Pokoje nasze były komfortowe, wyposażone w ręcznie rzeźbione drewniane meble i duże wygodne łoża. Wspólne łaźnie były podobne do tych z zamku Zeis — duże, wyłożone kaflami baseny, napełnione gorącą wodą, która nie tylko obmywała nasze ciała, ale i wpływała uspokajająco. Pod koniec kąpieli poczułem się nareszcie jak człowiek całkowicie odprężony, a Ti bawiła się doskonale, tym bardziej że była to jej pierwsza kąpiel w takich warunkach; przedtem bowiem korzystała jedynie z wody deszczowej i z rzek. Była jednak bardzo zmęczona i musiałem ją dosłownie zanieść z powrotem do pokoju. Jednocześnie była na tyle rozbudzona, że kaprysiła iż łóżko jest jakieś dziwne i zbyt miękkie jak na jej gust i że pewnie wygodniej jej będzie spać na podłodze, co też w końcu uczyniła. Kiedy tylko zasnęła, ułożyłem ją na satynowej pościeli, a sam wyciągnąłem się obok niej. Nie zdawałem sobie do tej chwili sprawy z napięcia, w jakim żyłem przez ubiegłe dwa tygodnie, a i teraz — nim świadomość ta dotarła do mnie — pogrążony byłem w głębokim śnie.
Rozdział dziewiętnasty
CZARODZIEJE Z DZIEDZINY MOAB
Wieczorem zwiedzaliśmy ogromny instytut, jak go tutaj nazywano. Ti z nami nie było — ciągle była bardzo zmęczona, a ciało jej toczyło walkę z pozostałościami po eksperymencie doktora Pohna. Zdecydowałem więc, iż należy pozwolić jej spać jak najdłużej.
Wszyscy w instytucie prowadzili całkiem wygodne życie, jak na warunki panujące na Lilith. Wszyscy też robili wrażenie inteligentnych, ożywionych, bardzo kulturalnych i zadowolonych. Obejrzeliśmy laboratorium, w którym prowadzili badania eksperci od miejscowej flory i fauny i podziwialiśmy zmyślnie skonstruowane, choć prymitywne, instrumenty, a wśród nich drewniane mikroskopy, których soczewki były całkiem niezłe, oraz pewną liczbę narzędzi metalowych, ku mojemu zaskoczeniu wyglądających tak, jak gdyby wyprodukowano je w prawdziwych fabrykach. Zwróciłem na to uwagę, a wówczas przypomniano mi, iż lordowie tacy jak Kreegan potrafili stabilizować pewną ilość materii obcego pochodzenia, czyniąc ją odporną na ataki organizmu Wardena. Na przykład prom wewnątrz — systemowy, który lądował na Lilith i który przywiózł mnie do dziedziny Zeis, był tego dowodem i to dowodem bardzo subtelnym i wymyślnym.
Przygotowany dla nas posiłek był bardzo dobry, chociaż nie potrafiłem rozpoznać w nim żadnej ze znanych mi potraw, z wyjątkiem melonów. Powiedziano mi, że mięso pochodzi z pewnego gatunku wielkich, udomowionych owadów; hodowane rośliny i produkty z tych roślin uzyskane, stanowiły podstawę wielu dań i napojów, które, nawet jeżeli nie były prawdziwym winem czy piwem, były ich doskonałymi substytutami.
Odniosłem wrażenie, że tylko tutaj, w instytucie, wykorzystywany jest prawdziwy potencjał Lilith. Komfort, cywilizacja, sensowna praca — wszystkie te rzeczy były możliwe jedynie tutaj. Świat ten nie musiałby być więc gabinetem horrorów, którym pierwotnie był, nie musiałby nim być, gdyby dysponujący mocą potrafili jej użyć mądrzej i lepiej.
Dlaczego tedy, zacząłem się zastanawiać, tak się nie dzieje?
Następnego ranka zabrano Ti do sekcji medycznej, bardziej rozbudowanej i skomplikowanej niż ta, którą zawiadywał doktor Pohn, chociaż tutejsi lekarze i naukowcy stosowali podobną technikę do wykonywania podstawowych i rutynowych pomiarów i badań. Doktor Telar, młoda kobieta nie wyglądająca na starszą od Ti, ułożyła Ti na wygodnym choć twardym łóżku, dotknęła dłońmi wszystkich kluczowych punktów jej ciała, a na koniec położyła dłoń na jej czole i zamknęła oczy. Po niecałych trzydziestu sekundach, pokiwała głową, otworzyła oczy i uśmiechnęła się.
Ti, która nie była poddana działaniu żadnego specyfiku i której polecono jedynie leżeć nieruchomo i nic nie robić, spoglądała niepewnie.
— Kiedy zaczniecie? — spytała nerwowo.
Telar roześmiała się.
— Właśnie skończyłam. To już wszystko.
Oboje wpatrywaliśmy się w nią zdumieni.
— To już wszystko? — powtórzyłem za nią.
Skinęła głową.
— Chętnie rzucę także okiem na ciebie. Nigdy nic nie wiadomo.
— Nie warto — powiedziałem. — Nie mi nie dolega. — Zacząłem nagle mnożyć wymówki, bo przypomniało mi się, że w moim mózgu znajduje się coś dodatkowego, organiczny przekaźnik, którym gdzie indziej w ogóle bym się nie przejmował, ale tutaj dostrzeżono by go natychmiast. Byłem o tym przekonany.
Szczerze mówiąc, od dawna już o nim nie myślałem. Nie wiem dlaczego nie wykorzystałem też obecnej sytuacji, by go usunąć, by uczynić się człowiekiem całkowicie wolnym i osobą prywatną. Choć myślałem o was, będących tam w górze, przez jakiś czas jako o moich nieprzyjaciołach, to jednak z niechęcią odnosiłem się do ostatecznego przecięcia pępowiny łączącej mnie z poprzednim życiem i poprzednim sobą samym. Odrzucić to życie i was wraz z nim byłoby ostatecznym odrzuceniem wszystkiego, co było w mym życiu ważne, a tego nie byłem jeszcze gotów uczynić. Jeszcze nie. Gdyby ta informacja docierała bezpośrednio do centrali wywiadu, to co innego, ale ona szła wprost do mnie — tego drugiego mnie, siedzącego tam w górze i obserwującego, co się tu dzieje. Do mojego syjamskiego bliźniaka.
Jeszcze nie, zdecydowałem. Jeszcze nie.
Zajęcia rozpoczęły się wkrótce potem. Podjęto decyzję, iż zarówno ja, jak i Ti przejdziemy takie szkolenie, jakie tylko będziemy w stanie znieść, tyle że osobno. Tylko podstawy mogły być przekazywane w grupie, a to miałem już za sobą. Byłem bardzo ciekaw, czym zakończy się szkolenie Ti i wiązałem z tym pewne nadzieje.
Kiedy usłyszałem na początku pobytu, iż będę miał do czynienia z jakimś religijnym kultem, zaniepokoiłem się nieco, jednak okazało się, że poza przypadkowymi wzmiankami, rzadkimi modłami, takimi jak te przed posiłkiem czy w świątyni przed wyprawami, nie było żadnego narzucania się z wiarą, żadnej gadaniny, żadnych prób nawracania czy indoktrynacji. Ich religia nie interesowała mnie bardziej niż religia Bronza czy O’Higgins i dlatego wdzięczny im byłem za brak natręctwa.
Oprócz Ti nie widziałem żadnej z osób, które z nami przybyły. Jakieś dwa tygodnie po rozpoczęciu szkolenia, poinformowano mnie, że czarownice wyjechały i udały się z powrotem do swojej dziwnej wioski, a ojciec Bronz zaangażowany jest w pracę nad własnym projektem w Instytucie, pracę wymagającą korzystania z olbrzymiej liczby manuskryptów z tutejszej biblioteki i z niektórych urządzeń laboratoryjnych. Zastanawiałem się, bez szczególnego zainteresowania, czy usiłuje on rozgryźć, mając ku temu odpowiednie warunki, tajemnice O’Higgins.
Czyniłem spore postępy, jeśli chodzi o stosowanie mocy, ale jednocześnie uzmysłowiłem sobie, iż proces ten może być bardzo powolny, co tak dokładnie pokazywał przykład Ti, i że samo posiadanie mocy to jeszcze nie wszystko. Potrzebna była również wiedza pozwalająca ją właściwie zastosować, a to już mogło zabrać całe lata.
Niemniej wiele można było zrobić w sensie ogólnym i ten aspekt procesu okazał się dla mnie śmiesznie łatwym. Tworzenie nowych układów, odtwarzanie i kopiowanie ich, tak jak to było w przypadku tamtego fotela, było proste, o ile miało się do czynienia z obiektami nieożywionymi. O’Higgins przyrównała kiedyś organizm Wardena do biologicznie obcego nam organicznego komputera i była to zupełnie niezła analogia. Mieliśmy tu jednak do czynienia z ogromną ilością małych komputerów, będących składnikami jednego, z góry już zaprogramowanego, organizmu.
— Myśl o nich — powiedział mi jeden z instruktorów — jak o komórkach matki Lilith. Twoje własne komórki zawierają spirale DNA, w których zakodowana jest cała twoja struktura genetyczna. Poszczególne części tego kodu informują konkretne komórki, jak mają się zachowywać, jak się kształtować i rosnąć, jak działać i jak reagować jako część większej całości. Komórki Wardena, jak moglibyśmy je nazwać, przypominają te z twojego własnego ciała. Mają one zaprogramowany w sobie obraz całej planety, takiej, jaką być powinna, i każda z nich zna swoje miejsce w tej wielkiej całości. A my dostarczamy im fałszywych danych i zmuszamy je oszustwem, by robiły to, co my chcemy, a nie to, co one chcą. Potrafimy tak czynić, ponieważ nasze działania są w pewnym sensie punktowe, dzięki czemu możemy skoncentrować całą siłę woli w wybranych przez nas miejscach. Jest to naturalnie możliwe jedynie na niewielką skalę.