Byłem rozczarowany. Jeśli ktoś oprócz łych na samej górze wiedział coś o obcych, to byłem pewien, że będzie to Bronz.
— Nic o tym nie słyszałeś?
— O tak, jakieś plotki — odparł. — Nie przywiązywałem do nich żadnego znaczenia, częściowo z powodu Kreegana. Różni się bowiem od pozostałych. Przybył tutaj na ochotnika z własnej i nieprzymuszonej woli, służąc przedtem dobrze i lojalnie przez całe życie Konfederacji. W odróżnieniu od innych, w jego przypadku motyw zemsty należy więc wykluczyć.
Zwątpiłem. Wszystko na próżno. Wszystko zmarnowane, ze mną włącznie. Bronz miał rację — to musiał być któryś z pozostałych Władców.
Jednak… czy rzeczywiście się nie mylił?
— To bardzo możliwe — przyznałem — ale czy wiesz, dlaczego zdrowy na umyśle człowiek, posiadający ponadprzeciętną inteligencję, tak jak Kreegan, miałby na ochotnika udać się w takie miejsce jak to? I czy można by takiego człowieka utrzymywać w pełnej nieświadomości spraw tak wielkiej wagi jak obcy, nawet jeżeli nie był w te sprawy zaangażowany od samego początku?
Bronz zastanowił się nad moimi słowami.
— Hm… Sugerujesz, że to być może, Kreegan jest tu główną figurą? Naturalnie, jest to możliwe. Załóżmy, dla przykładu, że człowiek taki jak on rozczarował się swoją pracą, zawiódł się na swoich pracodawcach i na systemie, który sam pomagał utrzymać. Załóżmy, że gdzieś przypadkowo spotkał tych obcych. To by wiele wyjaśniało. Wyjaśniałoby, na przykład, skąd ci obcy tak szybko tak wiele o nas wiedzieli i dlaczego potrafili wykorzystać światy Wardena. Kreegan byłby idealnym kandydatem na organizatora i kontrolera takiej operacji jaką opisałeś, ale wymagałoby to wiele czasu. Musiałby przecież piąć się na szczyt powoli, tak jak pozostali. Być może z obcą pomocą, niemniej i tak zajęłoby to dużo czasu. Potem, już z pozycji władzy, wprowadzałby w życic ich plany.
— Początkowo myślałem podobnie — powiedziałem. — Oznaczałoby to jednak, iż obcy są całkowicie pewni, że przez te wszystkie lata ich w ogóle nie zauważymy, i musieliby posiadać wyjątkową cierpliwość.
Bronz wzruszył ramionami.
— A może są tak cierpliwi. I czy udało się ich odkryć? Ileż natomiast oni się dowiedzieli, nim wreszcie złapano na gorącym uczynku jedna z ich fantastycznych maszyn. Wydaje mi się, że jeśli twoje przypuszczenie jest słuszne i są oni zbyt niepodobni do ludzi, by móc robić pewne rzeczy samodzielnie, i jeśli wiedzą, iż są dobrze ukryci i zamaskowani, to takie postępowanie jest najlepsze.
— Jedyna rzecz, która nie pasuje do tego eleganckiego obrazu — powiedziałem — to sam charakter Kreegana. Jest on znacznie ode mnie starszy, ale wywodzi się z takiego samego środowiska. Nasze życiorysy są w dużym stopniu podobne, nawet w punkcie dotyczącym wykonywanej pracy. Nie wyobrażam sobie, co takiego w Konfederacji mogłoby go aż tak bardzo rozczarować, że chciałby ją zniszczyć i poświęciłby tej sprawie całe swoje życic.
— Cóż, rzeczywiście, w tym, co mówisz, jest pewna racja — rzekł Bronz — ale nie tylko o to chodzi. W Konfederacji jest bardzo wiele rzeczy, którymi można się rozczarować. Możliwe, iż nie doceniasz Kreegana. Potrafię bez trudu wyobrazić go sobie jako zaangażowanego idealistę, zdecydowanego poświęcić wszystko dla sprawy. Na tej podstawie mogę sobie również wyobrazić człowieka poświęcającego się całą duszą takim właśnie planom i to nie dla zysku, ale dla krucjaty ideologicznej.
— Chyba jesteś szalony — powiedziałem mu. — Idealista pierwszy zmieniłby system panujący na Lilith. Przynajmniej pionkom powodziłoby się troszkę lepiej, a klasa rządząca zeszłaby o kilka szczebli niżej.
Ojciec Bronz roześmiał się i pokręcił głową.
— Biedaku, popatrzmy na Lilith w świetle tego, co powiedziałeś. System społeczny nie jest tutaj zdeterminowany jedynie władzą jednostki. Jest on zdeterminowany potrzebą podtrzymania na Lilith życia nietubylczcgo, do czego ta planeta nie była dostosowana. Organizm Wardena broni tutejszego ekosystemu — równowagi roślinnej i zwierzęcej, skał, bagien, powietrza i wody — przed zmianą. Walczy o zachowanie stanu równowagi. Totalnej. My jesteśmy tutaj obcymi, synu, i to tymi, których zrozumieć nie sposób. Posiadamy moc, to prawda, ale bardzo ograniczonej natury. Nie jesteśmy w stanie przekształcić tej planety, możemy jedynie przystosować siebie samych do warunków na niej istniejących. Nie pozwalają nam na nic innego stworzonka wardenowskie. Wyobraź sobie zrzucenie tutaj trzynastu milionów całkowicie niewłaściwych obcych.
Nie wiedziałem, do czego zmierzał, więc mu to powiedziałem.
— To takie proste — odparł. — A ty jesteś tak przyzwyczajony do technologii rozwiązującej wszelkie problemy, że nie potrafisz zauważyć, z czym tutaj mamy do czynienia. Cała historia ludzkości jest historią technologii i jej wykorzystywania do zmiany środowiska na takie, które by bardziej odpowiadało człowiekowi. I tak właśnie czyniliśmy. Na Ziemi zmienialiśmy bieg rzek, wykorzystywaliśmy, i słońce, i wiatr i wszystko, co tylko się dało, dla naszych celów. Niwelowaliśmy góry, kiedy nam przeszkadzały, a usypywaliśmy inne. Stworzyliśmy jeziora, wycięliśmy wielkie połacie lasów, oswoiliśmy całą planetę. A potem wyruszyliśmy do gwiazd i postępowaliśmy tak samo. Przekształcaliśmy planety na kształt Ziemi. Wykorzystywaliśmy inżynierię genetyczną. Przy użyciu naszej technologii zmienialiśmy całe planety; zmieniliśmy nawet samych siebie. Historia ludzkości to wojna ze środowiskiem zakończona jej zwycięstwem. Jednak na Lilith, synu — i tylko na Lilith — człowiek nie może wypowiedzieć wojny. Musi żyć w środowisku, które tu zastał. Na Lilith zwyciężyło środowisko. To była tylko jedna drobna potyczka, to prawda, ale zostaliśmy pokonani. Pobici. Nie potrafimy wygrywać. Możemy wybudować zamek, zmusić owady, by służyły nam za wierzchowce i zwierzęta pociągowe, ale będą to tylko drobne deformacje w środowisku, które zostaną natychmiast usunięte, jeśli nie będą stale podtrzymywane i wzmacniane.
— Bo widzisz, synu, dzięki organizmowi Wardena to Lilith jest tutaj szefem. Wszyscy tańczymy, jak ona nam zagra, wszyscy idziemy z nią na kompromis, lecz ona jest szefem. A przecież musimy nakarmić i dać schronienie trzynastu milionom ludzi. Musimy utrzymać trzynaście milionów intruzów na ziemi dla nich nie przeznaczonej i na której możemy dokonać jedynie drobnych, kosmetycznych zmian. Ktoś musi produkować żywność i ją transportować. Ktoś musi hodować i udomowić te wielkie insekty. Gospodarkę należy podtrzymywać, bo gdyby nagle zostawić te trzynaście milionów samym sobie, zjadły by one i wypiły wszystko, co się nadaje do spożycia, ogałacając gaje melonowe. Walczyliby między sobą jak dzicy myśliwi i zbieracze, pozostając w najbardziej prymitywnych strukturach plemiennych, i przeżyłaby jedynie garstka najtwardszych.
— Rozumiesz teraz, synu? Nikomu nie sprawia uciechy ciężka praca tak niezbędna do utrzymania tego systemu, ale wskaż mi jakiś inny, który byłby równie skuteczny. Bez technologii skazani jesteśmy na siłę mięśni stosowaną na wielką skalę.
Byłem oburzony.
— Twierdzisz, że nie ma innego sposobu, by dokonać tego samego?
— Nie. Istnieje wiele sposobów, ale bardziej okrutnych i mniej skutecznych od tego. Może i jest lepszy sposób, lecz ja go nie znam. Podejrzewam, iż Kreegan widzi całą rzecz podobnie. Jestem pewien, że nie podoba mu się ten system, chociażby dlatego, iż przypomina on ten, który panuje w Konfederacji — o ile go właściwie oceniamy — ale w przeciwieństwie do Konfederacji, on, podobnie jak i ja, nie widzi lepszego.
Nie wierzyłem własnym uszom. Tak lekko podważać wiarę w podstawowe zasady.