Indra była bardzo dumna z tego, że została ciotką wspaniałego chłopca, w kółko wszystkim opowiadała, jaki jest zdolny, że naprawdę pewnego dnia powiedział „Indra”, chociaż tak naprawdę dziecko po prostu krzyczało z głodu.
W końcu można było urządzić długo oczekiwaną uroczystość.
Na świeżym powietrzu, w pięknym parku w mieście Saga, wielu zaproszonych bowiem nie chciało wejść do wielkiej auli albo całkiem po prostu nie mieściło się w drzwiach.
Zbudowano więc w parku duże podium, na długo przed uroczystością w mieście zapanował podniosły nastrój. Nie wszyscy mieszkańcy Królestwa Światła zostali, rzecz jasna, zaproszeni, nie starczyłoby miejsca. W uroczystości mieli brać udział jedynie uczestnicy ostatnich wydarzeń. Przede wszystkim wciąż powiększająca się grupa skupiona wokół Ludzi Lodu i rodziny czarnoksiężnika. Nikt inny, jeśli nie liczyć artystów, którzy mieli zapewnić zebranym rozrywkę.
Silas i Lilja, a także ich matki i młodsze rodzeństwo, otrzymali zaproszenia. Lilja spędziła wiele dni w sklepach z odzieżą, zanim zdecydowała się na prostą białą sukienkę, bo w tym kolorze było jej do twarzy i wydawała się nieco bardziej dorosła niż w kwiecistej, na którą namawiała ją matka.
Szła do parku, rozglądając się wokół, czuła, że ręce jej drżą.
Ustawiono wiele ławek, ale w pierwszym rzędzie przed podium posadzono czternaścioro pacjentów szpitala. Lilja wiedziała, kim oni są: to odnalezieni uczestnicy dawniejszych ekspedycji oraz rodzice Tsi-Tsunggi. Syn kręcił się wokół nich zatroskany, pomagał i ochraniał ich, jeśli akurat nie znajdował się obok Siski i swojej ubóstwianej córeczki.
W końcu pozwolono mu przedstawić dziecko przyjacielowi, ogromnej wiewiórce. Wszelkie wcześniejsze prośby o wprowadzenie Czika do szpitala ucinano bez słowa.
Ponieważ w parku znajdowały się rozległe trawniki, wielu wolało siedzieć na ziemi. Jak na przykład liczna grupa Indian, których zaproszono, ponieważ Oko Nocy miał być honorowym gościem całej uroczystości. Lilja widziała wszędzie duchy i elfy oraz inne istoty natury, bo na ten jeden dzień wszystkie stały się widzialne (w przeciwnym razie mogłyby zostać stratowane). Patrzyła wielkimi oczyma na te istoty, po prostu chłonęła ich widok, bo z pewnością nieprędko znowu nadarzy się taka okazja. Przyszła tutaj ze swoją matką i rodziną Silasa, obie panie co chwila wykrzykiwały „och” i „ach”, matka Silasa zachowywała się jak gospodyni domowa z miasta nieprzystosowanych, dopóki Lilja stanowczo jej nie poprosiła, by starała się wszystkiego nie krytykować. Jej matka jakby łatwiej przyjmowała do wiadomości te wszystkie niezwykłe rzeczy, ale też ona miała większą wprawę w panowaniu nad swoimi uczuciami.
Czworo Madragów stało wokół dziecka Misy, ona zaś pokazywała dziewczynkę wszystkim zaglądającym do dziecinnego wózka, wielkiego jak samochód. Wszyscy chcieli zobaczyć to cudo i nie mogli się nachwalić.
Miranda też już czuła się dobrze, do jej wózka także zerkało wielu ciekawskich, natomiast mała Gwiazdeczka siedziała na ręku u Marca i bystrymi oczkami rozglądała się wokół, witała przechodzących uśmiechem, pokazując dwa ząbki. To ona zdecydowała, że będzie siedzieć u Marca, rodzicom łaskawie pozwoliła zając miejsca z boku. Była to niebywale czarująca istotka. Obok na ławach siedzieli dziadkowie, rodzice Tsi oraz przybrani rodzice Siski, Nataniel i Ellen z Ludzi Lodu. Przyszła też oczywiście Sassa.
Kiedy Lilja przechodziła tamtędy, Gwiazdeczka posłała jej promienny uśmiech. Mój Boże, ta mała mnie poznaje, jak to możliwe? I jaka zrobiła się duża! Wygląda na półroczne dziecko, siedzi sama wyprostowana, bez żadnego wsparcia.
Świat poza granicami Małego Madrytu jest naprawdę dziwny.
Serce Lilji podskoczyło gwałtownie. Niedaleko zobaczyła grupę Strażników. Większość jednak była odwrócona od niej plecami, tylko Ram patrzył w jej stronę.
Wiedziała, że wszyscy goście przyszli ze swoimi rodzinami. Rok był żonaty, słyszała o tym, Ram i Kiro mieli narzeczone, ale jak to jest z Goramem? Czy jest żonaty, ma rodzinę? Na myśl o tym poczuła bolesny skurcz żołądka.
Nigdzie go nie widać…
– Gdzie ty idziesz, Lilja? – usłyszała ostry głos matki.
– Muszę tylko…
– Niczego nie musisz! Tu są nasze miejsca i tu będziesz siedzieć!
– Ale…
– Żadnego ale! I żadnych głupstw!
Lilja dała za wygraną. To nie Goram zabrał ją ze szpitala, kiedy Miranda poszła na operację; Lilja nie widziała go od tamtego pożegnania. Żyła więc przez cały czas jedynie marzeniami i fantazją.
– Nie wierć się nieustannie – mruknęła matka. – Za czym ty się tak rozglądasz?
Lilja nie odpowiedziała. Przestała jednak wypatrywać ukradkiem Gorama.
Indianie przyprowadzili ze sobą ogromnego niedźwiedzia, to musiał być ten, który pomagał Oku Nocy. Znała tę historię, słyszała ją od Siski. I… o rany, a cóż to za groteskowe istoty tam pośród parkowych drzew? Aż strach na nie patrzeć. Jest ich takie mnóstwo, bardzo się od siebie różnią.
Ależ tak, oczywiście! To są złe postaci z bajek, chociaż w rzeczywistości wcale złe nie są. Wśród nich smok Silasa. I trzy wielkie wilki. Dwa z nich zachowują się z wielką pewnością siebie, jakby były kimś ważnym. To chyba Geri i Freki. A ten trzeci to z pewnością wilk z bajki o Czerwonym Kapturku.
Och, jak uporządkować tyle niezwykłych wrażeń?
Strażnicy, którym się tak długo przyglądała, zaczęli wchodzić na podium. Oczywiście! Goram jest z nimi!
Lilja poczuła, że twarz jej płonie, całe ciało ogarniał pożar. Tutaj jestem, tutaj jestem, spójrz na mnie!
Ale była tylko jedną z tłumu siedzącego na ławkach. Nie chciała tkwić taka anonimowa w szeregu, ale matka popychała ją z powrotem na miejsce, gdy tylko podjęła jakąkolwiek próbę wyjścia stąd.
Goram poszedł przed siebie, nie widząc jej.
Nagle zobaczyła dwóch bardzo wysokich mężczyzn o niezwykłej urodzie, z godnością i autorytetem tak wielkim, że mimo woli skuliła się lekko. Nie tylko ona tak zareagowała. Kim, na Boga, oni są?
Zaraz się domyśliła. To Obcy. Dwóch Obcych „zstąpiło ze swoich wysokości”, by uczestniczyć w święcie. Już samo to wywołało sensację.
Lilja przyglądała im się uporczywie, kiedy stanęli nieco z boku na podium. Jeden z nich to musi być Faron, ale który?
Akurat w tym momencie usłyszała głos Indry z ławki przed sobą.
– Spójrz, Mirando! Ratunku, Faron przyprowadził ze sobą jeszcze wyższego Obcego! To ten w złocistym płaszczu. Mirando, zaraz zemdleję!
– Nie zemdlejesz, zapewniam cię – roześmiała się siostra. – Ale masz rację, jaki władczy!
Wszyscy się uciszyli. Uroczystość mogła się zaczynać.
Mistrzem ceremonii miał być Faron.
– Drodzy przyjaciele – zaczął metalicznym głosem. Miało się wrażenie, że wydobywa się on spod dziwnych płytek przesłaniających jego twarz. Lilji przyszedł na myśl robot, ale ci dwaj nie byli robotami. To żyjące istoty, wiedziała o tym od Siski. Ów Obcy w złocistym płaszczu siedział nieco z boku na podium i Lilja nie była w stanie na niego patrzeć, taki zdawał się potężny.
– Dziś jest wielki dzień dla Królestwa Światła, czeka nas bardzo bogaty program – mówił Faron. – Zaczniemy więc od prezentacji najmniejszych. Później nadamy im imiona i zostaną pobłogosławieni w obliczu Świętego Słońca i obu magicznych kamieni. Grupa, do której tak wielu z was należy, powiększyła się o troje nowych członków…
Przez moment Lilja zapragnęła być jedną z nich, szybko jednak odepchnęła od siebie tę myśl.