Выбрать главу

– Ale teraz, Silas, musimy wracać do domu, do twojej mamy, która odchodzi od zmysłów ze strachu. Szuka cię całe miasto, wiesz o tym? Mnóstwo ludzi się o ciebie martwi, szukało wszę… a to co się dzieje?

Wszyscy chwycili się prętów ogrodzenia i mocno trzymali. Goram widział, że jego przyjaciele są przerażeni, smok również. Ziemia trzęsła się pod nimi, a z oddali słychać było jakiś potężny grzmot.

– Słońce! – wrzasnęła Lilja. – Święte Słońce gaśnie!

W tej samej chwili zaczęły wyć syreny alarmowe. Zewsząd wykrzykiwały swoje przejmujące ostrzeżenie.

Niebo pociemniało, zaczął padać deszcz pełen jakichś wirujących paprochów, zrobiło się zimno i nad piękną krainą zerwał się porywisty wiatr. Ponad ich głowami przelatywały gondole Strażników, pędząc w stronę gasnącego słońca.

Goram złapał Silasa i pchnął go w kierunku smoka. Mam gdzieś zarazki, pomyślał. Zagrożenie życia może nadejść skądinąd. Pociągnął za sobą Lilję, oboje wspięli się na ogrodzenie, zawołał coś do baśniowego potwora. Wszyscy pobiegli do przeznaczonego dla smoka bunkra.

– Tutaj będziecie bezpieczni, zostańcie w środku wszyscy troje – starał się przekrzyczeć narastający łoskot. – Wrócę, jak tylko będę mógł.

– A co to się dzieje? – zapytała Lilja przestraszona.

– Nie wiem dlaczego, ale kopuła nad Królestwem Światła rozpadła się na kawałki. Bądź jednak spokojna, słońce nie zgaśnie, ono jest bardzo dobrze chronione. O, ale co to leci z nieba, jak czarny deszcz, nie mam pojęcia, skąd się to bierze!

– Goram… pozwól mi iść z tobą!

W jego wzroku pojawiła się czułość.

– Nie, Liljo, zostań z Silasem! A ty, mój przyjacielu z baśni, czuwaj nad nimi obojgiem!

Goram przeskoczył przez ogrodzenie. Lilja i Silas stali w drzwiach bunkra i patrzyli, jak zaciąga dach gondoli i odlatuje w stronę wzgórz.

Bez Gorama czuli się straszliwie samotni i przerażeni.

Lilja starała się zachować spokój.

– Chyba powinniśmy zamknąć bunkier, moim zdaniem te opady wyglądają okropnie.

– Zrobiło się bardzo zimno – dygotał Silas.

Lilja zatrzasnęła drzwi. W środku było jasno, bunkier oświetlało małe słoneczko umieszczone u sufitu. Usiedli wszyscy troje, ziemia pod nimi drżała.

Lilja czuła się jak mała przestraszona dziewczynka.

12

Kopuła ugięła się w wyniku potężnego wstrząsu.

Goram utrzymywał kontakt z Rokiem, wciąż unosząc się w górę. Spadające małe kawałeczki muru były raczej niegroźne. Cała potężna konstrukcja osłaniająca Królestwo Światła została tak wykonana, że gdyby zdarzyło się coś takiego jak właśnie teraz, to spadające odłamki nikomu nie wyrządzą krzywdy. Oczywiście słyszał, że lecą one na dach gondoli niczym grad. Na szczęście był w pojeździe bezpieczny.

Gorsze są te masy śmieci, brudnej ziemi i nie wiadomo czego jeszcze, spadające z góry.

Rok poinformował Gorama, że w kopule ponad Królestwem Światła zrobiła się ogromna dziura, a układ prądów powietrza jest taki, że śmieci wsysane są przez nią do wnętrza. Słońce zostało uratowane w ostatniej sekundzie, urządzenia ochronne działają automatycznie i zdążyły się zamknąć. Trzeba będzie jednak przez jakiś czas znosić mrok, wicher i chłód. Liczne oddziały Strażników wiozą materiały potrzebne do naprawy uszkodzeń, ale wszystkiego nie da się zrobić w jednej chwili.

Goram pamiętał o swoim drugim zadaniu, udało mu się nawiązać kontakt telefoniczny z matką Silasa, która zachowywała się histerycznie. Uspokajał ją, jak mógł, że chłopcu absolutnie nic nie grozi. Jest bezpieczniejszy niż ona. Polecił jej, by razem z młodszymi dziećmi zeszła do schronu w piwnicy i została tam, dopóki alarm nie zostanie odwołany.

Prawdziwy stan wojenny, pomyślał.

Meldunki o sytuacji zostały wysłane do wszystkich miast i osiedli w Królestwie Światła. Miasto nieprzystosowanych ogarnęła panika, ale w mieście Saga przyjmowano wydarzenia znacznie spokojniej. Również tutejsze słońce zostało zamknięte w ochronnej kapsule, ludziom musiały wystarczyć zapalone w domach lampy.

– A tymczasem Sassa, Jori i Armas są uwięzieni w stacji kwarantanny! – narzekała Ellen. – Co się tam z nimi stanie?

– Są chyba bezpieczniejsi niż my tutaj – zapewniał ją Nataniel. – Stacja kwarantanny ma przecież schrony odporne nawet na bomby.

Ellen uśmiechała się zgnębiona.

– Nigdy nie przeżyłam bombardowania piachem i śmieciami, kamieniami i niewidocznymi odłamkami muru! Co się właściwie stało?

– Nikt tego na pewno nie wie. Podejrzewam jednak, tak samo jak Rok i jego Strażnicy, że to ma jakiś związek z wędrówką Oka Nocy do źródeł.

Ellen szczelniej otuliła się ciepłym swetrem.

– Cały czas myślę o tych, którzy wciąż są w drodze. Przecież nasza mała Siska jeszcze nie wróciła. Ani Marco, ani Indra. Ani Dolg i wielu innych.

Nataniel powiedział bardzo cicho:

– Nie podoba mi się to wszystko, Ellen. To nie powinno się było wydarzyć.

– Też tak myślę. Czy ty odczuwasz to samo, co ja, że te padające śmieci niosą w sobie jakieś zło?

– Tak. O tym samym właśnie myślałem.

– I nie możemy nic zrobić?

– Spróbuję się dowiedzieć.

Zadzwonił do Strażników i połączono go z bardzo zdenerwowanym Rokiem, który podziękował za propozycję pomocy i polecił mu skontaktować się z Jaskarim lub centralą pogotowia i spytać, gdzie potrzebne jest wsparcie.

Bo, owszem, istnieje wielkie zapotrzebowanie na spokojnych ludzi, którzy mogliby pocieszać ogarniętych paniką lub doglądać niczego nie rozumiejących zwierząt. Trzeba też zadbać, by wszyscy mieszkańcy Królestwa zasłaniali usta i nosy maseczkami.

Ellen i Nataniel natychmiast wyszli z domu i starali się postępować zgodnie z poleceniami. Gdy znaleźli się na ulicy, ubrani w kombinezony ochronne, Ellen pokazując w górę zawołała:

– A cóż to, u licha, za monstrum?

Nad nimi unosiła się ogromna gondola, ciężka niczym bombowiec, wolno przesuwała się naprzód z ogłuszającym hukiem. Ciągnęła za sobą jakiś ciężar, po bliższym przyjrzeniu się stwierdzili, że to wielki fragment niewidzialnego muru.

– Wygląda na to, że dziura jest bardzo duża – westchnął Nataniel.

Ellen kiwała głową przestraszona. Dobrze było mieć coś do roboty. Ale troska o tych, którzy znajdowali się gdzieś daleko, nie dawała spokoju. Jak oni zdołają wrócić do domu, jeśli jeszcze w ogóle żyją?

Z szarpaniem i parskaniem J2 usiłował się wydostać z doliny Siski. Było coraz trudniej. Tich z pomocnikami musieli częściej gasić silniki, by podjąć próbę kolejnej naprawy lub chociaż pobieżnego załatania uszkodzeń, których dzielny powóz miał nieskończenie dużo.

W końcu jednak maszyna zatrzymała się. Definitywnie, bez nadziei na ratunek.

– No to wszystko jasne – powiedziała Indra. Wędrowcy stali wokół unieruchomionego pojazdu i rozglądali się wokół. Osadę Siski szczęśliwie zostawili już daleko za sobą. Góry Czarne jednak wznosiły się nieprzyjemnie blisko, unikali więc spoglądania w tamtą stronę. Wciąż jeszcze nie dotarli do punktu, od którego najwyraźniej pojechali w złym kierunku. Było to miejsce in the middle of nowhere, jak mówią Amerykanie. „Pośrodku niczego”. Malownicze określenie.

Przez chwilę stali w milczeniu. Wszystkich zaprzątało jedno jedyne pytanie: jak zdołają dotrzeć do domu?

Oczywiście piechotą. Z dwunastoma schorowanymi ludźmi, którzy nie mają siły stanąć na własnych nogach. Ekspedycja pozbawiona jest jedzenia, nikt nie ma już siły ani odwagi.