Wstała i starała się pociągnąć za sobą Lilję, która nie pojmowała ani tego, co robi Móri, ani co się w ogóle dzieje. Była jednak zbyt oszołomiona, by stawiać Sisce opór, wyszła za nią na sztywnych nogach. Właściwie Siska musiała ją dźwigać.
W ten sam sposób Móri został uratowany kiedyś dawno temu na islandzkich pustkowiach. Był wtedy jeszcze dzieckiem. Jego matka i czarnoksiężnik Gissur nucili tę samą magiczną pieśń, dzięki czemu wzrok ich nadzorców został zamglony tak, że nie widzieli tego, co powinni, widzieli natomiast to, co nie istniało.
Teraz też istoty ziemi widziały dokładnie to, co Móri chciał, żeby widziały, a nie to, co się w rzeczywistości działo. Dziewczyny pobiegły nie zatrzymywane przez nikogo. Siska miała wrażenie, że gospodarze ich nie zauważali, i tak też było.
Bardzo szybko znalazła się w głębi lasu ze swoim zapadającym w sen brzemieniem.
Jeszcze raz, myślała. Jeszcze raz uciekam w śmiertelnym strachu od jakiejś osady w obawie przed ścigającymi, którzy mają mord w oczach. Ci jeszcze nie zaczęli mnie gonić. Ale gdy tylko zauważą, że mnie nie ma…
Nie zasypiaj jeszcze, Móri! Bo wtedy oni mnie złapią.
Goram, siedząc przy stole, czuł, jak trucizna paraliżuje mu ciało.
– Musimy sprowadzić pomoc – wykrztusił w stronę Jaskariego. – Ale nie mam przy sobie telefonu.
– Ja mam – odparł lekarz z takim samym wysiłkiem. – Nie jestem tylko w stanie wybrać żadnego numeru. Czaruj, dziadku, czaruj, musimy mieć trochę czasu.
Z największym trudem udało mu się wyjąć z kieszeni mały telefon. Po czym zasnął.
Głos Móriego też brzmiał coraz słabiej.
– Goram – mruknął z głową opartą na ramionach. – Możesz wziąć telefon Jaskariego?
– Tak. Ale ja…
– Naciśnij ten biały guzik! Zostaniesz połączony z tym, z kim on rozmawiał ostatnio.
Goram odczuwał niewypowiedziane zmęczenie. Dosłownie nie był w stanie ruszyć palcem. Skoncentrował całą siłę woli i na pół świadomie wyciągnął rękę po telefon. Cofnął ją potem lekko, wymacał palcami miejsce, gdzie powinien znajdować się biały guzik. Nacisnął.
Mamrotanie Móriego było teraz kompletnie niezrozumiałym ciągiem dźwięków.
Skądś z bardzo daleka, zamazany i tajemniczy, odezwał się głos Marca. Goram wybełkotał:
– Pomocy! Siska w lesie. Lilja… my… zatruci.
Po czym on też zasnął, a zaraz po nim Móri. Wszyscy trzej stracili świadomość. Nikt nie słyszał słów Marca:
– Jedziemy natychmiast. Muszę wam powiedzieć, że bóle Mirandy ustały. Jeszcze raz. Nikt nie wie, co to się dzieje.
Siska nie była w stanie zrobić nic więcej. Albo będzie musiała zostawić Lilję i dalej biec sama, albo obie muszą tu czekać. Lilja nie miała już nawet siły poruszać nogami.
Siska postanowiła, że zostaną. Przecież nie może porzucić tej dziewczyny.
Ze świstem chwytała powietrze, ucieczka bardzo dała jej się we znaki, musiała przecież ciągnąć za sobą na pół śpiącego człowieka. Lilja leżała teraz na ziemi w rzadkim lesie, była to, naturalnie, dużo bardziej miękka trawa, a okolica dużo ładniejsza niż w Ciemności, po tamtej stronie murów, nie mówiąc już o Górach Czarnych, ale niebezpieczeństwo tak samo wielkie.
Teraz słyszała wyraźnie, że pościg ruszył. Zaczęło się polowanie na człowieka, które znała tak dobrze. Złapią ją, złapią niedługo kobietę, która oczekuje dziecka z krewniakiem istot ziemi. Tę, która zbrukała czystość ich plemienia i rasy.
– Och, Liljo, co my zrobimy? – żaliła się. – Musimy się chyba gdzieś ukryć.
– Tak – mruknęła dziewczyna, poza tym jednak nie nadawała się do żadnej pomocy.
I wtedy przytrafiło się coś strasznego.
– O, nie!
Siska skuliła się pod wpływem ostrego, przeszywającego bólu. Ratunku! Rodzę! Teraz, myślała śmiertelnie przerażona. Podźwigałam się, ciągnąc Lilję przez las.
A może to jest dziecko ludzkie i właśnie zaczęło się poronienie? A może czas się właśnie dopełnił? Nic nie wiem, nic nie wiem!
Tsi, gdzie jesteś, tak strasznie cię potrzebuję, jestem taka przerażona!
Nasłuchiwała. Prześladowcy? Ale… ich głosy brzmiały teraz jakby bardziej z daleka. Czyżby oni…?
– Oni pobiegli w złym kierunku, Liljo! Mamy troszeczkę czasu, zanim się zorientują, że popełnili błąd.
Ale na co mógł się przydać ten czas? Lilja nie była w stanie dalej iść, Siska też nie, bo skurcze wstrząsały nią z wielką siłą.
– Lilja… co ja mam zrobić? – pytała, kładąc się obok towarzyszki. – Zaczynam rodzić dziecko, czy możesz… pomóc mi?
Półprzytomna Lilja była przerażona. Nie miała przecież pojęcia o rodzeniu dzieci, zresztą nie była w stanie nic zrobić, ale jej dobre serce przepełniało współczucie. Cóż to za potworna sytuacja, w jakiej znalazła się ta piękna księżniczka!
– Zrobię, co mogę – obiecała sennie, widząc, jak Siska cierpi.
– Dziękuję – powiedziała Siska, ściskając jej rękę. Z wdzięczności i z bólu.
Och, przyjdźcie nam na pomoc, szeptała w duszy. Pomóżcie nam, zanim będzie za późno! Ale kto mógł przybyć im na ratunek?
Nikt, tyle wiedziała.
18
Marco obserwował ze swojej gondoli okolice Starej Twierdzy. Kierował Ramem i innymi Strażnikami, którzy przybywali tłumnie.
Wiadomość od Gorama była dość tajemnicza. Co mianowicie chciał powiedzieć jednym słowem „Lilja… „? Czy nie żyje? Czy może została wzięta do niewoli? A może jest razem z Siską?
Ujął mikrofon.
– Ram? Widzę je. Dziewczyny. Widzę też hordę istot ziemi, które najwyraźniej ich szukają, ale biegają po drugiej stronie osady. Naszych trzech mężczyzn nigdzie ani śladu. Czy zajmiecie się gospodarzami, żebym ja mógł pomóc dziewczętom?
– Zrozumiano – odparł Ram. – Teraz widzimy twierdzę… a za nią ziemianki.
Marco skierował swoją małą gondolę w dół. Obie dziewczyny leżały na ziemi, Lilja wyglądała, jakby spała, Siska zaś tuliła się do niej dziwnie skulona.
Nie wyglądało to za dobrze.
Zatruci, powiedział Goram. Owszem, na to wygląda. Naprawdę niedobrze!
Znowu ujął mikrofon.
– Ram, ześlij na dół patrol, żeby poszukał Gorama, Jaskariego i Móriego! Wygląda mi na to, że to silnie działająca trucizna.
– Zrobione – oznajmił Ram. – Kiro i ja osobiście zajmiemy się tą sprawą. Jest z nami Dolg.
– Znakomicie! Informujcie mnie!
Lilja była zrozpaczona. Wszystko docierało do niej jakby zamazane, mózg miała otulony watą, a tak bardzo chciałaby pomóc swojej nowej przyjaciółce. Cóż, kiedy nie była w stanie.
– W czym mogłabym ci pomóc? – mruknęła.
Siska zdławiła jęk. Głęboko wciągała powietrze i zbierała siły.
– Ja nie wiem, Liljo, bądź po prostu przy mnie, to mi dodaje otuchy.
– Nie opuszczę cię – zapewniła Lilja na pół z płaczem.
Wtedy zobaczyła, że na twarzy Siski pojawił się uśmiech ulgi. Jej wzrok skierowany był w jakiś punkt za plecami Lilji.
– Marco – szepnęła księżniczka. – Dziękuję, Marco, że tu jesteś! A może mam zwidy?
– Nie, jestem naprawdę. Ale moja kochana, mała dziewczynko, co się z tobą dzieje?
Marco? Lilja słyszała o nim. To legenda, baśniowa postać w Królestwie Światła. Jak to oni mówią? Książę Czarnych Sal? Coś dużo książąt i księżniczek tutaj, Lilja poczuła się mała i pozbawiona znaczenia.
Przed jej oczyma pojawił się jakiś mężczyzna. Ze zdumienia przestała oddychać. Uważała, że Goram jest przystojny, ale ten? Tak wspaniałe stworzenie po prostu nie może istnieć!