– Jeszcze tylko brakuje kolorowych wstążeczek – skomentowała Indra.
Po chwili znowu wszystko uniosło się w górę i teraz już bez przeszkód polecieli ku Królestwu Światła.
– Nasz kraj pogrążył się w mroku – oznajmił Dolg zgnębiony. – Jak się to wszystko skończy?
– Strażnicy już pracują przy naprawach – odparł Ram. – Są wielkie zapasy potrzebnych materiałów.
– Czy oni byli przygotowani na…?
– Nie. O czymś takim nikomu się nawet nie śniło.
Znajdowali się wysoko, ponad Świętym Słońcem, ponad szczytem kopuły. Widzieli dziurę, widzieli, jak czarne strzępy i śmieci różnego pochodzenia nadal wciągane są do wnętrza, do ich cudownej krainy.
– Mam wyrzuty sumienia, że opóźniamy ich prace – mruknął Ram.
– Ja też – przytaknęła Indra. – Czy mamy uważać, że nasza ekspedycja odniosła sukces, czy też zakończyła się fiaskiem?
– I to, i to. Absolutnie!
Schodzili teraz ku fatalnemu otworowi. Wewnątrz panowały te same ciemności co na zewnątrz. Wiatr szarpał J2 podczas wchodzenia przez otwór, turbulencje były straszne. Ale zarówno Kondor, jak i J2 to solidne maszyny.
– Nigdy jeszcze nie cierpiałem na morską chorobę, ale teraz chyba zacznę – rzekł Dolg z uśmiechem.
Indra trzymała się rozpaczliwie jakiejś poręczy.
– Nie zrzucaj teraz swojej zdobyczy, Kondorze – prosiła. – Musielibyśmy bardzo długo lecieć na ziemię!
Byli tak wysoko, że kręciło im się w głowach. W końcu jednak znaleźli się w obrębie Królestwa Światła. Wrócili, aczkolwiek nie tak triumfalnie, jak się spodziewali.
– To śmieszne, wisieć tak bezradnie pod brzuchem ogromnej maszyny – prychnęła Indra. – I to my, którzy mamy za sobą tyle dramatycznych dokonań!
Niedźwiedź, zwierzę opiekuńcze Oka Nocy, którego Marco uczynił żywym w podziękowaniu za uratowanie młodego Indianina, wyglądał na dość przerażonego. Indra potykając się podeszła do niego i pogłaskała go po futrze. To było naprawdę porządne futro, ręka zanurzyła się w nim głęboko.
– Jak to dobrze, że jesteś z nami – powiedziała. – Jak to dobrze. Czuję się teraz bezpieczna.
– Naprawdę? – mruknął niedźwiedź i wyprostował się. Sprawiał też wrażenie spokojniejszego.
Indrze zdawało się, że schodzą w dół nieznośnie wolno. Przykro było patrzeć na ukochane Królestwo Światła takie zabrudzone, takie zniszczone. Ram nieustannie utrzymywał kontakt z Rokiem, słyszała więc, że zostali skierowani prosto do stacji kwarantanny. To nudne, ale niestety konieczne.
Wszędzie krążyły gondole Strażników, jedne wiozły materiały w górę do otworu, inne schodziły w dół po nowe zapasy. Przy murze trwała gorączkowa praca, a gdy J2 zbliżał się do ziemi, Indra zobaczyła tłumy pracujących tam ludzi.
I oto my wracamy, po tygodniach, co tam, po miesiącach spędzonych w Górach Czarnych, a nikt nie ma czasu, żeby nas podziwiać!
To niesprawiedliwe, że nie możemy zrobić triumfalnego entrée!
Z głuchym stukotem wylądowali przy stacji kwarantanny. Freki i niedźwiedź mieli jechać dalej, do stacji zwierzęcej. Gorzej, że mężczyźni i kobiety zostali rozdzieleni, w każdym razie na początku, więc Indra nie mogła nawet uściskać Rama, zanim została skierowana do wielkiej hali dezynfekcyjnej.
Narzekała potem trochę do personelu:
– Na co się zda ta cała kwarantanna teraz, kiedy wszystko w Królestwie Światła zostało zainfekowane przez śmieci wpadające tu z zewnątrz?
– Nie możesz tak mówić – uśmiechnęła się jedna z pielęgniarek trochę nerwowo. – To prawda, że u nas jest brudno, ale wy byliście chyba narażeni na większe zanieczyszczenia.
– Możesz być pewna – potwierdziła Indra cierpko.
Dziura została załatana, można było zapalić Święte Słońce oraz wszystkie małe słońca nad wszystkimi miastami i wioskami kraju. Czekało ich teraz ogromne sprzątanie, ale Indra nie miała z tym nic wspólnego. Ona została zamknięta w najnudniejszej części stacji kwarantanny.
Na szczęście odbierała wizyty. Przyszedł jej ojciec, Gabriel i Miranda z Gondagilem, rozmawiali z nią przez grubą szklaną ścianę. Niczym więzień, musiała się z nimi komunikować za pomocą mikrofonu.
– Ależ Mirando! – zawołała na powitanie siostry. – To ja jeszcze nie zostałam ciocią? Zaczyna mnie to poważnie…
Miranda przerwała jej śmiechem.
– Co chciałaś przez to powiedzieć?
– Co chciałam powiedzieć? Chciałam powiedzieć, że nie było nas blisko dwa miesiące, a ty nie…
– Droga, kochana Indro – rzekł Gabriel ze współczuciem w głosie. – Nie było was w domu cztery dni!
Indra otworzyła usta.
– Czte… cztery dni?
Wszyscy troje z zapałem kiwali głowami.
Nareszcie prawda dotarła do nieszczęsnej Indry. Różnica czasu! Zawsze przecież wiedziała… Jakoś jednak nie mogła tego zaakceptować.
Cztery dni? Tylko cztery żałosne dni, to prawie niemożliwe!
Ale wiedziała też, że czas w Ciemności i w zewnętrznym świecie to ten właściwy. Tylko tutaj, w obrębie Królestwa Światła, toczy się znacznie wolniej. Jeden dzień w Królestwie odpowiada dwunastu dniom w Ciemności i w świecie zewnętrznym. Jeden dzień w Ciemności, to tylko ułamek dnia w Królestwie Światła. Indra nigdy nie była dobra w matematyce, potrzebowała na wyliczenia trochę czasu.
– No, no, mnie wychodzi prawie pięć dni – rzekła z wolna, jakby ta niewielka różnica miała jakiekolwiek znaczenie.
– Tak jest, cztery doby i parę godzin – potwierdził Gondagil.
– Więc nawet nie zdążyliście się o nas zacząć martwić – powiedziała zasmucona.
Gabriel uśmiechnął się czule.
– Bardzo się o was martwiliśmy. Wiedzieliśmy przecież, że wy będziecie musieli przeżyć dużo, dużo więcej dni niż my.
– A zatem I dopiero co wrócił?
– Tak, dzisiaj w nocy. Kiro i Sol przybyli tu też przed wami.
– To okropne – mruknęła Indra, twarz jej się jakoś dziwnie wydłużyła.
– My jednak cieszymy się strasznie, że jesteście już z powrotem. Wszyscy! Cali i zdrowi.
To o czymś Indrze przypomniało.
– To prawda, Siska jest…
– Wiemy, wiemy – uśmiechnęła się Miranda. – Została wysłana do szpitala, na oddział ginekologiczny. Bardzo się tam o nią martwią, jej dziecko będzie prawdziwym konglomeratem ras, żeby nie powiedzieć gatunków. Ma zostać wysłany lekarz do Starej Twierdzy, żeby się dowiedzieć więcej o kobietach istot ziemi.
– Może jej ciąża trwa dopiero cztery dni?
– Cztery albo sześćdziesiąt. Tego nie wiemy. Została mimo wszystko umieszczona w izolatce.
– Phi, przy tych wszystkich śmieciach, które walą z góry, izolowanie nas jest zupełnie bez sensu. Obiecałam sobie, że ucałuję ziemię w Królestwie Światła, kiedy się już tu znajdę, ale tego świństwa, które teraz ją pokrywa, nie tknę.
– Mieszkańcy pracują intensywnie nad oczyszczaniem, trzeba zniszczyć wszystko, co tu spadło – wtrącił Gabriel. – Laboratoria działają pełną parą, muszą się dowiedzieć, czy w opadach nie ma jakichś niebezpiecznych związków. Tym razem chodzi nie tylko o bakterie, tego rodzaju nieczystości mogą zawierać zło. Wszystko co tu spadło, pochodzi przecież ze źródła zła i okolic.
– Pozostaje tylko mieć nadzieję, że jasna woda zdołała zneutralizować wpływy zła – mruknęła Indra. – Ach, ten Marco! Kto by się po nim spodziewał takiej nieprzemyślanej inicjatywy!