Będzie musiała uciekać przez okno, jeśli rodzice nie pozwolą jej pójść. Potem znowu po paru godzinach zakradać się przez okno. Jeżeli jej pozwolą, ale zapowiedzą, że musi wrócić przed północą… a ona przecież nie wróci… Wtedy znowu będą policzki wymierzane przez ojca i gadanie całymi dniami o beznadziejnych córkach, chociaż on akurat ma tylko jedną, i okropny nastrój w domu. Jeżeli jeszcze spotka tam sympatycznego chłopca, to zacznie się uciekanie z domu wieczorami. Złapią ją. Będą kolejne kary, potem nowa impreza, kolejna awantura.
Chyba rzeczywiście wyrosła już z tego. Lilja uświadomiła sobie, że ten okres minął. Przedtem uważała, że to strasznie podniecające. Teraz nie miała ochoty na zabawę.
– Wiesz, bardzo mi przykro, ale muszę się uczyć – powiedziała koleżance. – Chcę się dostać do tej szkoły komunikacyjnej, muszę kuć po całych dniach. Ale może następnym razem.
To bardzo przyjemne uczucie zamknąć epokę swojego życia. A chłopaków można przecież spotykać i gdzie indziej. Takie zabawy bez rodziców już się powoli znudziły w Małym Madrycie. Na początku były to zawsze bardzo wesołe, ale lekkomyślne i w pewnym sensie niebezpieczne imprezy. Na szczęście zainteresowanie nowością minęło.
Rodzice Lilji ze zdumieniem patrzyli, że córka przez cały wieczór pilnie się uczy. Nawet na telewizję nie miała czasu.
Następnego dnia Goram przyszedł do szkoły na ostatnią lekcję.
Wezwał też rodziców Silasa, dyrektora i wychowawczynię klasy. Pierwsza klasa miała tylko jedną nauczycielkę, właśnie wychowawczynię, więc pozostałymi dziećmi zajęła się pani od gimnastyki.
Sprowadzono również Silasa. Był śmiertelnie przerażony, nie wiedział, o co chodzi. Z pewnością po wszystkim ojciec nieźle go zleje.
Co takiego znowu zrobiłem, zastanawiał się Silas, siedząc w szkolnej ławce trochę poza kręgiem dorosłych. A może odkryli, że nie zjadam w szkole śniadań? Ale przecież Goram był wczoraj taki miły. I on, i Lilja. Takiego pięknego popołudnia już dawno nie miałem. Chociaż, oczywiście, zachowałem się głupio, że ich nie posłuchałem i nie chciałem pogłaskać smoka. Ale nie mogłem, nie zdobyłem się na tyle odwagi.
Wbijał wzrok w podłogę i walczył z narastającym płaczem.
Pierwszy zabrał głos Goram, mówił niezbyt głośno, ale jego słowa brzmiały surowo. Zauważył, że ojczym Silasa nie lubi Lemuryjczyków, ale tym się nie przejmował.
Najpierw zwrócił się do reprezentantów szkoły.
– Jak długo trwa znęcanie się nad tym chłopcem?
Dyrektor i nauczycielka popatrzyli po sobie.
– Jakie znęcanie? – zapytał dyrektor chłodno. – O niczym takim nie słyszałem.
– Ani ja – wtrąciła pośpiesznie nauczycielka. – Jeśli pan ma na myśli to, że jego ubranie i przybory szkolne są często bardzo nieporządne, to to wynika z charakteru samego chłopca. Jest leniwy i pozbawiony ambicji, w ogóle nie potrafi odpowiadać na lekcjach.
– No, nie, słyszane to rzeczy! – zawołała matka Silasa wzburzona. – Mój syn codziennie rano wychodzi z domu czysty i porządny, zawsze też ma odrobione lekcje. Za to ze szkoły wraca w poszarpanym ubraniu, często krwawi, książki podarte, a to chyba nie jest moja wina, odpowiedzialność za to spada na szkołę!
– A co wy jako rodzice zrobiliście w tej sprawie? Czy informowaliście szkołę? – zapytał Goram.
– Nie, przecież wszyscy wiemy, jaki ten chłopak jest – roześmiała się matka, zerkając nerwowo na swego męża. – Wciąż by się tylko bawił i włóczył po okolicy.
Ojczym Silasa zrobił ważną minę.
– Powiem panu, panie Strażniku, który myśli, że wie tak dużo, otóż powiem panu, że Silas to kompletnie beznadziejny dzieciak. Mamy jeszcze dwoje, ale one nigdy nie zachowują się w ten sposób! Ja nie jestem jego rodzonym ojcem, to z daleka widać, jednak wychowuję tego łobuza najlepiej jak potrafię. Ale czy sądzicie, że jego można czegoś nauczyć? Następnego dnia znowu jest tak samo bezczelny.
– Bezczelny? Silas? – rzekł Goram z niedowierzaniem.
– Nie odpowiada, kiedy się do niego mówi. Idzie po prostu bezwstydnie swoją drogą, jakby nie słyszał. Wciąż próbuję nauczyć go przyzwoitego zachowania, ale to na nic.
Matka wyglądała na zgnębioną, mimo to przytakiwała wszystkiemu, co mąż mówił.
Goram popatrzył na nich groźnie.
– Silas, chodź tu do mnie – powiedział ujmując chłopca za rękę. – Stań tutaj, tak, dobrze, kawałek ode mnie! Jak masz na imię?
Chłopiec spojrzał mu spłoszony w oczy.
– Silas.
– W porządku. A jak ma na imię twoja siostra?
– Ann.
– Dobrze. A teraz odwróć się do okna. O, tak. A jak ma na imię twój brat?
Silas nie odpowiedział, chociaż Goram mówił tak samo głośno jak przedtem.
– Jeśli się odwrócisz, to dostaniesz ode mnie to – powiedział Goram, wyjmując z kieszeni parę aparacików mowy.
Chłopiec ani drgnął, stał po prostu odwrócony plecami do Gorama.
– To są aparaciki mowy, Silas. Przecież wczoraj powiedziałeś, że chciałbyś takie mieć.
Gdy chłopiec w dalszym ciągu się nie ruszał, ojczym zawołał:
– No więc wszyscy widzicie! Tylko upór i nic więcej, taki uparty drań!
– Nie – wtrącił pośpiesznie Goram. – Chłopiec jest przecież głuchy. Dlaczego nikt tego nie odkrył?
– Głuchy? – ryknął ojczym. – Dlaczego miałby być głuchy z tymi uszami jak u słonia?
Reszta zebranych siedziała w milczeniu, nikt nie miał nic do powiedzenia.
Goram przyjaźnie położył ręce na ramionach Silasa i odwrócił go ku sobie.
Chłopiec rozpromienił się na widok aparacików mowy. Strażnik pomógł mu je zamocować.
– Z tym będzie mu łatwiej komunikować się z otoczeniem – wyjaśnił Goram. – Już dawno powinien mieć te aparaciki.
Ojczym był głęboko oburzony.
– Phi, wiadomo, jak dzieciaki wszystko psują, zniszczyłby urządzenie, gdybyśmy mu je dali. I niech mi nikt nie wmawia, że dzieciak jest głuchy! Jak chce, to słyszy bardzo dobrze!
– On się nauczył odczytywać z warg – powiedział Goram. – I w szkole, i w domu rozpaczliwie się stara zrozumieć, co się do niego mówi. Czy myślicie, że on lubi, żeby na niego krzyczeć i bić go po twarzy? Ale kiedy nie widzi mówiącego, wszystko na nic.
– Głupie gadanie! Przecież umie mówić! Jakie głuche dziecko potrafi mówić?
– Mówi też źle, ale masz rację, mówi – odparł Goram cierpliwie. – To świadczy, że nie urodził się głuchy. Tracił słuch stopniowo i na tyle wolno, że nikt się nie zorientował. Nawet on sam nie rozumiał, że nie wszyscy słyszą tak źle. Ale co mówi na to lekarz szkolny? Dlaczego on nie odkrył upośledzenia?
Nikt nie odpowiadał. Dyrektor wpatrywał się w podłogę, nauczycielka była zakłopotana, ojczym nadal parskał ze złością, a matka chłopca przez cały czas płakała. Goram widział, że chciałaby podbiec do Silasa i przytulić go, ale mąż trzymał ją przy sobie, zacisnąwszy dłoń na jej ramieniu.
Goram powiedział więc:
– Jak rozumiem, w tej szkole nie ma lekarza? No tak, mogłem się domyślać.
Dyrektor zaczął protestować:
– To zbyt duże koszty dla szkoły…
– Koszty? – syknął Goram. Zaczynał się denerwować. – W Królestwie Światła nie ma żadnych kosztów, ani szkoła, ani uczniowie, ani lekarz nie muszą za nic płacić. Ale wy w tym mieście macie własne prawa, dla was pieniądze znaczą wiele, zbyt wiele, trzeba powiedzieć. No cóż, podejrzewałem coś takiego, więc przywiozłem ze sobą przyjaciela, który jest lekarzem w stołecznym szpitalu.