Rozejrzałem się wokół, popatrzyłem na roślinność, na błękitne niebo i na resztki melonów i jagód.
— Szczerze mówiąc, nie bardzo pojmuję do czego zmierzasz. Jeśli chodzi o bliskość człowiekowi, ten świat wydaje mi się bliższy i bardziej znajomy niż wiele z tych, na których kiedyś przebywałem.
— To tylko powierzchowna bliskość. — Pokiwał głową. — Wszystkie te owady są gatunkami endemicznymi, chociaż bez najmniejszego trudu rozpoznajemy w nich właśnie owady. Rośliny są także roślinami, skoro atmosfera, którą oddychamy, powstaje w wyniku zjawiska fotosyntezy zachodzącej w nich. Zważ jednak: Romb Wardena jest z punktu widzenia statystyki absurdem. Cztery światy, wszystkie w zasięgu życiodajnego słońca. Cztery światy tuż obok siebie — odległość pomiędzy Charonem i Meduzą wynosi niecałe 150 milionów kilometrów, a jeszcze dwa pozostałe w najbliższym sąsiedztwie — zupełnie jak gdyby ktoś je tu umieścił specjalnie dla nas. Przecież to nonsens. Znasz przecież stosunek liczby układów planetarnych chociażby do planet, które można by uformować na podobieństwo Ziemi. A te jednak się tu znajdują, wprost na naszej drodze, a każdy z tym drobniutkim, niewytłumaczalnym dodatkiem, który powoduje, że jesteśmy, prawdę mówiąc, więźniami.
— Przedstawiasz mi stary argument, że organizmy Wardena są tworami sztucznymi — zauważyłem. — Wiesz przecież, iż nigdy nie było dowodów na poparcie tej tezy.
— To prawda — przyznał ojciec Bronz — ale przypomnij sobie, co powiedziałem o naszych zdolnościach zrozumienia. Wydaje, się, iż w tym przeogromnym wszechświecie, o którym tak niewiele wiemy, mamy związane ręce naszymi własnymi sztywnymi pojęciami. To, z czym tutaj mamy do czynienia, jest tak niezrozumiale, tak prawdziwie obce, że usiłujemy to zignorować, odrzucić, nie przyjmować do wiadomości. Planety te nie pasują do naszej kosmologii, wobec tego odrzucamy je jako przypadkowe aberracje i zapominamy o całej sprawie. Według mnie natomiast, jeśli trafiamy na coś, czego nasza kosmologia nie potrafi wyjaśnić, oznacza to jedynie, iż w tej kosmologii istnieją wielkie dziury.
— A może jest w tym ręka Boga? — rzuciłem, nie mając najmniejszego zamiaru obrażać jego uczuć religijnych, lecz nie umiejąc odnaleźć w myślach logicznych kontrargumentów.
Nie roześmiał się ani nie obraził.
— Skoro wierzę, iż wszechświat stworzony został przez Boga, a jest On wszędzie, we wszystkim i w każdym z nas, to wierzę również i w taką możliwość. Często myślałem sobie, że organizmy Wardena są tutaj, by zadrwić z naszego samozadowolenia. Pamiętaj jednak, iż Bóg jest w najwyższym stopniu logiczny. Dlatego muszą one pasować w jakiś sposób do reszty wszechświata, jestem o tym przekonany, nawet jeśli nie pasują do naszego sposobu postrzegania tegoż wszechświata. Zboczyliśmy jednak z naszego tematu. Mówiłem o tym, dlaczego uważam, iż twoje marzenie, by Lilith na powrót stała się rajem, jest niemożliwe do zrealizowania.
— Nie ma nic przeciwko dygresjom. — Roześmiałem się. — Cóż zresztą innego mamy tu do roboty?
Wzruszył ramionami.
— Któż to wie? Rozmowa może być sprawą żywotnie ważną, lub całkowicie bez znaczenia. Czuję, iż coś cię popycha, by rządzić tym światem. Prawdopodobnie zginiesz, próbując tego dokonać, ale jeśli przeżyjesz… cóż, przynajmniej mam okazję fechtować się z tobą i dowiedzieć się czegoś o twoich zamiarach.
— Lord Tremon — roześmiałem się. — Coś pięknego! Ależ by Konfederacja dostała zgagi!
— Taki z ciebie Cal Tremon jak ze mnie Marek Kreegan — rzucił Bronz lekko. — Moglibyśmy przestać udawać, skoro nikt w to nie wierzy… a ja nie wierzyłem od samego początku.
Zastygłem.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Wysłano za tobą list gończy, ponieważ Kreegan otrzymał informację od swoich agentów w Konfederacji, iż jesteś wtyczką, szpiegiem, skrytobójcą przysłanym, by go zgładzić. Obaj wiemy, że to prawda. Jesteś zbyt idealistyczny i moralny, by być kimś takim jak Tremon, który był raczej facetem uwielbiającym siekane kotlety z żywych jeszcze nieprzyjaciół. Wiedziałem już o tym od naszego pierwszego spotkania, od pierwszej z tobą rozmowy. Jesteś zbyt dobrze wykształcony, zbyt dobrze wychowany… żeby nie wspomnieć, iż jesteś doskonałym produktem własnej cywilizacji. A tak przy okazji, to kim naprawdę jesteś?
Rozważałem jego słowa i to, co mogły dla mnie oznaczać. Rzeczywiście nie było już powodu do udawania kogokolwiek. Artur o tym wiedział… do diabła, właściwie wszyscy już o tym wiedzieli.
— To, jak się nazywam, chyba nie jest istotne — odpowiadałem ostrożnie. — Nie jestem już bowiem tamtą osobą. Jestem Calem Tremonem teraz i na zawsze; nie jestem jedynie tym Tremonem z ławy oskarżonych. Ale skoro to jest jego ciało, jestem nim o wiele bardziej, niż byłbym kiedykolwiek skłonny przypuszczać.
Skinął głową.
— W porządku, niech będzie, Cal. Ale czy jesteś agentem?
— W stopniu skrytobójcy — odpowiedziałem zgodnie z prawdą. — Jednak nie jest całkiem tak, jak myślisz. Obaj wiemy, że skoro już tu się znalazłem i zostałem uwięziony na zawsze, jedynym powodem, dla którego mógłbym zabić Kreegana byłoby rzucenie mu wyzwania o władzę nad Rombem. Nie, moje cele są inne.
— To bardzo interesujące, że udało im się wreszcie opanować ten proces transferu osobowości przy użyciu technologii. Na Cerberze jest on bowiem produktem organizmu Wardena, tak jak przystosowanie kształtu ciała do warunków jest charakterystyczne dla Meduzy, a postrzeganie rzeczywistości dla Charona.
— Wiedziałeś, że pracują nad tym? — podpytywałem podejrzliwie.
— Owszem. — Skinął głową. — Jak ci już powiedziałem, byłem kiedyś osobą bardzo wpływową. Kilka osób związanych z tymi badaniami było katolikami i byli oni bardzo zaniepokojeni implikacjami teologicznymi swojej pracy, problemem duszy i tak dalej. Mówiąc szczerze, nie tylko ja sam, ale i cały kościół nie potraktował tego problemu z wystarczającą powagą. Rozumiesz teraz, co miałem na myśli, mówiąc o kosmologiach nie przystających do faktów?
Jego historyjka nie wyglądała mi na całkiem prawdziwą, znałem bowiem absolutną tajność tych badań, ale pominąłem tę sprawę milczeniem. Być może mój sojusznik nie mówił mi całej prawdy, ale przecież ja sam nie odkrywałem też wszystkich kart.
— Twierdzisz tedy, że nie chodzi ci o Kreegana — ciągnął, zmieniając kierunek naszej rozmowy. — W takim razie, o co ci chodzi? Cóż jest aż tak ważnego tutaj, że Konfederacja skłonna jest poświęcić jednego ze swych najlepszych ludzi, by zyskać informację, i jaka siła zmusza cię do dochowania wierności tej sprawie, skoro już się tutaj znalazłeś?
Opowiedziałem mu o obcej rasie, o przeniknięciu jej agentów do samego dowództwa i całą resztę. Wydawało mi się to najwłaściwszym posunięciem, a poza tym mógł przecież coś wiedzieć.
Kiedy skończyłem, westchnął tylko i powiedział: — Cóż… tak… obcy, hm? Wykorzystujący Czterech Władców… Bardzo zdolne bestie, musisz przyznać, żeby nas tak dobrze rozumieć.