– W pobliżu nowego domu Lilji i Silasa?
– Na to wygląda.
Ram nawiązał kontakt z Goramem, znajdującym się w mieście, i przekazał mu polecenia.
– Lilji tam nie ma – powiedział Ram. – Ale chłopiec i obie matki są w domu. Wprawdzie strzeżemy ich uważnie, ale… – Ram roześmiał się szyderczo. – Dolg nam powiedział, że elfy zgotowały Andersonowi bardzo nieprzyjemną wędrówkę przez las. Wpychały go w błoto, plątały mu nogi i nie wiadomo co jeszcze.
– To bardzo dobrze. Zajmę się zaraz chłopcem. Zadzwonię też do szpitala, żeby się upewnić, czy Lilja wciąż tam jest.
Lilja nie posiadała się ze szczęścia, słysząc jego głos. Obiecała solennie, że nosa nie wystawi poza oddział. Zresztą za drzwiami stoi Strażnik, więc wszystko powinno być dobrze.
– Niedługo go ujmiemy, Liljo – zapewnił Goram. – wtedy będziesz wolna.
I nasza współpraca się skończy, pomyślała zgnębiona. Ale zanim do tego dojdzie, może się jeszcze wiele wydarzyć!
Silas bawił się ze swoimi nowymi przyjaciółmi i ze smokiem w ogrodzie poza domem. Nigdy w życiu jeszcze nie było mu tak wesoło. Na początku czuł się dość niepewnie. Czekał, że lada moment tamci zaczną się śmiać, i powiedzą, że wszystko było oszustwem. Że jest głupim nietoperzem, takim brzydkim, że nawet pchły nie chcą go gryźć, i tak dalej.
Nic takiego jednak się nie stało. Teraz więc czuł się już bezpiecznie, był cudownie zmęczony po całym dniu zabawy na świeżym powietrzu.
Poszedł w górę, w kierunku lasu, niedaleko, tylko parę kroków. Chciał się położyć w trawie i odpocząć wśród stokrotek.
Nagle jakiś głos zawołał go z głębi lasu.
Silas poczuł, że pieką go uszy. Ten głos znał aż nadto dobrze.
– Chodź tutaj!
Musiał posłuchać. Strach i ból wielu lat zmusiły go do tego.
Ojczym wyszedł z cienia. Wyglądał potwornie, oblepiony ziemią i śmieciami, z głowy i ubrania zwisała zaschnięta żabia rzęsa.
Dzieci na dole tymczasem jeździły na smoku. Ręka tyrana zacisnęła się na chudziutkim ramieniu Silasa.
– Powiedz Lilji, że ma tutaj przyjść!
– Lilji nie ma w domu – wyjąkał Silas.
– A gdzie jest?
– W szpitalu.
– A to dlaczego?
– Nie wiem.
– Niech to diabli porwą!
W tym momencie znajdujący się najbliżej nich Strażnik zorientował się, co się stało. Krzyknął ostrzegawczo.
Anderson natychmiast objął Silasa mocno na wysokości piersi i trzymał przy sobie, przykładając mu ostrze nożyc do gardła.
– Jeszcze krok i chłopak będzie martwy – ryczał.
W dole na krętych uliczkach zaczęły wyć syreny w samochodach Strażników. Jakaś gondola zawisła w powietrzu ponad domem, zaraz też z lasu wybiegł pościg.
Nikt jednak nie mógł nic zrobić. Wszyscy wiedzieli, że Anderson grozi na serio i zabije chłopca, jeśli go nie posłuchają.
Zabawa została przerwana, dzieci patrzyły przerażone na rozpaczliwe położenie Silasa. W oknach domu matka Silasa i jej szwagierka stały jak sparaliżowane ze strachu, nie były w stanie nic zrobić.
– Puszczę chłopaka pod jednym warunkiem! – krzyczał Anderson do Strażników. – Pod warunkiem, że dacie mi za niego Lilję. I pozwolicie z nią odejść.
Matka Lilji zaczęła głośno szlochać.
Goram, który właśnie przyjechał, wiedział, że niebezpieczeństwo jest śmiertelne. Peter Anderson nie ustąpi z własnej woli. Ale był chyba na tyle zestresowany, że nie należy wierzyć każdemu jego słowu. Chociaż właśnie dlatego jest śmiertelnie niebezpieczny dla chłopca.
Anderson skulił się za plecami Silasa, opierając się o drzewo. Nikt nie odważył się strzelać ani zbliżyć do niego. Widzieli, że ręka trzymająca połowę nożyc drży nerwowo. Każdy ruch z ich strony mógł być brzemienny w skutki.
Powietrze gęstniało od powstrzymywanych uczuć. Napięcie, lęk, zdecydowanie, gorączkowe poszukiwanie rozsądnego rozwiązania…
Pomoc nadeszła z nieoczekiwanej strony.
Straszny ryk przeszył powietrze, ogień i dym buchnęły z pyska smoka jak przy wielkiej eksplozji, bestia zobaczyła właśnie, że ukochany przyjaciel znajduje się w niebezpieczeństwie.
Anderson zesztywniał. Smok nie rozumiał jego ultimatum, nie miał pojęcia o rokowaniach. Groźby, że zabije chłopca, jeśli smok się do niego zbliży, nie odniosą żadnego skutku.
Z szybkością, o którą nikt by nie podejrzewał tego wielkiego, niezdarnego zwierzęcia, smok pomknął na odsiecz Silasowi. Rozwinął skrzydła, oczy zaszły krwią z gniewu.
Anderson wykrztusił z siebie jakiś niezrozumiały bełkot, puścił Silasa i rzucił się do ucieczki, ale wpadł prosto na Sol, która właśnie razem z Kiro szła do swojej nowej posiadłości.
– Uważaj, ty niezdaro! – prychnęła Sol. Nie zdążyła jeszcze zorientować się w sytuacji i ze złością zaatakowała Petera Andersona. Ten uniósł nożyce i chciał dźgnąć ją nimi jak bagnetem, ale zza jej pleców wyskoczył Kiro i wyrwał mu broń z ręki. Przestępca pomknął do lasu, a rozgniewana Sol za nim. W dwie minuty później został otoczony przez mężczyzn przeczesujących las i jego ucieczka dobiegła końca. Powinien chyba dziękować za to losowi, że złapali go, zanim Sol zdążyła go odesłać do jakiegoś groźnego miejsca, na przykład na dno głębokiego bagniska albo coś w tym rodzaju.
23
W sali szpitalnej Lilja siedziała na krawędzi łóżka i nie miała pojęcia, że to z jej powodu doszło do strasznych wydarzeń na wzgórzach w pobliżu miasta Saga.
Zebrane tu dziewczyny rozmawiały o różnych sprawach. Przede wszystkim Siska opowiadała o niebezpiecznej wyprawie do Gór Czarnych. Lilja czytała o ekspedycji w gazetach, ale teraz dowiadywała się o różnych groteskowych i strasznych szczegółach, słuchała więc zafascynowana. Pomyśleć, że ktoś może przeżywać takie przygody! Zrozumiała też, jak potężną istotą jest Marco. A ona go zna! Niewiarygodne! Tak, sama zauważyła jeszcze w Starej Twierdzy płynące od niego fantastyczne promieniowanie.
Dolg też jest kimś wyjątkowym, wiedziała to od pierwszej chwili, i Ram, i Sol, i jeszcze wielu, wielu innych. Gdyby tak mogła należeć do ich grupy, być jedną z nich! Sama nie jest nikim wyjątkowym, pod żadnym względem, ale czuła, że z nimi byłoby jej dobrze. Chociaż to oczywiście tylko takie marzenia. Na dodatek do wszystkiego przecież pochodzi z miasta nieprzystosowanych, jak tutaj nazywano Mały Madryt. Nie jest miło nosić określenie „nieprzystosowany”, zwłaszcza że ona akurat w Małym Madrycie była osobą nieprzystosowaną.
Wszystkie podskoczyły, bo Misa nagle jęknęła.
– O, ratunku – wyszeptała.
– Misa, coś ty – rzekła Miranda z wyrzutem, naciskając dzwonek. Miały z pielęgniarkami umówiony sygnał na wypadek, gdyby Misa potrzebowała pomocy. – Czy ty też chcesz mnie wyprzedzić? Przecież to ja pierwsza miałam urodzić! Naprawdę nieładnie z waszej strony, dziewczyny!
Misa próbowała się uśmiechać, ale chwyciły ją takie silne bóle, że rezultat był dość żałosny.
– Mam nadzieję, że Jaskari jest w szpitalu! Tak strasznie się boję! Taka jestem samotna!
Wszystkie rozumiały jej lęk.
Lilja wybiegła, żeby zobaczyć, czy ktoś nadchodzi, ale właśnie w drzwiach zderzyła się z Jaskarim i długim orszakiem biegnących lekarzy i pielęgniarek. Nawet jej nie zauważyli.
Misa została pośpiesznie wywieziona z sali. Dzielnie machała im na pożegnanie, a one pocieszały ją, mówiąc: „bądź dzielna, wszystko dobrze się skończy!”.
W sali zrobiło się cicho.
– Nie do końca to wszystko rozumiem – rzekła wreszcie Lilja niepewnie. – Madragów jest tylko czworo, wśród nich jedna kobieta. Więc jak to będzie w przyszłości? Czy mimo takiego bliskiego pokrewieństwa będą mogli płodzić dzieci?