Выбрать главу

— Co masz na myśli, mówiąc, iż ten system przypomina system obowiązujący w Konfederacji — rzuciłem ostro. — Ja nie dostrzegam żadnych podobieństw.

Ojciec Bronz parsknął pogardliwie.

— Wobec tego sam nie wiesz, co widzisz. Weź pod rozwagę tak zwane światy cywilizowane. Większość ludzi żyjących tam upodobniono do siebie ponad wszelką miarę. Na danej planecie wszyscy wyglądają tak samo, mówią tak samo, jedzą, śpią, pracują i bawią się prawic w identyczny sposób. Wszyscy są pionkami. Myślą tak samo. I wmawia się im, że są szczęśliwi, zadowoleni, na samym szczycie ludzkich osiągnięć, gdzie życie jest dobre dla wszystkich, a oni w to wierzą. To prawda, że są bardziej zadbani, że ich klatki są pozłacane, niemniej pozostają jedynie pionkami. Różnica polega tylko i wyłącznie na tym, że nasze pionki wiedzą, iż są pionkami i rozumieją działanie naszego systemu. Wasze cywilizowane światy są tak doskonale zaprogramowane, że wszyscy myślą to samo i nikomu nie wolno poznać prawdy.

— Życie tych pionków jest jednak bardzo wygodne — zauważyłem, nie chcąc mu przyznać racji, ale zgadzając się na użytą przez niego terminologię, dla dobra dyskusji.

— Wygodne? Możliwe. Jak życie kanarka. To taki mały ptaszek, żyjący w klatkach u ludzi, gdybyś o nim nie słyszał; naturalnie nie w świecie cywilizowanym, gdzie nie trzyma się zwierzęcych ulubieńców w domach. W każdym razie ptaszki te rodzą się w klatkach i w nich są karmione; ich klatki regularnie są sprzątane i czyszczone przez ich właścicieli. Nie znają innego życia. Wiedzą, iż ktoś zaspokaja ich wszelkie potrzeby, a nie znając innych potrzeb, niczego więcej nie oczekują. W zamian śpiewają wesoło i dotrzymują towarzystwa samotnikom z pogranicza. Żaden kanarek nie tylko że nie wyłamie się ze swojej klatki, ale nawet sobie nie wyobrazi, nie mówiąc już o zaplanowaniu i zrealizowaniu, lepszego życia. Nie jest on bowiem w stanie wymyślić czegoś takiego.

— To tylko zwierzęta — rzekłem. — Jak ta Sheeba.

— Owszem, zwierzęta — przyznał — ale taka jest właśnie ludzkość światów cywilizowanych. Zwierzątka domowe. Każdy posiada mieszkanie właściwych rozmiarów, odpowiednio umeblowane, odpowiednie pod każdym innym względem. Wyglądają tak samo, noszą takie same ubrania, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, wykonują prace, których celem jest utrzymanie systemu. Potem wracają do swych identycznych klitek, pogrążają się całkowicie w rozrywce, którą jest jakaś historyjka o ich własnym świecie, bez nowej myśli, pojęcia czy idei. Większość wolnego czasu spędzają pod wpływem narkotyków w jakimś szczęśliwym, beztroskim, wyimaginowanym świecie. Ich sztuka, literatura, zwyczaje i tradycje są odziedziczone po historycznych przodkach. Własnych nie posiadają. Zbytnio ich zrównaliśmy; wyeliminowaliśmy tym samym miłość, ambicję i potencjał twórczy. Kiedykolwiek bowiem narzuca się równość jako absolut, zawsze sprowadza się ją do najniższego wspólnego mianownika, a historycznie rzecz ujmując, najniższy wspólny mianownik w przypadku ludzkości był zawsze bliski zera.

— Ciągle jednak czynimy postępy. — zauważyłem. — Ciągle tworzymy nowe idee i wprowadzamy innowacje.

— Tak, to prawda — przyznał Bronz. — Zauważ jednak, synu, to nie jest zasługa światów cywilizowanych. Władcy światów zewnętrznych, rycerze, książęta i lordowie wiedzą, iż postęp nie może zaniknąć, bo wówczas znikną i oni, i ich władza. Dlatego właśnie mamy tereny pograniczne, obrzeża cywilizacji i hodowlę selektywną jednostek wybitnych — elitę, pracującą w zamkach światów zewnętrznych.

— Dobrze wiesz, że nie mamy ani takich tytułów, ani takich stanowisk — odparłem.

Roześmiał się głośno i rubasznie.

— Rzeczywiście nie macie! A kimże ty sam jesteś? Kim jest Marek Kreegan? A wreszcie ja sam? Czy wiesz, na czym polegała moja rzeczywista zbrodnia? Wprowadziłem ponownie do życia pionków nie tylko samą religię, ale również pojęcia miłości i duchowości. Dałem im coś nowego, pozwoliłem odkryć na nowo ich człowieczeństwo. A to już zagrażało samemu systemowi. Zostałem usunięty. Tak długo, jak byłem na rubieżach, niosąc pomoc i pociechę biedakom, wszystko było w porządku. Niech sobie kościoły działają. Kiedy jednak zacząłem czynić to samo na światach cywilizowanych… och nie, wówczas już byłem niebezpieczny. Należało mnie usunąć, bo mogłem osiągnąć coś, o czym nie wolno nawet myśleć. Mogłem przebudzić te pionki z ich narkotycznego otępienia i pokazać im, że nie muszą już być tresowanymi kanarkami, że mogą być istotami ludzkimi… tak jak ja, jak ty, jak klasa rządząca. I zostałem skarcony.

— Jak na człowieka tak krytycznego w stosunku do światów cywilizowanych, jesteś wyjątkowo wyrozumiały dla Lilith.

Wzruszył ramionami.

— To konieczność… przynajmniej tak długo, aż nie pojawi się ktoś z lepszym pomysłem i z władzą oraz wolą, by go narzucić. A tam… tam jest to niemożliwe. Tam człowiek jest panem środowiska, ale jednocześnie jest niewolnikiem klasy technokratów, która rządzi tak sprytnie, że niewolnik nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, iż jest niewolnikiem. A jeśli chodzi o wyrozumiałość? Czy ty nie grzeszysz jej brakiem, Cal? Czyż nie chciałbyś zmienić Lilith, a pozostawić bez zmian stare cywilizowane światy? Czyż nie jesteś dla nich nazbyt wyrozumiały? Synu, czasy wykonywania rozkazów twoich przełożonych już się skończyły. Teraz to ty nadajesz ton. Możesz sobie myśleć, co chcesz, ale mamy tu do czynienia z fascynującym kontrastem. Tutaj, na Lilith, ciało człowieka pozostaje w niewoli, lecz on sam jest wolny w tym, co myśli, w miłości, w tańcu, w mowie, i tak dalej. Umysł jest wolny, choć ciało jest skrępowane łańcuchami… jak w większej części ludzkiej historii. Tam, skąd pochodzimy, to nie nasze ciało jest w niewoli, do diabła — lecz umysł właśnie. A teraz nikt już nie zniewala twojego umysłu, chłopcze. Użyj go więc, by rozwiązywać swe własne problemy, a nie problemy ci narzucone.

Wzdragałem się przed dalszą rozmową. Nie chciałem zastanawiać się nad słowami Bronza, bo jeślibym utracił wiarę we własną kulturę i jej słuszność, nie pozostałoby mi już nic innego. Gorzej jeszcze, jeśli to on miał rację, to czymże było całe moje dotychczasowe życie? Ściganiem nie dostosowanych, wyłapywaniem tych, którzy mogliby rzucić wyzwanie systemowi, którzy mogliby sabotować czy wręcz obalić system będący oparciem dla cywilizowanego świata.

Jeśli to, co powiedział, było prawdą, wówczas ja sam byłem…

Kronlonem.

Czy taka jest prawda? zapytywałem sam siebie z niedowierzaniem. Jeśli tak, to czy zdarzyło się, że Marek Kreegan wyruszył pewnego dnia na poszukiwanie wroga i znalazł się twarzą w twarz z samym sobą?

Jaki on jest, Vola?

Podobny do ciebie, Calu Tremonie. Bardzo podobny do ciebie.

Rozdział szesnasty

SUMIKO O’HIGGINS I SABAT CZAROWNIC

Drugiej nocy, kilka godzin po zapadnięciu ciemności, dotarliśmy na miejsce spotkania. Do tego momentu zdawałem się całkowicie na ojca Bronza, teraz jednak chciałem uzyskać choć trochę informacji.

— Kim są ci… dzicy? — spytałem. — I co mogą dla nas uczynić?

— Cal, dzicy, prawie wszędzie gdzie ich spotkałem, są dzikimi tylko dla mieszkańców dziedzin. W rzeczywistości to nieudacznicy; ludzie dysponujący nie szkoloną mocą, ludzie nie posiadający żadnej mocy, lecz nie godzący się na spędzenie całego życia przy pracy na polach, banici polityczni, jak ty sam, i naturalnie ich potomstwo. Wybrałem tę grupę ze względu na ich siłę. Są silni i bardzo uzdolnieni, choć nieco anarchistyczni.

— Powiedziałeś przecież, że anarchia byłaby tu nieskuteczna — przypomniałem mu zadowolony, że i mnie udało się wreszcie zdobyć jakiś punkt.