Kiedy pozostali skierowali się w stronę szpitala, dziewczyna pozostała na miejscu, ale Marco natychmiast ją zawołał, więc poszła za całą grupą, wdzięczna za każdą chwilę, za to, że nie musi się jeszcze z nimi rozstać.
– Teraz, kiedy Goram jest chory, ja za ciebie odpowiadam – uśmiechnął się Marco. – Chodź z nami, poznasz dziewczęta! Szpitalne towarzyszki Siski. Ona też musi tu zostać jeszcze parę dni, dopóki całkiem nie wydobrzeje.
– Ona uratowała mi życie – powiedziała Lilja w zamyśleniu. – Wcale jej nie pomogłam w tych trudnych chwilach, wprost przeciwnie, musiała mnie ciągnąć przez las.
– Sama twoja obecność miała dla niej ogromne znaczenie – powiedział Marco, kładąc ciepłą dłoń na szyi Lilji, która zadrżała z przyjemności. – Siska mi o tym powiedziała, kiedy spałaś. Samo to, że jest ktoś przy niej w tych trudnych chwilach, wystarczyło.
Lilja nie powiedziała już nic więcej, szła po prostu, rozkoszując się jego cudownymi słowami.
Weszli do szpitalnej sali.
Czy wy musicie mnie wciąż szokować? chciała wykrzyknąć. A cóż to znowu za istota? To Misa, kobieta z rodu Madragów, tak zdumiała Lilję. Poczciwa, dobra Misa, ze swoją grzywą niczym u jaka i wyglądem, który można by określić jako coś pośredniego między człowiekiem a zwierzęciem.
W czasach bowiem, kiedy małpy i ludzie zaczęli chodzić wyprostowani, miliony lat temu, również ród pewnego gatunku turów, czyli Madragowie, przeszedł taką samą przemianę. Również Madragowie zaczęli chodzić na dwóch nogach, kształtować zdolne do pracy ręce i palce, a ich inteligencja rozwijała się niezwykle szybko. Wkrótce nauczyły się wytwarzać różne przedmioty swoimi chwytnymi rękami. Zdolności techniczne Madragów przewyższyły uzdolnienia ludzi. A ich poczciwe charaktery sprawiły, że wszyscy w Królestwie Światła pokochali ich szczerze. To rodzina czarnoksiężnika oraz duchy Ludzi Lodu wspólnie uratowały czworo Madragów z twierdzy Sigiliona i zabrały do Królestwa Światła. W świecie zewnętrznym bowiem ludzie z pewnością potraktowaliby ich źle. W najlepszym razie pokazywano by ich na jarmarkach jako cud natury. Tutaj mogą żyć w pokoju, znaleźli swoje miejsce w grupie skupionej wokół Marca i Móriego.
Lilja nie miała o tych wszystkich sprawach najmniejszego pojęcia. Była jedynie przerażona dziwnymi istotami, z którymi wciąż spotykają się Siska i Goram.
Chore miały właśnie wizytę. Młoda, swobodnie rozmawiająca kobieta imieniem Indra przyszła odwiedzić swoją siostrę Mirandę, trzecią pacjentkę. W pokoju, w którym zrobiło się dość tłoczno, przywódca Strażników, Ram, również Lemuryjczyk, obejmował ramiona Indry, a ich oczy mówiły o szczerej wzajemnej miłości.
Więc ona odważyła się związać z Lemuryjczykiem. W takim razie Lilja też mogłaby się na to zdobyć.
Jeśli oczywiście Goram ją zechce. Bo na razie niewiele na to wskazuje. Lilja jest taką pospolitą dziewczyną.
Wkroczył Tsi z córeczką w objęciach. Był dumny niczym paw, w jego oczach jarzyła się ojcowska miłość.
Marco obudził Siskę, żeby mogła przed innymi zobaczyć dziecko. Lilja stała niema z przejęcia i obserwowała scenę.
– Spójrz, księżniczko – powiedział Tsi głosem ochrypłym ze wzruszenia. – Czyż ona nie jest piękna?
Siska rozpromieniła się. To wszystko było takie przejmujące, że nie tylko Lilja musiała ukradkiem ocierać oczy. Potem wszyscy inni mogli oglądać ów maleńki cud. Wielu wykrzykiwało ze wzruszeniem „och” i „ach”, „jaka przytomna i świadoma! „ i „gratulujemy, gratulujemy obojgu! „
Nikt nie robił żadnych złośliwych komentarzy, jakby to z pewnością czyniono w Małym Madrycie. Zresztą tam Siska zostałaby wyklęta i przegoniona kijami.
Za nic nie chcę już tam wracać, pomyślała Lilja nieoczekiwanie stanowczo. Tutaj czuję się jak w domu. Wśród tych światłych, otwartych osób.
– Lilja, Goram chciałby z tobą porozmawiać – powiedział Marco. – Już się obudził.
Dziewczyna drgnęła.
– Ach, tak, dobrze – zawołała chyba zbyt pośpiesznie.
Poszła za Markiem, z przejęcia niemal deptała mu po piętach.
I Goram, i Jaskari mogli już siedzieć w fotelach w pokoju, do którego Marco wprowadził teraz Lilję. Spostrzegła jednak, że jeszcze nie do końca wydobyli się z odrętwienia, obaj masowali swoje mięśnie, widać było, że bardzo cierpią. Móri też był z nimi, on jednak mógł już chodzić i wyglądał prawie normalnie.
– Liljo – rzekł Goram i uśmiechnął się do niej z wysiłkiem. Mięśnie twarzy nadal były lekko sparaliżowane. – Wciąż jeszcze nie odnaleziono twojego wuja. Ja, jak widzisz, jestem niedysponowany, ale nie mam ochoty przekazywać odpowiedzialności za ciebie komu innemu. Czy mogłabyś więc zaczekać tutaj, w szpitalu, na oddziale kobiecym, zanim nie będę w stanie się tobą zaopiekować?
Czy by mogła? Niczego innego nie pragnęła.
– Oczywiście, że mogę zaczekać – odparła z nadzieją, że jej słowa brzmią wystarczająco obojętnie.
– No właśnie, bo nie możesz jeszcze pojechać do waszego nowego domu. Jest on co prawda bardzo pilnie strzeżony, ale przecież pierwsze miejsce, w którym będzie cię szukał ojczym Silasa, to właśnie dom. Przy okazji naraziłabyś rodzinę na niebezpieczeństwo.
– Rozumiem. Chętnie zaczekam tutaj.
– No to świetnie! Polecę, żeby przed drzwiami waszego pokoju postawiono wartownika.
Lilja wyszła uszczęśliwiona.
Kiedy wróciła na oddział ginekologiczny, panowało tam wielkie poruszenie. To ów wspaniały Tsi był niebywale zdenerwowany.
Weszła w momencie, kiedy Ram mówił:
– Więc rozumiesz, Tsi, że w ciągu jednego jedynego dnia odzyskałeś całą rodzinę.
– Ale ja bym tak bardzo chciał ich zobaczyć – mówił jąkając się leśny elf. – To moja matka i mój ojciec, nawet kiedy byłem mały, nie widywałem ich.
– Daj im czas, Tsi – prosił Ram. – Byłbyś po prostu zrozpaczony, gdybyś ich zobaczył tak, jak teraz wyglądają, a oni może nie byliby w stanie tego znieść, cóż to za wstrząs spotkać swoje jedyne dziecko po tylu latach! Wszyscy tutaj w szpitalu życzą im jak najlepiej, a sam przecież widziałeś tych dwunastu mężczyzn, którzy wrócili z Gór Czarnych. Wiesz, o ile lepiej teraz wyglądają. Tak też będzie z twoimi rodzicami. Daj im tylko kilka dni.
– Dobrze – mruknął Tsi. – Zobaczą nie tylko syna, ale także wnuczkę. Przekonają się, jaka jest śliczna. I Siskę, muszą też zobaczyć Siskę, prawdziwą księżniczkę. Z pewnością się ucieszą.
– Ucieszą się na pewno – rzekł Ram z powagą. – Ale myślę, że teraz nasze pacjentki potrzebują wypoczynku. Wstawimy tylko łóżko dla Lilji i wyznaczymy strażnika, który będzie ich pilnował. No więc, Tsi, musisz oddać swoją córeczkę!
Bardzo ostrożnie podał dziecko niecierpliwie czekającej matce.
– Musimy znaleźć dla niej jakieś piękne imię – powiedział do Siski. – Na pewno znajdziemy. Na razie jednak będę ją nazywał Gwiazdeczką, pozwolisz mi?
– To znakomicie do niej pasuje – uśmiechnęła się Siska, uradowana, że w końcu może potrzymać dziecko w ramionach. – Później zostanie ochrzczona pod promieniami Świętego Słońca, bardzo bym chciała, żeby rodzicami chrzestnymi byli Marco i Lilja. Bo bez nich może by nas teraz tutaj nie było.
– To wspaniała propozycja, księżniczko – uśmiechał się Tsi. – Zechcesz być ojcem chrzestnym tej małej, Marcu?
– To dla mnie wielki zaszczyt, Tsi, dziękuję, Sisko.
– A ty, Liljo?
Była tak wzruszona, że nie mogła wykrztusić ani słowa. Dopiero po chwili powiedziała:
– Dziękuję, bardzo, bardzo chętnie!
– Gwiazdeczka – powtórzyła Indra. – Och, znam niezwykle smutny wiersz pod tytułem „Gwiazdeczka”.
– Ty znasz tyle wierszy, Indro – uśmiechnęła się Siska. – Powiedz nam ten o Gwiazdeczce!
– Dobrze, ale on chyba nie pasuje do tej małej dziewczynki, to naprawdę nostalgiczny wiersz. Ale przecież my wszyscy…
– Recytuj! – polecił Marco.
– Nie, raczej zaśpiewaj – powiedziała Miranda. – Masz taki ładny głos.
– Naprawdę? I to mówi moja własna siostra! No, to chyba muszę uwierzyć.
Siska uniosła dziecko w górę.
– Zaśpiewaj jej to jako kołysankę!
Indra wzięła dziewczynkę w ramiona i zaczęła śpiewać: