— Ale przecież słyszałem głos…
— Obawiam się, iż był to książę Kobe i tuba z trzciny — odparł.
Kobe wykonał przepraszający gest.
— Było rzeczą ważną, by odsunąć zbyt wczesne podejrzenia dotyczące mojej osoby. Nie mogłem być przecież jednocześnie Kreeganem z korytarza i tym, który odwiedzał w tym samym czasie inne dziedziny. Zorientowałbyś się w tym szybko. Liczyłem na to, że zapamiętasz dobrze ten fakt. Z drugiej strony, musiałem być tą jedyną osobą, do której będziesz mógł zwrócić się o pomoc.
— Tutaj zaryzykowałeś — zauważyłem, rozdrażniony jego sposobem przedstawiania spraw. — Mogłem przecież po prostu udać się na pustkowie.
— Nie ryzykowałem niczym, jeśli chodzi o ciebie — odrzekł. — Gdyby okazało się, że z jakiegoś powodu się nie nadajesz, zrezygnowałbym z ciebie i poszukał kogoś innego. Pewnym zabezpieczeniem była również Ti.
Rzuciła mu takie spojrzenie, że gdyby dysponowała moją mocą, ta sala pokryłaby się gruzami.
— Pamiętaj — powiedział Kreegan — jestem od ciebie, co prawda, starszy o czterdzieści lat, ale pochodzimy z podobnych środowisk, przeszliśmy takie same szkolenia i pracowaliśmy dla tych samych szefów. Och, twarze i imiona się zmieniają, jednak są to zawsze ci sami szefowie. Jest to bowiem rozwarstwione i statyczne społeczeństwo, wierzące w system, w jakim żyje. W rezultacie, wiedziałem co myślisz. Wystarczyło postawić się na twoim miejscu, podjąć decyzję i działać zgodnie z tą decyzją.
— Skąd jednak miałeś pewność, że wezmę Ti?
Ponownie się uśmiechnął.
— Cóż, przede wszystkim twoja reakcja na Ti była tak silna, że wyzwoliła u ciebie zjawisko wardenowskie i sprowadziła cię na zamek. Musiałeś więc być mocno z nią związany emocjonalnie. Dodatkowym bodźcem, jeśli ci na niej zależało, był doktor Pohn. Jednakże na wszelki wypadek, gdyby okazało się nagle, iż stałeś się wyjątkowo pragmatyczny, Vola wymieszała słabe, hipnotyzujące zioła razem z pierwszą porcją soku; to powiedzmy, wzmacniało pewne tendencje w tobie. Ti była potrzebna. Musiałeś ją zabrać ze sobą, ponieważ mogła stanowić jedyny pretekst wciągający do tej gry Sumiko O’Higgins.
— Dostałeś ją?
Skinął głową.
— Ale w ten sposób wybiegamy nadto w czasie. Musisz zrozumieć, jakie ona stanowiła zagrożenie. Była psychopatką i to taką, która zdana się raz na sto lat, dzięki Bogu. Są potwory, które zasługują, w przypadku ich schwytania, na likwidację i należy ją przeprowadzić. Sumiko była takim potworem. Gdyby nie szczęśliwy traf, uzyskałaby kod genetyczny Instytutu Stabilności Biologicznej, determinujący przyszły obraz światów cywilizowanych. Nie sam zresztą obraz… cóż, sam wiesz, jak wiele jest zdeterminowane genetyką.
— A przed chwilą mi powiedziałeś, iż świat cywilizowany wymaga zmian — zauważyłem.
— Zmian, być może — odparł — ale… potworów, Cal? Potworów w przebraniu ze świata cywilizowanego? Powinni byli się jej pozbyć, zmieść ją z powierzchni ziemi, rozpylić na atomy… a zamiast tego zesłali ją na Lilith, zgodnie ze swoją teorią, iż ktoś o takiej inteligencji zapewne wymyśli coś niezwykłego. I naturalnie, wymyśliła!
Pokiwałem głową.
— Coś tam słyszałem o jej planach, dzięki Ti.
— Nawet nie połowę — rzekł Kreegan. — Nie masz pojęcia, jak genialny był ten jej pokręcony umysł. Przykrawać na miarę mutacje w istniejących już organizmach! Umysłowa inżynieria genetyczna! Mieliśmy pewne informacje dotyczące jej działalności. Nie rekrutowała tych młodych kobiet całkiem po cichu. Niektóre rzeczy robiła zupełnie jawnie. A w swojej wiosce składała ofiary z ludzi. Ten kamień, na którym spoczywała Ti, był kamieniem ofiarnym, a rowki na nim służyły do odprowadzania krwi, którą wszystkie uczestniczki takiej rzezi, potem piły. Ona była chora, Cal. Chora i na tyle genialna, iż mogła przeprowadzić swój plan do końca. Musieliśmy ją zatrzymać… a nie mogliśmy nawet jej znaleźć.
Skinąłem głową, widząc teraz cały obraz i powiedziałem:
— A Artur pokazał, że nawet kiedy ją się znajdzie, nie można jej pokonać.
Burgrabia mruknął coś do siebie pod nosem.
— Mniej więcej — zgodził się Kreegan. — Zrozum, że nie odkryła ona niczego takiego, o czym instytut by już wcześniej nie wiedział, ale instytut czyni wszystko, by zachować tutaj pełną stabilność. Używając ciebie, a szczególnie Ti, byłem w stanie dostać się do jej wioski. Tam zaś mogłem już zwieść ją na tyle, by udała się z nami do instytutu… co też uczyniła. A w instytucie można było dokonać oceny jej dokonań bez jej wiedzy, chociaż i ona sama wiele się nauczyła, wykorzystując tamtejszą bibliotekę. Znalazła drogę na skróty, by tak rzec. Musieliśmy dawać jej jakieś materiały, by ją tam zatrzymać jak najdłużej. Później prowadziliśmy długie dyskusje na temat dalszych działań, rozmiarów jej mocy i tym podobnych spraw. Uważaliśmy, że dostarczyliśmy jej dość materiału, by nabrała dużej pewności siebie i pozostało jedynie zagrać kartą atutową — zaoferować jej szansę sprawdzenia, jaka jest jej rzeczywista siła. Zastosowaliśmy taką przynętę, której nie mogła się oprzeć.
— Celem, innymi słowy, było stworzenie takiej sytuacji, w której Sumiko opuści swą bezpieczną przystań, rozdzieli swe siły i nie będzie podejrzewać, iż jej wrogiem nie jest sam Zeis, ale praktycznie wszyscy.
— To prawda — wtrąciła się Rognival. — A koszty były ogromne. Musieliśmy naprawdę walczyć ze sobą dopóki one wszystkie nie wylądują na tym przyczółku. Było to bardzo trudne, ale nie dało się tego uniknąć. W każdym razie tak rozstawiliśmy nasze siły, by część oddziałów Zeisu mogła się przebić i wyeliminować tyle czarownic, ile tylko było możliwe. Po to, by ją osłabić. Nie mogliśmy jednak zlikwidować jej wszystkich sił, dopóki ta suka pozostawała przy życiu.
— A tak dla zaspokojenia ciekawości, Kreegan, jak ją zabiliście? — spytałem.
— Och, istniało kilka możliwości — odparł. — W ostateczności mieliśmy, dzięki instytutowi, dość tego wzmacniającego napoju, by utworzyć przeciw niej zmasowaną siłę złożoną ze mnie, z obecnego tu księcia, dwóch rycerzy i około czterdziestu panów… ale nie musieliśmy tego na szczęście robić. Nie miałem pojęcia, jaka jest jej rzeczywista moc, nadal zresztą nie wiem, i wolałem tego nie sprawdzać. To ty, Cal, podsunąłeś mi pomysł.
Podskoczyłem.
— Ja?
Skinął głową.
— Kiedy poinformowałeś mnie o tej laserowej broni. Domyśliłem się, że będzie ją miała przy sobie jako pewnego rodzaju ubezpieczenie, a szczególnie jako późniejszy argument. Przecież tylko władca jest w stanie stabilizować materię pochodzącą spoza naszego układu. Wiesz o tym. To może ci dać pewne wyobrażenie o jej mocy.
Zmarszczyłem brwi.
— Ale co to ma…?
— Daj spokój, Cal! Gdybyś to ty był na moim miejscu i dysponował moją mocą, i gdybyś to ty wiedział, że ma ona przy sobie pistolet laserowy, co byś uczynił? Szczególnie, kiedy wiedziałbyś, iż cały jej umysł, cała jej energia skoncentrowana jest gdzie indziej?
Otworzyłem szeroko usta ze zdumienia, kiedy uświadomiłem sobie, co też on takiego uczynił.
— Rozłożyłeś układ wardenowski warstwy izolującej. Komórki Wardena znajdujące się w pobliżu natychmiast zaatakowały pistolet.
Uśmiechnął się i skinął głową.
— Tak jest. Źródło energii znalazło się na zewnątrz, uległo przeciążeniu i eksplodowało. A pistolet miała zatknięty za pas. Mówię ci, że zimny pot wystąpił mi na czoło, kiedy czekałem na ten wybuch. Zamierzałem poczekać najwyżej kilka minut i przerzucić się na zmasowany atak, bez względu na konsekwencje. Jednak wybuch nastąpił, dzięki Bogu, a jego huk był sygnałem dla wszystkich do przerwania walki, połączenia sił i zaatakowania czarownic ze wszystkich stron jednocześnie.