapewne byłby nawet w stanie budować miasta na jego drzewach. Osiedlenie się i kolonizacja byłaby jednak wielce ryzykowna, bowiem poza drewnem nie widać było żadnych innych bogactw naturalnych, a sprowadzanie wszystkiego, co niezbędne do cywilizowanego życia, byłoby zbyt kosztowne. Planeta nadawała się do zamieszkania, niewątpliwie, ale z punktu widzenia współczesnego człowieka byłoby to rzeczywiście pieskie warunki.

Ostatnią i najmniej przyjemną była Meduza, planeta zamarzniętych mórz, oślepiających śnieżyc i poszarpanych, ostrych, wysokich szczytów. Dziewiętnastostopniowe nachylenie osi pozwalało na występowanie pór roku, ale temperatura w pobliżu równika nie przekraczała 20°C, a wraz z oddalaniem się od niego spadała aż do niemożliwie wręcz mroźnej w okolicach biegunów. Choć skuta ludowcami, była jedynym spośród światów Wardena z widocznymi oznakami działalności wulkanicznej. Było tam trochę lasów, ale przeważała tundra i stepy, na których zaobserwowano stada roślinożernych zwierząt, prawdopodobnie ssaków, i pojedyncze sztuki groźnych, dzikich drapieżców. Był to więc surowy i bezlitosny świat, który dałby się przecież okiełznać; Grupa Eksploracyjna jednak musiała się zgodzić z Wardenem — trzeba by mieć kiełbie we łbie, by zechcieć tam się osiedlić na stałe.

Cztery światy, od parującego piekła do lodowatej tundry. Cztery światy, których ekstremalna temperatura była do zniesienia, a których powietrze i woda nadawały się do użytku. Było to wręcz niewiarygodne, fantastyczne — a przecież prawdziwe. Tak więc Grupa Eksploracyjna wylądowała i założyła swe bazę główną na brzegu tropikalnej laguny jakby żywcem zdjętej z romantycznego plakatu reklamowego jakiegoś biura podróży — naturalnie, na Lilith. Mniejsze ekspedycje udały się stamtąd na trzy pozostałe planety, by przeprowadzić badania wstępne, by powęszyć, postukać i posondować.

Warden miał rację, jeśli chodzi o te trzy planety, natomiast jego podejrzenia dotyczące Lilith były naturalnymi podejrzeniami kogoś, dla kogo coś jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. A może był to jakiś szósty zmysł, który wyrobił sobie przez te lata samotności, lata obwąchiwania i sondowania nowych i obcych systemów planetarnych. Być może był to…

Po wylądowaniu Grupy Eksploracyjne zostały poddane przez Konfederację faktycznej kwarantannie. Wstępne badania miały trwać co najmniej rok; w którym to czasie członkowie grup byliby zarówno badaczami, jak i królikami doświadczalnymi, obstukującymi i sondującymi się wzajemnie, tak jak obstukiwali i sondowali każdą z planet. Dysponowali promem, zdalnym do podróży pomiędzy planetami, a także pojazdami do poruszania się w atmosferze i na powierzchni planet, ale nie udostępniono im statków kosmicznych do podróży międzygwiezdnej. Byłoby to zbyt ryzykowne. Człowiek sparzył się już zbyt wiele razy, by takie ryzyko podjąć.

Dokonanie oceny możliwości przybyszów zajęło wężowi Lilith jedynie sześć miesięcy.

W momencie, w którym wszystkie maszyny przestały funkcjonować, było już za późno. Najpierw obserwowali wypływ mocy z maszyn i urządzeń, jak gdyby wypijało ją jakieś spragnione i zachłanne dziecko. W ciągu czterdziestu ośmiu godzin cała ich maszyneria, wszystkie urządzenia — prawdę mówiąc wszystkie artefakty — zamieniły się w kupę złomu. W rezultacie tego zginęły cztery osoby, a pozostałe patrzyły z bezsilnym przerażeniem, jak ich ciała ulegają gwałtownemu rozkładowi.

Po tygodniu nie było najmniejszego śladu po tym, iż na tej planecie wylądował ktoś obcy. Miejsca oczyszczone z roślinności zarastały w ciągu jednej nocy; metal, plastik, związki organiczne i nieorganiczne — wszystko to gniło, rozkładało się i zamieniało w drobny proszek, wchłaniany na koniec przez żyzną glebę. Nie zostało nic — nic poza sześćdziesięcioma dwoma wstrząśniętymi, zaskoczonymi, nagimi badaczami, którzy byli zbyt ogłupiali i przerażeni, by bez pomocy jakichkolwiek instrumentów naukowych próbować wyjaśnić co takiego, u diabła, im się przydarzyło.

Tydzień wcześniej przywrócono ponownie bezpośredni kontakt pomiędzy grupami z tych czterech planet. Przedstawiciele zespołów badawczych z trzech pozostałych planet przybyli na Lilith, by podzielić się odkryciami i ustalić program dalszych badań. Przylecieli, porozmawiali, podyskutowali, przeprowadzili wstępne analizy, wysłali raporty na znajdujący się w pobliżu krążownik wartowniczy i wrócili na swoje planety, nieświadomie zabierając ze sobą węża.

Sekcja badawcza na krążowniku natychmiast zajęła się powstałym problemem. Za pomocą zdalnie sterowanych laboratoriów analitycznych odkryli w końcu tę jedyną rzecz, które umknęła wszystkim, Z Wyjątkiem Wardena i jego szóstego zmysłu. Wąż okazał się obcym organizmem, o rozmiarach niewiarygodnie mikroskopijnych, tworzącym całe kolonie wewnątrz pojedynczych komórek. Nie był inteligentny w sensie ludzkim, bowiem nie dysponował tym, co człowiek mógłby określić jako proces myślenia, ale posiadał zbiór reguł, które narzucał całej planecie, a także niesamowitą umiejętność przystosowywania się do nowych warunków i podporządkowywania ich sobie. Choć jego długość życia wynosiła zaledwie trzy do pięciu minut, działał on jednak z szybkością setki, o ile nie tysiące, razy przewyższającą szybkość działania tego, co go otaczało. Na Lilith przystosowanie się organizmu do nowych obiektów, wprowadzonych z zewnątrz, zabrało mu sześć miesięcy, ale w końcu ewoluował na tyle, iż sam zaadaptował obcych do własnego, wygodnego, symbiotycznego systemu.