Выбрать главу

– Cześć – odparł niepewnie.

– Chodź porozmawiać z nami – powiedział większy z chłopców.

Silas czuł wszystkie piegi na twarzy, swoje wielkie uszy i wychudłe ciało. Wiedział bardzo dobrze, że nie jest urodziwy, słyszał to setki razy. Że jest niezdarny i beznadziejny, i…

– Jesteś tutaj nowy, jak masz na imię? – zapytała dziewczynka.

– Silas.

Nie przyszło mu nawet do głowy, że i on mógłby zapytać o ich imiona. Był absolutnie skupiony na własnej osobie, na fatalnym wrażeniu, jakie musiał robić, nie było w jego głowie miejsca na inne myśli.

Oni jednak przedstawili się sami. Młodszy chłopczyk był Murzynem. Silas nigdy przedtem nie widział Murzyna, ale jego ojczym z nienawiścią wypowiadał się, że w Królestwie Światła mieszkają nawet czarni, chociaż Bogu dzięki do Małego Madrytu jeszcze ich nie wprowadzają.

Dzieci wyciągały do niego ręce na powitanie, więc podszedł do nich z wahaniem. Nikt nie powiedział ani słowa na temat jego uszu, goście zapytali tylko, czy może wyjść, żeby się z nimi pobawić.

Wtedy pojawił się jeden ze Strażników. Silas wyjaśnił dzieciom, że nie może wychodzić na ulicę.

– W takim razie my przyjdziemy do ciebie – oznajmiły.

Patrzył przestraszony na wartownika. Ten jednak skinął głową i dzieci pobiegły do bramy, którą Silas otworzył z sercem w gardle ze strachu.

Był wdzięczny, że ma aparaciki mowy, dzięki czemu on, niedosłyszący, mógł słyszeć, co do niego mówią, i rozumieć ich język.

Powoli Silas uspokajał się, serce znowu znalazło się na właściwym miejscu. Dzieci pytały o tyle spraw, były w naturalny sposób zainteresowane tak, że Silas rozluźnił się i nawet sam pytał o ich życie. Opowiadali mu o wszystkim, co można robić w okolicy oraz w lesie elfów, obiecały, ze zabiorą go tam, gdy tylko będzie mógł wychodzić.

Dzieci mówiły różnymi językami, jednak dzięki aparacikom mowy rozumieli się bardzo dobrze.

W pewnym momencie najstarszy chłopiec zapytał:

– Nie było ci smutno wyjeżdżać i zostawiać przyjaciół?

Silas natychmiast zwiesił głowę.

– Nie mam przyjaciół – odparł spokojnie.

Dzieci patrzyły na niego zaskoczone, z niedowierzaniem, wtrącił więc pospiesznie:

– Chociaż nie, mam przyjaciela, to jest smok.

– Smok? – wykrzykiwały dzieci zdumione. – Prawdziwy smok?

Nie wyśmiewały się z niego, były szczerze zainteresowane. Więc Silas opowiedział im o smoku, a oczy promieniały mu ze szczęścia.

Sol nie widziała Kiro od chwili, kiedy po powrocie do Królestwa Światła rozstali się przy stacji kwarantanny.

Dlaczego on jej jeszcze nie odwiedził? Dlaczego w jakiś inny sposób nie nawiązał kontaktu? Mógł przynajmniej się o nią dowiadywać.

Ten brak zainteresowania z jego strony ranił ją boleśnie.

Prawda tymczasem była dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, Kiro, jako Strażnik, miał po katastrofie mnóstwo pracy przy murze, a po drugie, brakowało mu pewności siebie. Był nieprzytomnie zakochany w fascynującej Sol, ale czy mógł liczyć na wzajemność? Sol jest, najłagodniej mówiąc, osobą kontrowersyjną. Jest człowiekiem, duchem i wiedźmą, a poza tym jest bardzo niestała, może w każdej chwili zmienić poglądy. Lemuryjczyk natomiast nie zmienia kobiet. Uczucia Lemuryjczyków są najczęściej trwałe.

Wahał się długo, aż wreszcie tego wyjątkowego dnia do niej zadzwonił.

Ciche westchnienie ulgi ze strony Sol powiedziało mu wszystko.

Pytał, zdenerwowany bardziej niż kiedykolwiek w życiu, czy nie mogłaby mu pomóc w wypełnieniu zadania, które właśnie otrzymał. Chodzi o smoka…

Sol zareagowała natychmiast, pojawiła się niczym wystrzał, nie liczył na to. Zapomniał o jej nadprzyrodzonych zdolnościach i chodził po mieszkaniu w samej bieliźnie, kiedy Sol zadzwoniła do drzwi. I tak całe szczęście, że po prostu nie wpadła do mieszkania przez okno, pomyślał, otulając się swoim płaszczem Strażnika.

– Och, jakie masz śliczne stopy! – zawołała Sol z zachwytem. – Powinieneś nieustannie nosić sandały, nie ukrywać nóg w butach.

– W Ciemności nie ma się zbyt wielkiego wyboru – uśmiechnął się na ten dziwny komplement, który go onieśmielał. – Wejdź, zaraz będę gotowy.

Sol rozglądała się po jego spartańsko urządzonym mieszkaniu.

– Powinieneś mieszkać lepiej – oznajmiła. – Czy wy musicie mieszkać tak ascetycznie jak mnisi?

– Od jakiegoś czasu myślę, że mógłbym urządzić sobie dom na zboczach za Sagą – odpowiedział z łazienki, gdzie się ubierał. – Byłbym wtedy bliżej swoich przyjaciół. Chciałabyś tam ze mną zamieszkać?

Sam się przestraszył własnej śmiałości.

Czystko stało się jeszcze bardziej skomplikowane, kiedy nagle Sol stanęła obok niego. Bez otwierania drzwi.

– Owszem, dziękuję – wyszeptała, a w jej oczach migotały wesołe ogniki.

Kiro był bardzo przejęty, ale nie potrafił zachować powagi, gdy robił jej wymówki z powodu takiego zachowania.

– Nie wolno człowieka tak zaskakiwać, przecież mogłem tu robić różne rzeczy – zakończył.

– Mam nadzieję, że nie będziesz robił różnych rzeczy – oznajmiła, otwierając teraz drzwi, żeby wyjść z łazienki. – Powinieneś trochę zostawić dla mnie.

Minęła dłuższa chwila, nim pojął, co Sol miała na myśli. Wtedy przeniknął go gwałtowny dreszcz, na jego policzkach pojawiły się rumieńce.

Chyba niełatwo będzie żyć pod jednym dachem z kimś tak nieobliczalnym i tak spontanicznym. Ale nudzić to się z nią nie można!

– Musimy już iść – mruknął, pośpiesznie kończąc toaletę. Gdyby bowiem dłużej zostali w mieszkaniu, to mógłby się zachować nie po rycersku wobec tej tak pociągającej młodej kobiety i sprowadzić ją na złe ścieżki. A to przecież nie wypada. Kiro był prawdziwym dżentelmenem, który okazywał damom szacunek. Może trochę za późno, ale mimo wszystko.

Mama Silasa patrzyła zatroskana na dzieci wchodzące do ogrodu. Z pewnością narobią szkód i będą się bić z jej synem.

Wszystko jednak wskazywało, że tak się nie stanie, więc wróciła do polerowania już i tak błyszczących okien, była bowiem strasznie dumna ze swojego mieszkania i chciała, żeby lśniło czystością. Żeby było ładniejsze niż mieszkania sąsiadów. Dawne przyzwyczajenia wyniesione z Małego Madrytu. A najbliższą sąsiadką… no tak, najbliższą sąsiadką jest jej własna szwagierka, mieszkająca w drugiej części domu otoczonego wspaniałym ogrodem. Szwagierka wciąż wyglądała przez okno, nieustannie śledziła swoją sąsiadkę. A tymczasem Silas bawi się w ogrodzie z obcymi dziećmi! Żeby tylko nie nabrudzili.

Jednak tego, co zobaczyła pół godziny później, kiedy dwie osoby przeszły drogą wijącą się w górę od centrum Sagi, tak, tego jej szwagierka nigdy by nie zaakceptowała. Zawołałaby z pewnością: „O, rany boskie, a co to znowu jest?” Na moment matka Silasa wypadła ze swojej nowej roli wytwornej damy z eleganckiej części miasta.

Zobaczyła tamtych dwoje na ostatnim zakręcie. To mężczyzna i kobieta. On Lemuryjczyk i Strażnik, poznawała po ubraniu. Kobieta była drobna, ciemnowłosa i, strach pomyśleć, trzymała swego towarzysza za rękę. Kobieta z rodu ludzkiego i Lemuryjczyk! Czy ona naprawdę nie ma odrobiny wstydu?

Właściwie jednak to nie ta para zwróciła jej uwagę. Nie, to jakiś ogromny, lekko kulejący stwór, który kroczył tuż za nimi. Chciała zawołać „uważajcie! „, ale akurat w tym momencie oni odwrócili się i przemawiali do tego monstrum. Był to smok, jak najbardziej żywy smok, ale, rzecz jasna, to na pewno mechaniczna zabawka.

Kto, u licha, mógłby stworzyć coś tak przerażającego i wmawiać jej biednemu Silasowi, żeby uwierzył, że to stworzenie żyje?