Peter Anderson rozejrzał się wokół. Gdzie, do cholery, się znalazł? W jakimś lesie, tego to akurat jest pod dostatkiem w tym przeklętym królestwie. Tęsknił do Małego Madrytu, gdzie człowiek może być sobą, pić piwo albo grać w karty z kumplami, zanim się wróci do domu i zrobi awanturę żonie, jeśli obiad nie czeka na stole dostatecznie gorący. Żona wciąż się domaga, żeby przychodził o właściwej porze. Do diabła, co ją to obchodzi, czy spędza w pubie godzinę czy trzy godziny?
O Boże, jaki jest głodny! Od trzech dni nie miał w ustach nic oprócz jagód. Musi w jakiś sposób zdobyć coś do zjedzenia.
Peter Anderson nie dostrzegał urody świata wokół siebie. Znajdował się w lesie elfów, w mieniącym się liściastym lesie, gdzie piękne rośliny kryły się pod drzewami niczym drogie kamienie, a polany pokrywały wielkie dywany z anemonów. Trawa była zielona i soczysta, mech porastał pnie drzew i kamienie.
Anderson czuł, że z głodu ssie go w żołądku.
Nie dostrzegał irytacji leśnych elfów z powodu wtargnięcia intruza, który kopał butami mech i próbował polować na sarny i zające, by zdobyć coś do jedzenia. Na szczęście się to nie udawało. Elfy życzyły mu, żeby jak najszybciej wyniósł się z ich baśniowego lasu.
W końcu mała Fivrelde, niezmordowana, miniaturowa panienka z rodu elfów, przyjaciółka Dolga, naprowadziła Strażników na ślad Andersona.
Dolg siedział w swojej altanie pod kiściami złotokapu, kiedy usłyszał cichutki głos powtarzający jego imię z kraju elfów:
– Lanjelin! Lanjelin, posłuchaj mnie, Lanjelin!
– Fivrelde – szepnął łagodnie i zdjął małą panienkę z patery na owoce. – Witaj, malutka przyjaciółko, gdzie się podziewałaś?
– Bywałam daleko, och, bardzo daleko! W lesie elfów, na północ od twojego miasta. Zły człowiek w lesie, Lanjelin! On poluje na zwierzęta, zapewniam cię, że zamierza je zjeść! Ale ja wiedziałam, komu powinnam o tym powiedzieć!
– Jesteś bardzo mądra, Fivrelde. Zaraz skontaktuję się z Ramem, ponieważ wiem, kim jest ów zły człowiek.
– Tak, i mam nadzieję, że powiesz mu, kto…
– Oczywiście, powiem, że to ty przybiegłaś z tą wiadomością, to jasne, że tak zrobię! Jesteś moim najważniejszym współpracownikiem.
Wiedział, jak sprawić maleńkiej panience przyjemność.
Siedziała na jego ramieniu i podsłuchiwała, jak Dolg rozmawia z Ramem.
– To właśnie moja najlepsza przyjaciółka, Fivrelde, (elf skulił się z rozkoszy) powiedziała mi o tym…
Teraz Fivrelde nie była już w stanie usiedzieć cicho. Pisnęła głośno:
– Czyż nie zachowałam się wspaniale, Ram, wielki Strażniku?
– Oczywiście, naprawdę wspaniale – odparł Ram z udaną powagą. – Tysięczne dzięki składamy ci, Fivrelde, bardzo nam pomogłaś.
Te ostatnie słowa wypowiedział szczerze.
Zadowolony elf przytulił się do szyi Dolga.
– Co ty byś beze mnie zrobił, Lanjelin?
W głowie Petera Andersona nieustannie krążyła jedna jedyna myśl. Usłyszał mianowicie przed chwilą, kiedy błądził po mieście, próbując ukryć się w tłumie, czyjś komentarz. Nasłuchiwał ukradkiem, chciał dowiedzieć się czegoś więcej, czy władze nie zorientowały się przypadkiem, co się z nim dzieje, przede wszystkim jednak chciał się dowiedzieć, gdzie się podziewa przeklęta Lilja, ale ludzie mówili przeważnie jakieś nic nie znaczące głupstwa, o sztuce i kulturze i takie tam. Dopóki…
Dotarło do niego zdanie rzucone przy stoliku kawiarnianego ogródka: „… słyszałem, że do miasta Saga przybył smok…”
Anderson przystanął gwałtownie, by usłyszeć więcej, ale tamten głos już umilkł, a poza tym w pobliżu kręciło się tak wielu Strażników, że pośpiesznie opuścił i to miejsce, i miasto w ogóle. Było tu zbyt niebezpiecznie.
Przed jedną willą zobaczył zawieszone na płocie wielkie ogrodowe nożyce. Ukradł je, by mieć się czym bronić na wypadek, gdyby ktoś go zaatakował.
Czyż jego żona nie wspominała niedawno, że Silas zmyśla coś o jakimś smoku? Wtedy, rzecz jasna, nie słuchał, bo ta baba wciąż gada różne głupie rzeczy, ale może obie informacje jakoś się ze sobą łączą? Wiedział, że jego rodzina, i rodzina brata zmieniły mieszkania „dla bezpieczeństwa”. Czyżby to on im zagrażał?
Może przeprowadzili się do Sagi?
W takim razie znienawidzona Lilja też powinna tam być. Mógłby ją odnaleźć i zemścić się!
To właśnie do Sagi zmierzał, kiedy musiał się ukryć w lesie, bo wszędzie aż się roiło od gondoli Strażników, latały ponad drogami, ponad wioskami i najwyraźniej polowały na niego. Z tego powodu trzymał się raczej bezdroży.
Przeklęty las! Czasami zdawało mu się, że las jest zaczarowany. Gałęzie czepiały się go, jakby miały zęby, zagradzały mu każde przejście. Jakby niewidzialne kamienie leżały akurat tam, którędy przechodził. Wciąż się potykał, jakby celowo podcinały mu nogi. Niekiedy ziemia zapadała się pod nim i wpadał do jakiejś dziury albo do wypełnionej wodą sadzawki.
Był zmęczony, głodny i przemoczony, kiedy nareszcie zobaczył zabudowany teren.
Dzielnica willowa. Może to przedmieście Sagi? Samo miasto leżało w dolinie, otaczały je wysokie wzgórza. To chyba rzeczywiście Saga.
A zatem nie zabłądził.
Nieźle orientował się w terenie.
Peter Anderson przez kilka godzin krążył po zboczach wzgórz, zawsze kryjąc się na skraju lasu. Ogrodowe nożyce były ciężkie i niewygodne do niesienia, rozdzielił więc je na dwoje i dalej ruszył z jedną tylko częścią. Niosło się ją dużo wygodniej, jedna część byłaby też łatwiejsza w użyciu i skuteczniejsza.
W pewnym momencie, kiedy stał pod drzewami i przyglądał się najbliższej okolicy, mógłby przysiąc, że ktoś kopnął go w zadek. Zatoczył się i runął głową w dół do wypełnionego wodą, pełnego żabiej rzęsy rowu. Kiedy się stamtąd jakoś wygramolił, nie zobaczył nic. Rozglądał się uważnie, ale nie było nikogo, kto mógłby go popchnąć.
Klnąc na czym świat stoi, powlókł się dalej.
I wtedy go spostrzegł. Smoka. To był prawdziwy smok, taki straszny, że Anderson dostał gęsiej skórki. Widział potwora w pewnej odległości od siebie na zboczu między pięknymi domami. Bawiła się z nim gromadka dzieci. Muszą mieć źle w głowach, przecież on w każdej chwili może je pożreć. A zresztą niech to zrobi, przeklęte gówniarze!
Ale… czyż jeden z chłopców to nie Silas? Peter Anderson nie widział dokładnie, odległość była zbyt wielka, ale to rzeczywiście mógł być jego pasierb, poznawał po niezdarnych ruchach!
Ogień zapłonął w głowie mściciela. Skoro ten chłopiec tam to Silas, w takim razie w domu musi też być Lilja. Bardzo prawdopodobne! Anderson szedł skrajem lasu. Zakradał się coraz bliżej zabudowań.
Zabrali ze sobą Dolga do lasu, by szukać zbiegłego więźnia. Dolg bowiem cieszył się wielkim poważaniem elfów. Z pewnością przydałby im się również Tsi, bo nikt nie zna lasu lepiej niż on, ale nie mieli sumienia odrywać go od maleńkiej córeczki. Siedział przy jej kołysce godzinami w niemym podziwie, przepełniony ojcowską miłością. Od czasu do czasu biegł do sali, w której leżała Siska, by donieść jej, jakie osiągnięcia ma ich maleństwo. A mała rozwijała się naprawdę bardzo szybko! Była przecież dzieckiem elfów, nie można więc porównywać jej rozwoju z powolnym dorastaniem ludzi. W końcu Siaka, Misa i Miranda musiały poprosić, by przynajmniej pukał do drzwi, a nie wpadał po prostu bez uprzedzenia.
Dolg wypytywał towarzyszące mu elfy, z których tylko kilka na samym przedzie było widzialnych. Po chwili zwrócił się zatroskany do Rama:
– On poszedł w kierunku Sagi. Elfy mówią, że znajduje się teraz na wzgórzach za miastem.