Выбрать главу

Popatrzyli na niego pytająco.

– Nie pamiętacie tego? – zdziwił się Faron. – Sami przecież mówiliście o tym po waszym powrocie z Ciemności, gdzie zostały uratowane jelenie olbrzymie, czytałem o tym w raporcie. Czerwonoocy szczególnie polowali na Mirandę. Bo w stosunku do ciężarnych kobiet zachowują się niczym wilkołaki.

Tsi wydał z siebie jęk przerażenia.

– Nie! Musimy wracać do domu, jak najszybciej! One nie mogą dostać mojej Siski, nie wolno do tego dopuścić, Siska jest moja, dziecko też jest moje! Nikt nie może ich tknąć, to są najdroższe mi stworzenia na świecie!

– Nikt nie tknie Siski – uspokajał go Faron. – Będziemy jej strzec.

Pozostali potwierdzali, kiwając głowami. Siska musiała cichutko poprosić Tsi, żeby nie przyciskał jej tak strasznie mocno do siebie.

– Tak, tak, uspokój się, mój chłopcze – powiedziała Indra. – Ściskasz ją tak, że dziecko zacznie się dusić.

Ale Indra sama przeżyła szok słysząc słowa Farona. A co by było, gdyby ona też „znalazła się w nieszczęściu”, jak wolała nazywać taką sytuację? Wprawdzie nie wierzyła, że tak mogło się stać, ale gdyby? Powinna się w takim razie trzymać jak najdalej od tych potwornych niewolników Gór Czarnych.

Faron poklepał uspokajająco Tsi i Siskę po barkach i poszedł na wieżyczkę.

Wciąż rozmyślał o tym, jakie możliwości postępowania mieliby w sytuacji, gdyby napotkali jeszcze więcej tutejszych wojowników.

Duchy żywiołów nie mogą wyjść z pojazdu, nie wolno ich narażać na spotkanie ze złem w tych górach, nawet nie mógłby ich prosić o pomoc.

Faron naprawdę nie wiedział, co robić.

To Indra zawołała niedawno rozgoryczona: „Nigdy nie wrócimy do domu!”.

Otworzył drzwi w suficie, przez które wchodziło się na wieżyczkę. Miał teraz widok na okolicę.

Jedna rzecz martwiła go bardzo poważnie, ale nie miał po prostu odwagi podzielić się swoim zmartwieniem z innymi: Otóż ów strzęp księżyca, który był ich domem, Królestwem Światła, zniknął po wybuchu; od czasu eksplozji go nie widzieli.

Próbował tłumaczyć sobie, że wszystkiemu winne jest zanieczyszczenie powietrza. Nic przecież nie można zobaczyć w tej burej mgle…

Powtarzał w myślach ową teorię, ale czy naprawdę się nie mylił?

Serce przepełniał mu żal, kiedy myślał o swoim małym, takim zdolnym i takim dzielnym zespole. On, Obcy, który skrzywił się niezadowolony, kiedy wybrano go na następcę usuniętego Talornina. Nie chciał jechać w te niebezpieczne, czarne, ziejące śmiercią góry, nie chciał mieć do czynienia z tymi wszystkimi indywiduami, stojącymi o tyle niżej od Obcych i, jak sądził, nie będącymi w stanie poprowadzić inteligentnej rozmowy. Traktował to jako degradację, ponieważ dotychczas znajdował się wśród najwyżej postawionych w hierarchii Obcych. Ktoś jednak musiał się podjąć nieludzko trudnego zadania, przynieść jasną wodę do domu i spróbować przyprowadzić z powrotem żywych członków ekspedycji. Nigdy przedtem nikomu się to nie udało.

Z wielkim sceptycyzmem przyglądał się liście uczestników. Lemuryjczyków mógłby w końcu zaakceptować. Marco, czarny książę, posiadał, jak mówiono, możliwości równe Dolgowi, synowi czarnoksiężnika i strażnikowi świętych kamieni. Ale reszta? Madragowie? Podobno mają być niezwykle inteligentni. Jak mogą być inteligentne istoty, przypominające bardziej bizony niż ludzi? Poza nimi jakiś szaleniec z rodu elfów. Ludzie? Wśród nich między innymi Indianin i samuraj. A na dodatek tłum duchów. Tak wyglądało towarzystwo, które miał ze sobą zabrać w pełną niebezpieczeństw podróż.

Teraz Faron wstydził się myśli, które wtedy go zaprzątały. Poznał tę grupę, dowiedział się, jakie to wspaniałe, ba, fantastyczne istoty. Wybrane najlepiej jak można.

Spora część ekspedycji znajdowała się już bezpieczna w Królestwie Światła. Miał przy sobie tylko małą, ale za to najważniejszą grupę, i za nią odpowiadał. Na pokładzie pojazdu byli jeszcze wszyscy odnalezieni. Uczestnicy dawnych ekspedycji, byłoby bardzo miło móc sprowadzić ich triumfalnie do domu.

Ale jak tego dokonać?

Nieoczekiwanie Faron poczuł wielką czułość dla wszystkich zebranych na pokładzie. Uśmiechał się smutno do siebie na myśl o naiwnym Tsi, szalonej Indrze, wilku Frekim i… Nic więcej nie zdążył pomyśleć. Był na schodach i musiał się mocno złapać poręczy, żeby nie spaść. Cały pojazd trząsł się niebezpiecznie.

Słyszał, że zebrani na dole krzyczą i przewracają się.

Wydostali się na wzniesienie i kierowali ku granicznemu pasażowi, kiedy to się stało. Rozległ się bardzo głośny, ostry i nieprzyjemny trzask w podwoziu J2. Pojazd szarpnął i zatrzymał się tak gwałtownie, że wszyscy stracili równowagę.

– Znowu gąsienica – syknął Faron przez zęby. – I to akurat tutaj, przy granicznym posterunku, gdzie każdy może zobaczyć, że jesteśmy bezradni!

Tym razem to Tsi-Tsungga jęknął z głębi serca:

– Nigdy nie wrócimy do domu! Chcę, żeby Siska mogła się znowu znaleźć w cieple i świetle. Nie chcę pozostawać dłużej w tym okropnym, zimnym kraju, tak strasznie się o nią boję! Ale nigdy przecież się stąd nie wydostaniemy!

3

SILAS

Był jeszcze ktoś, kto naprawdę znajdował się w okropnej sytuacji. To mały Silas Anderson. Nie uczestniczył w wyprawie do Ciemności ani do Gór Czarnych. Mieszkał po prostu w mieście nieprzystosowanych, w obrębie Królestwa Światła. W tym mieście jednak panował bardzo chłodny klimat dla kogoś, kto w żaden sposób nie był podobny do innych mieszkańców.

A tak właśnie było w przypadku Silasa.

Miał siedem lat. Chodził do pierwszej klasy miejscowej szkoły, a to wcale nie było zabawne.

Ostatnia lekcja. Pani stoi nad nim.

– Nie, ty, Silas, naprawdę niczego nie rozumiesz – mówi ze złością. – Prawie całą godzinę tłumaczyłam i pokazywałam na tablicy, a co ty z tego wszystkiego zapisałeś? Trzy pozbawione sensu słowa?

Pani rzuciła zeszyt na pulpit. Dzieci w klasie z trudem powstrzymywały śmiech.

– Patrz na innych! Patrz na Torstena, jak on ślicznie pisze! I tak dużo. Popatrz na prace Mary, tak to powinno wyglądać! Co się z tobą dzieje, Silas? No, na szczęście dzwonek. Wiecie już, co macie zrobić na jutro, w takim razie możecie iść do domu, dziękuję wam za dzisiejszy dzień! Może i ty, Silas, postarasz się odrobić na jutro lekcje, co? Może chociaż raz by ci się udało. Nie, nie odchodź ode mnie, kiedy do ciebie mówię!

Pani szarpie chłopca za ramię i odwraca ku sobie. Nie chce jednak nic mówić na temat wielkiego sińca, który ukazał się na ręce, gdy rękaw podciągnął się w górę. Chociaż na dworze jest ciepło, Silas zawsze ma na sobie koszulę z długimi rękawami albo sweterek. Pani pozwala mu odejść, nie chce już więcej zaprzątać sobie głowy tym niemożliwym chłopakiem.

Silas próbował wymknąć się nie zauważony ze szkoły, ale inni chłopcy go jednak zobaczyli. Pobiegli za nim. Wyrwali mu tornister, rozsypali książki na ziemi. Dzisiaj jednak nie mieli dla niego zbyt wiele czasu. Czekały ich dużo ciekawsze sprawy, więc szybko dali mu spokój.

Z ulgą pozbierał książki, tym razem tak bardzo się nie zniszczyły, i pośpieszył do domu.

Miał nadzieję, że zastanie mamę. W przeciwnym razie będzie musiał ugotować obiad, a na ogół mu się to nie bardzo udawało, żeby nie wiem jak się starał.

Mamy w domu nie było. Poszła gdzieś z jego młodszym rodzeństwem. Trudno, trzeba gotować obiad.

To niełatwa sprawa, kiedy człowiek ledwo sięga brodą do kuchni. Silas oparzył się o rozgrzaną patelnię. Sam opatrzył sobie rękę, z doświadczenia wiedział, gdzie szukać bandaża.