Выбрать главу

Rozejrzałem się po okazałym otoczeniu instytutu.

— Niewielką?

Instruktor skinął jedynie głową.

— Weź pod uwagę masę tej planety. Rozważ liczbę cząsteczek, jakie się na nią składają, a każdej cząsteczce przypisz całą kolonię organizmów Wardena. Czy w tej sytuacji możemy mówić o czymś więcej niż o niewielkiej aberracji, o łagodnym nowotworze, by tak rzec?

Miał bez wątpienia rację.

Im więcej ćwiczyłem, tym łatwiej mi wszystko przychodziło. Chociaż poczułem obrzydzenie, kiedy odkryłem, że jedwabisty materiał, którego używałem, jest wykonany ze śliny jakiegoś robaka, to wkrótce uznałem to jako kolejne uprzedzenie kulturowe z mojej strony i nauczyłem się samodzielnie sporządzać ubranie z tegoż właśnie materiału. Wypalanie dziur w skale i nadawanie im kształtów według własnego gustu okazało się bardzo łatwe: wystarczyło nakazać organizmom Wardena zawiadującym molekułami, by zerwały odpowiednie wiązania. Niestety, wymagało to zręczności i doszedłem do wniosku, iż na pewno nie jestem dobrym materiałem na inżyniera czy architekta. To, co zrobiłem Kronlonowi, w instytucie uważane było za nadużycie mocy, ponieważ w zasadzie polegało na przeciążeniu wardenowskich obwodów wejściowych. W jakiś sposób uległy one spaleniu.

Zajęcia dotyczące techniki walki kładły nacisk na obronę, a przy okazji rozwiewały aurę tajemniczości, jaka otaczała jeszcze niedawno wiele spraw. Znajomość właściwych punktów w systemie nerwowym przeciwnika była w zmaganiu się dwu umysłów równie ważna jak elementy czysto fizyczne w judo.

Sztuka polegała na utrzymywaniu całkowitej kontroli nad własnymi organizmami Wardena, przy równoczesnej neutralizacji tych, które należały do przeciwnika, co było arcytrudnym zadaniem wymagającym nie tylko większej siły woli i lepszej samokontroli niż u przeciwnika, ale również ogromnej zdolności koncentrowania się na kilku rzeczach jednocześnie.

Uczyłem się tyle, ile tylko mogłem, i chociaż byłem zachwycony, kiedy przestano podawać mi ów szczególny napój, a ja mimo to stawałem się coraz silniejszy, to jednak zrozumiałem, iż jedynie doświadczenie będzie w stanie doszlifować moje umiejętności. Sprawdzian mojej mocy miał miejsce wówczas, kiedy przywieziono z Meduzy dwa małe pręty stalowe, które, choć także zawierały organizmy Wardena, były dla Lilith czymś obcym i nie miałem możliwości porozumienia się z ich „mieszkańcami”. Jednocześnie byłem świadom tego, iż komórki Wardena atakują tę obcą materię — podobnie jak antyciała atakują wirusy we krwi — starając się ją rozłożyć, a nawet skonsumować, w jakiś tajemniczy sposób.

Tutaj nie miałem układu, który mógłbym rozwiązać czy odtworzyć. Musiałem natomiast znaleźć jakąś formę ochrony, jakiś rodzaj informacji, która powstrzymałaby ten metal przed korozją i rozpadnięciem się w pył pod wpływem ataku komórek Wardena. Wielokrotne próby kończyły się jednak fiaskiem. Wydawało się, iż nie ma się czego uchwycić, nie ma czego przeprogramować, by ochronić tę obcą materię, która nawet dla mnie wyglądała ciemno i martwo w porównaniu z żywą wardenowską materią mnie otaczającą.

Po dwóch dniach pręty rozsypały się w pył.

Odczuwałem zniechęcenie; czułem się też niekompetentny. Dojść tak daleko i nie móc przebyć tego ostatniego maleńkiego odcinka, co pozwoliłoby mi znaleźć się, potencjalnie rzecz ujmując, blisko władzy — to było wielce przygnębiające. Wiedziałem, że jeśli nie potrafię rozwiązać tego problemu, nie będę w stanie dorównać książętom, nie mówiąc już o Marku Kreeganie.

Ti starała się mnie pocieszać. Jednak żyjąc tutaj w instytucie, na poziomie o jakim nawet nie marzyła, nie miała tym samym takich ambicji, jakie były moim udziałem. Jej szkolenie również przebiegało w miarę pomyślnie; jak sugerowali Sumiko O’Higgins i doktor Pohn, każdy posiadał moc, przynajmniej w formie uśpionej i utajonej. Mimo szkolenia jej moc ograniczona była do poziomu nadzorcy, choć mogła z niej korzystać bardziej wybiórczo i skuteczniej niż większość nadzorców, których znałem. Ponadto mogli jej jeszcze zaoferować niektóre z metod stosowanych przez czarownice: kiedy opanowały ją emocje, jej moc ulegała zwielokrotnieniu; jednak aby tę moc kontrolować i stosować skutecznie, musiała uzyskać chwilowe wzmocnienie, jakim był ów napój. Nawet wówczas jej moc była głównie mocą niszczącą i bardzo ograniczoną.

Ten aspekt całego problemu z początku bardzo mnie martwił, jako że łatwo ulegała ona emocjom i podejrzewałem, iż mogą wystąpić trudności w naszym cielesnym współżyciu. Czasami też tak się zdarzało, jednak nie było to nic poważnego, ponieważ nigdy, nawet podświadomie, nie skierowałaby swej niszczącej mocy przeciw mojej osobie. Jeśli dochodziło do nieporozumień i poważniejszej sprzeczki, byłem w stanie się obronić dzięki chociażby szybkiemu refleksowi. Niemniej od czasu do czasu, kiedy się kochaliśmy i przestawała ona kontrolować na moment swą moc, ziemia rzeczywiście się poruszała.

Moc Ti, szczególnie przy mojej pomocy, pozwalała jej tworzyć swe własne ubranie, co było bardzo istotne dla kogoś kto wychował się pośród pionków, gdzie strój był równoznaczny ze statusem społecznym. Co więcej, jej rozumienie mocy Wardena było na tyle głębokie, że mogła pojąć moje problemy i moje frustracje i zastanowić się nad nimi. W rzeczywistości to ona właśnie znalazła ich częściowe rozwiązanie.

— Posłuchaj — powiedziała pewnego dnia — problem polega na tym, iż komórki Wardena wędrujące z pyłem i wszystkim, co jest w powietrzu, aż pędzą, żeby pożreć te metalowe przedmioty, prawda?

Skinąłem głową ponuro.

— A ja nie potrafię tego powstrzymać, bo te metalowe przedmioty, jak je nazywasz, nie posiadają w swym wnętrzu czegoś, z czym mógłbym się porozumieć, nie wspominając już kontrolowania.

— Dlaczego więc nie porozmawiasz z tym, co atakuje? — spytała. — Dlaczego nie odwiedziesz ich od ataku?

Już miałem odpowiedzieć, iż to zupełnie niedorzeczny pomysł, kiedy nagle zdałem sobie sprawę z tego, że wcale nie jest on taki niedorzeczny. Naturalnie nie w tym sensie, w jakim go ona przedstawiła, ale nagle dostrzegłem klucz do rozwiązania problemu; był tak śmiesznie wręcz prosty, iż doprawdy nie wiem, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem.

Przemówić do atakujących komórek… Oczywiście. Skoro jednak atak był ciągły i następował ze wszystkich kierunków jednocześnie, ochrona czegoś, co było wielkości gwoździa zajęłaby cały mój czas i całą energię. Jeśliby natomiast pokryć ten metal jakąś miejscową substancją, a komórki Wardena znajdujące się w owej substancji poinstruować, by powstrzymały się od ataku… Dokonanie tego nie byłoby zadaniem łatwym. W rzeczywistości proces ten byłby niewiarygodnie trudny, ale była to przecież właściwa metoda. Gdyby pomyśleć o zastosowaniu go do jakiejś złożonej maszyny, cała ta sprawa byłaby koszmarem, nie do rozwiązania bez wielu przemyśleń i dużej praktyki.