Na moment zaległa zupełna cisza. Wielu z nich widziało istoty ziemi. Małe, złośliwe stwory, których nie można zaliczyć ani do najbardziej urodziwych, ani najbardziej pociągających w Królestwie Światła.
A co będzie, jeśli to właśnie ich geny okażą się najsilniejsze…?
– Jak to jest, Tsi? – zapytał Cień ostrożnie. – Czy wiesz, jak długo kobiety z rodu istot ziemi oczekują potomstwa?
Tsi spoglądał na przyjaciół lekko zdezorientowany. Indra przypomniała sobie z przestrachem, w jakich warunkach on dorastał.
– No cóż – rzekł Tsi przeciągle. – Myślę, że trwa to dosyć krótko. Nawet bardzo krótko, szczerze mówiąc. I rodzą maleńkie młode.
– Jak krótko? – spytał Faron ostro.
– Nie wiem. Chyba kilka tygodni. Podobnie jak psy albo coś w tym rodzaju…
Psy? Dziewięć tygodni?
– Och, wracajmy już do domu! Jak najszybciej! – powiedział Faron bezbarwnym głosem.
– Dziś wieczorem? – zapytał Tich.
– Nie, przecież nie bylibyśmy w stanie, i w ogóle musimy trochę odpocząć, by nabrać sił na drogę powrotną. Ale wystartujesz, gdy tylko trochę się prześpisz, Tich. Pojedziemy z powrotem do punktu wyjścia, znajdującego się poza granicą Gór Czarnych.
Madrag skinął głową i poszedł do siebie na mostek kapitański. Dolg, Cień, Shira i Mar udali się za nim.
Atak płaczu Siski ustał. Młoda kobieta szykowała się do snu. Indra zbliżyła się do Rama, próbując znaleźć pociechę w jego spojrzeniu, ale on był tak samo przygnębiony jak inni. Wyglądał na zmęczonego, smutnego i głodnego.
Nawet Marco nie miał ani słowa na pocieszenie. Marco zrobił się jakiś dziwny, całkiem niepodobny do siebie, pomyślała Indra. Jakby dźwigał ciężkie brzemię.
Nikt nic nie mówił. Wszyscy tęsknili do domu.
11
Goram wezwał Lilję przez ich tajemniczy telefon. Przeprosił, że musi odłożyć wieczorne spotkanie, ale Silas zniknął i trzeba zrobić wszystko, żeby go odnaleźć.
– Wiem o tym – powiedziała Lilja. – Właśnie się dowiedziałam. Zaraz do was przyjdę.
Goram się ucieszył. Lilja powiedziała, że przyprowadzi też swoją matkę. Strażnik z niepokojem czekał na to spotkanie. Sygnały, jakie docierały do niego na temat tej pani, nie były wyłącznie pozytywne.
Kiedy spotkali się w domu Andersonów, zdenerwowana matka Silasa przedstawiła ich sobie. Goram i Lilja udawali, że nigdy przedtem się nie widzieli. To bardzo ważne, by nie odkryto, że to właśnie Lilja rozpętała całą tę sprawę.
Jej matka była zupełnie innym typem niż uległa matka Silasa. Ta druga pani Anderson była elegancką damą, najwyraźniej pochodziła z tak zwanej wyższej klasy. Choć nie zawsze następstwem szlacheckiego pochodzenia jest szlachetny charakter.
– Co za wstyd – bąknęła dama, witając się z Goramem. Było oczywiste, że nie zamierza się z nim bratać.
– Wstyd? – zdziwił się.
– Mój mąż nie zasłużył sobie na takie traktowanie! Został wyprowadzony przez Strażników na oczach sąsiadów! Zdaje się, że to pan za tym wszystkim stoi?
– Nie tolerujemy maltretowania członków rodziny – odparł Goram krótko.
– Nikogo nie obchodzi, co się dzieje u nas w domu. I co sprawiło, że uważa pan, iż coś takiego właśnie u nas ma miejsce?
Musiał uważać, by nie wsypać Lilji.
– To powszechnie znana sprawa – rzekł wymijająco. – Ale akurat w tej chwili to nie jest ważne. Musimy odnaleźć małego, samotnego chłopca, który zniknął już zbyt dawno. To główne nasze zadanie.
– Phi, Silas! – prychnęła matka Lilji. – On zawsze chodzi własnymi drogami.
Słowa Gorama, że złe traktowanie rodziny jest powszechnie znane, wywołały płomienne rumieńce na policzkach i szyi eleganckiej damy. Okres przejściowy, pomyślał. Może nie zawsze jest taka napięta. Ona i ten jej nadęty mąż mają przecież taką sympatyczną, delikatną i pełną wyrozumiałości córkę. Więc pani nie musi być do gruntu zła.
– Silas widocznie ma swoje powody, by chodzić własnymi ścieżkami – uciął Goram. Myślał z niechęcią o tym, co mówili obaj bracia Andersonowie, ojcowie rodzin, kiedy wywożono ich tego samego dnia.
„Powiem wam, przeklęci Lemuryjczycy – wściekał się jeden. – Powiem wam, że nas ojciec wychowywał w ten sam sposób. Byliśmy zawsze trzymani w cuglach, a dyscyplina często była w użyciu. Ale przecież nie jesteśmy z tego powodu gorsi! Tylko popatrzcie, jak daleko zaszliśmy!”
Drugi kiwał z zapałem głową na znak, że się zgadza. Strażnicy spokojnie popychali ich w stronę gondoli.
Matka Silasa rozpoczęła długie, przerywane łzami opowiadanie o tym, jak znalazły z Lilją w lesie porzucone ubranie chłopca i jego szkolne przybory, była bardzo wdzięczna za to, co zorganizował Strażnik, szukali wszędzie, a teraz czekają na nadchodzące raporty bo przecież ktoś musi być w domu choćby na wypadek, gdyby mały wrócił. Matka Lilji próbowała przerwać potok wymowy i zabrać swoją córkę do domu, kiedy młodsze dzieci nagle wbiegły z kuchni.
– Mamo, Silas wziął wszystkie jabłka z tacy! Nie wolno mu przecież tego robić!
– Myślę, że to nie Silas je wziął – odparła matka i znowu wybuchnęła płaczem. – Kupiłam je wczoraj rano, a przecież jego już wtedy w domu nie było.
Jabłka? Goram i Lilja popatrzyli po sobie.
– Gdzie stoi taca z jabłkami? – zapytał Goram.
Matka patrzyła na niego zdziwiona.
– Myślę, że na szafce przy oknie. Tak, rzeczywiście tam.
– A okno było otwarte?
– Tak, zawsze mamy ot…
Goram i Lilja już jej nie słuchali. W jednej chwili znaleźli się za drzwiami.
– A oni co znowu? – dziwiły się głośno obie matki. – Czy oni się znają?
Żadna nie chciała potwierdzić, żadna nie chciała powiedzieć tego głośno, ale kiedy myślały, że mężowie siedzą pod kluczem, ogarniała je taka ulga, jakby nagle powiał wiosenny wietrzyk.
Gondola Gorama z szumem przelatywała ponad dachami domów w takim pędzie, że Lilja musiała się mocno trzymać. Żadne nie powiedziało ani słowa. Oboje jednak myśleli to samo: mały, samotny, zraniony chłopiec… wszyscy się od niego odwrócili, nikt się nim nie przejmuje.
Ale Lilja doznawała jeszcze innego uczucia. Ukradkiem spoglądała na profil Gorama i ogarniała ją fala szczęścia z powodu, że siedzi razem z nim w gondoli jako jego zaufana. Przez chwilę zastanawiała się, co pomyślała mama, kiedy w ten sposób wybiegli z domu, no ale to zmartwienie na później.
Teraz mieli dość kłopotu z Silasem. Znaleźli go, oczywiście, u równie samotnego kolegi. Obaj leżeli, każdy po swojej stronie ogrodzenia, i spali.
Silas na jednej nodze nie miał ani buta, ani skarpetki, za to pełno zaschłej krwi. Twarz była brudna, ze śladami łez i wielkim siniakiem wokół oka. Leżał z jedną ręką na piersiach, a drugą trzymał pręt ogrodzenia, jakby chciał dotknąć przyjaciela.
Smok wyglądał na bardzo spokojnego. Obok Silasa zauważyli mały kawałek jabłka, reszta owoców zniknęła bez śladu, ale Lilja i Goram wiedzieli, że nie zapadły się pod ziemię. Goram mógł teraz wysłać radosny meldunek: Silas się odnalazł, jest w dobrym stanie.
Bardzo ostrożnie obudzili chłopca. W tym samym momencie smok też zerwał się na równe nogi. Silas zaczął im długo i ze szczegółami opowiadać o tym, jak to on i smok ze sobą rozmawiali, bo gromada chłopaków, która go zaatakowała, nie znalazła jego aparacików mowy, mówił bardzo szybko o tym, że teraz są najlepszymi przyjaciółmi, smok i on.
– To znakomicie, Silas – zdołał wtrącić Goram. – I dziękuję ci, kochany smoku, że tak dobrze opiekowałeś się swoim kolegą.
No, powiedzmy, że się opiekował, pomyślała Lilja. Obaj spali głębokim snem. Nie chciała jednak być małostkowa, więc przemilczała, uśmiechając się do budzącego grozę potwora z baśni, obdarzonego bardzo sympatycznymi oczyma.