Pozostałe planety były jednak inne — posiadały inną równowagę atmosferyczną, inną grawitację i inne natężenie promieniowania. Nie mógł więc zaadaptować tych obcych środowisk do własnego systemu, wobec tego przystosował się do nich. W przypadku Meduzy, na przykład, dość szybko udało mu się dostosować do siebie organizmy gospodarzy — ludzi, zwierząt i roślin. Na Charonie i Cerberze wytworzył w organizmach nosicieli taki stan równowagi, który mu najbardziej odpowiadał; produktem ubocznym były zmiany fizyczne, związane z miejscami, w których czuł się najlepiej.
Tak tedy Romb Wardena poddarty był kwarantannie, a naukowcy poszukiwali jakiegoś lekarstwa na powstałą, sytuację. Umieszczenie pechowych ofiar w komorze izolacyjnej nie przynosiło pożądanego rezultatu: istniało coś co łączyło te organizmy z Rombem, i kiedy je stamtąd usuwano, ginęły, zabijając w ten sposób swojego nosiciela, bowiem zagnieżdżając się w jego komórkach, przejmowały nad nimi kontrolę, dostosowując wszystko do swoich potrzeb. Bez tej kontroli następował błyskawiczny rozpad funkcji komórek, powodujący gwałtowną, i bolesną, choć na szczęście szybką, śmierć.
Co zaskakujące, uwięzieni na tych czterech planetach byli w stanie podróżować wewnątrz tego systemu, bowiem mikroorganizm w ich ciałach zmutował się na tyle, iż nie rozpoznawał już Lilith jako swej ojczystej planety, a znalazłszy się w stanie homeostazy, nie widział powodów do dalszych zmian.
Człowiek mógł więc żyć, pracować i budować na Rombie Wardena, ale kiedy już tam się znalazł, nie było dla niego żadnej drogi odwrotu.
Naturalnie, nie powstrzymywało to naukowców, którzy przybywali i zakładali kolonie, choć na samej Lilith było to bardzo trudne, skoro zmuszeni byli korzystać wyłącznie z materiałów miejscowych. Przybywali tam jednak przygotowani, przybywali przeprowadzać badania i odkrywać tajemnice Rombu Wardena. Po dwóch wiekach ich potomkowie ciągle zajmowali się tym samym, wspomagani — od czasu do czasu przez świeżych przybyszów, ale postępy badali były znikome. Dopingowało ich to jedynie do dalszej wytężonej pracy.
W końcu to jednak nie uczeni badacze zasiedlili Diamenty Wardena, lecz tak zwane elementy aspołeczne. Dość wcześnie bowiem, kiedy uświadomiono sobie ogrom problemu, wystąpiono z pomysłem, iż te cztery światy są więzieniem najdoskonalszym z, doskonałych.
Wysyłano tam przeto nie dostosowanych całymi setkami wszystkich, którym koneksje pozwalały uniknąć fachowców od „reedukacji”, tych których geniusz lub szczególny talent uległby zniszczeniu w czasie owej reedukacji, więźniów politycznych z niezliczonych światów. Wysyłano ich wszystkich, zamiast zabijać czy zmieniać im psychikę, w nadziei iż jakiś przyszły rywal, który odniesie wreszcie sukces, będzie pamiętał, że go nie zabito ani nie odmóżdżono, a jedynie zesłano. Płeć była nieważna. Był to najlepszy element aspołeczny, polityczno — kryminalna elita. Żyli więc tam, płodzili dzieci i umierali, a ich dzieci żyły po nich, rodziły własne dzieci, i tak dalej.
Tak tedy wyglądały te światy, zdominowane praktyczne przez elitę kryminalistów uwięzionych na zawsze, bez sympatii lub choćby poczucia wspólnoty z obywatelami Konfederacji. Utrzymywali jednakże z nimi stosunki handlowe. Mikroorganizm bowiem mógł być zabity, a statki bezzałogowe wysterylizowane. I stąd inni geniusze kryminalni, ci, których jeszcze nie schwytano, lub ci, którzy sami byli u władzy, przechowywali skrzynie pieniędzy, klejnotów, wspaniałe dzieła sztuki i inne kradzione dobra na światach Wardena, bez najmniejszego lęku, iż Konfederacja położy na nich swą ciężką łapę.
W tym samym czasie najsilniejsi, najinteligentniejsi, najbardziej bezwzględni spośród zesłańców wdarli się na szczyty hierarchii tych dziwnych światów, aż objęli kontrolę i nad nimi, i nad całym handlem. Lilith, na której nie można było magazynować nic materialnego, była doskonałym miejscem na magazynowanie informacji, takiej jak numery kont bankowych, czy oficjalne tajemnice, o których nawet Konfederacja nie powinna nic wiedzieć — jednym słowem, takiej informacji jakiej nie powierza się komputerowi, ponieważ żaden komputer nie oprze się geniuszowi informatyki. I to niezależnie od systemu zabezpieczenia, ponieważ każdy system został przez kogoś zaprojektowany, wobec czego ktoś drugi ma szansę go złamać.
Tak tedy ci wielcy królowie przestępców — Czterej Władcy Rombu, obcy już rasie, z której się wywodzili, genialni, ale zgorzkniali banici, mieli i tajemnice, i skradzione dobra, a tylu samym możliwość szantażowania Konfederacji i wpływania na bieg wydarzeń w jej strukturach, choć sami nie mogli już nigdy zobaczyć jej światów.
— Jednym słowem, Czterej Władcy sprzedają nas obcym — westchnął młody Mężczyzna. — Czy nie byłoby najprostszym rozwiązaniem zniszczenie tych czterech planet? Przy okazji pozbylibyśmy się innych kłopotów.
— Bez wątpienia — zgodził się komandor Krega. — Tyle, że nie możemy tego zrobić. Zbyt długo zostawialiśmy im wolną rękę — są, politycznie rzecz biorąc, nie do ugryzienia. Jest tam za dużo bogactwa, za dużo władzy i zbyt wiele tajemnic. Po prostu, nie ma sposobu na dobranie się im do skóry. Mają haka praktycznie na każdego, kto jest na wystarczająco wysokim stanowisku, by decydować o tych sprawach.
Młody mężczyzna chrząknął znacząco.
— Rozumiem — powiedział z pewnym obrzydzeniem. Dlaczego wobec tego nie umieścimy tam agentów i nie dowiemy się, o co naprawdę w tym wszystkim chodzi?
— Och, próbowano tego od samego początku — poinformował go Krega. — Nie przyniosło to podanych rezultatów. Zważ bowiem: proponujemy komuś, by zgodził się na dożywotnie zesłanie i by zmienił się, również dożywotnio, w kogoś, kto nie jest tak całkiem człowiekiem. Jedynie fanatyk zgodziłby się na taką propozycję, a fanatycy to na ogól bardzo kiepscy szpiedzy. Czterej Władcy nie są bynajmniej łatwym celem. Sprawdzają dokładnie każdego nowo przybyłego, a ich ludzie tutaj przekażą im każdą informację, jakiej zażądają na temat tychże nowo przybyłych. Może i udałoby się nam przeszmuglować jednego agenta, jednego naprawdę dobrego agenta, ale iluś? Nigdy w życiu. Szybko by się zorientowali i wybili wszystkich jak leci, winnych i niewinnych. Znają również nieźle psychologię człowieka — agent więc musiałby być cholernie dobrym agentem, by ujść z życiem. A jeśli jest taki dobry, to zorientuje się natychmiast, że jest w pułapce, której nigdy już nie opuści. Niełatwo o lojalnych, ale nawet najbardziej lojalny i zaangażowany w zadanie agent ma dość rozumu, by zobaczyć, co jest istotne dla jego przyszłego dobrobytu. I przechodzi na drugą, stronę. Jeden z obecnych Władców to w rzeczywistości agent Konfederacji.
— Hm. Naprawdę?
Krega skinął głową.
— W każdym razie, był nim. Najlepszy fachowiec w tym interesie, znał wszystkie triki, a Romb nie tyle go przeraził co fascynował. Twierdził, że Konfederacja go nudzi. Wysłaliśmy go na Lilith, by spróbował się jakoś wspiąć po szczeblach tamtejszej hierarchii i trzeba przyznać, że mu się to udało. Aż za dobrze. Tyle, iż przez cały czas nie dostarczał nam żadnych informacji, podczas gdy my nie żałowaliśmy mu najistotniejszych. A obecnie jest jednym z naszym wrogów. Teraz rozumiesz?
— Macie ciężki orzech do zgryzienia — powiedział młody mężczyzna ze zrozumieniem. — Nie macie na planetach Wardena ludzi, na których moglibyście polegać, a jeśli znajdziecie tutaj kogoś, kto jest w stanie zrobić to, co należy, natychmiast ląduje po tamtej stronie. A na dodatek teraz sprzedają nas jakimś obcym siłom.
— Właśnie — Krega skinął głową. — Widzisz w jakiej to nas stawia sytuacji. Naturalnie, mamy tam ludzi. Żaden nie jest godzien stuprocentowego zaufania, a każdy poderżnąłby ci gardło, gdyby uważał, iż jest to w jego interesie. Mamy jednak pewne przekonywające argumenty — zapłata w tej czy innej formie, mały szantażyk wobec tych, którzy mają bliskich krewnych w Konfederacji — które dają nam jakieś możliwości działania. Niestety niewielkie, bowiem Czterej Władcy są całkowicie bezwzględni, jeśli chodzi o to, co oni uważają za zdradę. Naszym jedynym atutem i szansą jest fakt, iż światy te, jako stosunkowo niedawno odkryte, są jeszcze rzadko zaludnione. Na żadnym z nich nie istnieje totalitarna kontrola wszystkich i wszystkiego i każdy z nich posiada inny system i hierarchię władzy.