Выбрать главу

To, co widziałem przed palisadą, stanowiło jedynie rezerwy, niewiele ponad połowę jego wszystkich sił, które mógł rzucić, w razie potrzeby, w miejsca wymagające wsparcia lub skierować przeciwko poszczególnym grupom czarownic. Była to mądra strategia wojskowa i można było zrozumieć szacunek, jakim darzono Artura, a także powody, dla których Zeis uważany był za twierdzę nie do zdobycia.

Do dziedziny Zeis prowadziło tylko siedem dróg i każda z nich zablokowana była przez trzynaście czarownic. Pozostawało ich więc siedemdziesiąt osiem i tych siedemdziesiąt osiem czarownic stanowiło potężną, wzmocnioną i stopioną w jedno, siłę wardenowską. Zeis w sensie militarnym, stanowił wręcz model układu obronnego, jednakże jego siła leżała w niemożliwości zdobycia i utrzymania przyczółka na jego terenie. Jeśli wystarczająco wielkim siłom udałoby się wylądować na twardym gruncie, wówczas sami obrońcy znaleźliby się w otoczonej ze wszystkich stron górami pułapce.

— Besile ruszyły! — zawołała podekscytowana Ti.

Nie potrzebowałem lunety, by ujrzeć te wielkie, ciemne kształty wypływające z ich górskich stajni. Jeźdźcy przymocowani byli do specjalnych siodeł bojowych, na których wspierały się równie długie i ostro zakończone drewniane lance. Popatrzyłem ponad zamglonym bagniskiem i przez moment nic nie dostrzegłem. Potem ujrzałem długi, powolny rząd besili. W przeciwieństwie do besili Artura, których podbrzusza pomalowane były na czerwonawy kolor, te tutaj miały kolor żółty, kolor dziedziny Lakk.

Nadlatywały powoli i na niewielkiej wysokości, zachowując dużą ostrożność. W dolinie oprócz kilku pasemek mgły nie było już chmur i panowały doskonałe warunki do staczania pojedynków powietrznych.

Besile z Zejs zbliżyły się do bagien i zatrzymały się; by utrzymać się w miejscu, poruszały teraz skrzydłami z tak wielką szybkością, iż skrzydła te stały się całkowicie niewidoczne. Szczerze mówiąc, nigdy nie mogłem zrozumieć, jak zwierzęta o takiej masie mogą w ogóle latać.

Atakująca formacja rozdzieliła się; jedna trzecia skierowała się w lewo, jedna trzecia w prawo, a kolumna centralna parła do przodu, przyspieszając nagle i nabierając olbrzymiej szybkości. Setki czarnych, chyżych lotników wpadało w wir bitwy i wypadało z niego, wymierzało i parowało ciosy, usiłując trafiać bezpośrednio w jeźdźców przeciwnika lub w podbrzusza ich wierzchowców. Bitwę toczono w trzech wymiarach, pod zupełnie szalonymi kątami i przy ogromnej szybkości.

Podczas gdy awangarda besili Zeisu zajęta była walką w powietrzu, znajdujące się poniżej bagnisko nagie ożyło, a w zalegającej je mgle zaczęły przesuwać się w różnych kierunkach jakieś niesamowite postacie. Wreszcie ukazały się wielkie, dwunastonożne, owłosione snarki, hodowane dla futra przez mieszkańców Lilith, a także używane jako podstawa gulaszu. Te obeznane z bagnami stworzenia unikały zapadania się w grzęzawisko, a to dzięki stosowanemu przez nie przesuwaniu, według woli, środka ciężkości. Jako roślinożerne, były dla ludzi całkowicie niegroźne, a jednocześnie stanowiły doskonałe transportery wojskowe w sytuacji kiedy bitwa rozgrywała się na bagnach. Do tego właśnie celu hodowano je w dziedzinie Lakk.

Ze strony Zeisu ruszyły do akcji wielkie, skaczące, zielone wuki, które próbowały mierzyć tak dokładnie i skakać tak wysoko, by lądować na grzbietach snarków i wywracać je wraz z ich ładunkiem wprost w bagno. Manewr ten byłby się powiódł, gdyby snarki transportowały żołnierzy, ale tym razem było zupełnie inaczej.

Snarki zatrzymały się nagle, jak gdyby w oczekiwaniu na pewną śmierć, a dumne i imponujące wuki równie nagle hamowały i koziołkowały w pół skoku, jakby trafiały na zaporę z ognia maszynowego, po czym waliły się bezwładnie na ziemię.

Snarki bowiem nie przewoziły wojowników, lecz wzmocnione chemicznie czarownice, które psychicznie skupione były na znajdującym się w samym centrum snarku, skąd ich przywódczyni strącała z powietrza wuki jedynie gestami swych rąk.

Widząc co się dzieje, Artur błyskawicznie zmienił strategię. Zorientowawszy się po układzie, w jaki padały jego wuki, iż są one strącane przez pojedynczą i scentralizowaną moc, Artur rozwinął część swych rezerw w poprzek całego zagłębienia, rozkazując wojownikom utrzymywać jak najszerszy front, by rozproszyć tym samym siłę ognia czarownic. Ich skoncentrowana moc posiadała bowiem, metaforycznie rzecz ujmując, jedną lufę, która nie mogła być przecież skierowana we wszystkie strony jednocześnie.

Besile również spadały z rozdzierającym krzykiem na ziemię; nie mogły one pomóc żadnej ze stron w tym fragmencie bitwy, ale skutecznie blokowały swych przeciwników przed udzieleniem takiej pomocy. Wokół zapanowała krwawa rzeź, a plan Artura zaczął wreszcie przynosić efekty. Jeden z wuków uderzył bowiem swymi podciągniętymi w ostatniej sekundzie potężnymi tylnymi nogami snarka transportującego grupę czarownic, a ten załamał się i padł w bagno, pociągając za sobą swoje pasażerki, tym samym zmniejszając o jakiś ułamek moc Sumiko O’Higgins. Z odległości, w jakiej się znajdowaliśmy, trudno było ocenić, ile czarownic mieściło się na jednym snarku, ale uwzględniając liczbę tych stworzeń, należało przypuszczać, że cztery lub pięć. Cała sceneria przed naszymi oczyma robiła wstrząsające wrażenie, a rozgrywający się tam niesamowity balet śmierci i zniszczenia przypominały dość dokładnie sceny jakie miały miejsce na naszej matce Ziemi kilkaset lat wcześniej.

Manewr wuków osłabił czarownice, jednak większość z nich dotarła na stały grunt, gdzie na nowo szybko tworzyły swoje grupy. Niektóre grupy były niepełne, ale ponieważ wszystkie czarownice działały z, poprzez i pod kierunkiem Sumiko O’Higgins, niezależnie od tego ile ich wylądowało i tak dysponowały liczącą się siłą.

Nagle przed lądującymi czarownicami trawa trysnęła ogniem, tworząc gigantyczną kurtynę płomieni w poprzek całego pola oślepiającą swym blaskiem wszystkich patrzących.

Domyśliłem się, że to moc Wardena walczy z mocą Wardena.

Po krótkiej chwili paniki spowodowanej zaskoczeniem czarownice dokonały przegrupowania. I wtedy uniósł się w górę potężny wir z ziemi i piasku, który jak gigantyczny pług posuwał się wzdłuż linii ognia, dusząc go prawie całkowicie. Czarownice zaatakowały szerokim półkolem. Nie wiem dokładnie ile ich było, ale jestem przekonany, iż co najmniej pięćdziesiąt. Sumiko chełpiła się kiedyś, że mniejsza ich liczba wystarczy, by zrównać zamek z ziemią.

A teraz ogień obrócił się przeciw broniącym się. Przeraźliwie jasna ściana płomieni wystrzeliła w górę i poczęła się toczyć do przodu rozszerzającym się stale łukiem, spychając do tyłu siły naziemne i odsłaniając wielkie, czarne dziury będące najwyraźniej pułapkami czekającymi na tych spośród napastników, którym udało się dotrzeć tak daleko.

Zmarszczyłem brwi i skierowałem swą niewielką lunetę na rezerwy tkwiące ciągle na miejscu za palisadą.

— Przegra — mruknąłem bardziej do siebie niż do Ti — jeśli natychmiast nie pośle tych rezerw w bój. Przecież udało się już zdobyć przyczółek. Dlaczego ich nie rusza?

Ti nie zareagowała, a ja nie mogłem oderwać oczu od rozgrywającego się przede mną przedstawienia.

Ponownie patrzyłem na bagna, gdzie ukazały się całe chmary snarków transportujących żołnierzy z Lakk, którzy właśnie teraz lądowali na suchym gruncie za osłoną stworzonej przez czarownice kurtyny z płomieni.