Miasto nieprzystosowanych… cóż to za zamiana!
Zgodnie z umową spotkał się z dziewczyną na jednym z placów, domyślał się, że wybrała miejsce położone daleko od swojego domu.
Rozglądał się wokół z narastającym nieprzyjemnym uczuciem. Całkiem niedawno Obcy przeprowadzili w mieście nieprzystosowanych wielkie porządki, właściwie miasto nazywało się Mały Madryt, tę nazwę nadali mu pierwsi mieszkańcy, którzy nigdy nie przestali tęsknić za domem. Ale porządkowanie nie miało trwalszych rezultatów, teraz wszystko znowu było brudne. Zaśmiecone ulice, złe głosy przechodniów, młodzież mijająca go ze zbyt wielką prędkością w hałaśliwych samochodach lub na motocyklach. Mieszkańcy tego miasta dostali wszystko, czego chcieli, od czasu do czasu jednak sprawy posuwały się za daleko i potrzebna była interwencja Strażników. Albo Obcych…
Tutaj rzeczywiście potrzeba eliksiru Madragów. Goram miał nadzieję, że tym razem ekspedycja osiągnie sukces. Gdyby bowiem mieszkańcy tego miasta napili się eliksiru, to dobroć i wyrozumiałość na zawsze zagościłyby w ich sercach. Poza tym mogliby wrócić na powierzchnię ziemi, gdzie również eliksir będzie zachowywał swoją moc. Ufał, że pewnego dnia to wszystko się stanie.
Na razie jednak nie wiedzieli nic o losach ekspedycji. Kiedy znalazła się za murami Królestwa Światła, wszystkie więzi zostały zerwane.
To musi być ta dziewczyna. Nazywa się Lilja Anderson. Siedziała na ławce, odwrócona do niego plecami. Kręcone blond włosy, czerwony sweterek z krótkimi rękawami, tak jak mówiła. Takie długie włosy to w tym mieście rzadkość. Przeważnie młodzi ludzie noszą standardowe, krótko ostrzyżone fryzury z taką ilością różnych środków do układania włosów, że zawsze wyglądają, jakby ich tygodniami nie myto.
Włosy tej dziewczyny mieniły się w słońcu.
– Lilja?
Odwróciła się pośpiesznie i podskoczyła. Zerwała się z ławki i cofnęła o kilka kroków.
– Lemuryjczyk?
Goram uśmiechnął się przyjaźnie.
– Większość Strażników to Lemuryjczycy, nie bój się, nie gryziemy.
Wiedział, że Lemuryjczycy są w tym mieście traktowani jak istoty nadprzyrodzone. A wszystko co „nienaturalne”, wydaje się obce, być może nawet niebezpieczne. Zresztą Strażnicy nie byli tu specjalnie popularni, nikt nie lubi mieć nad sobą nadzorców wydających rozkazy. Mieszkańcy miasta chcieli dbać o siebie sami, nie potrzebowali, żeby się ktoś mieszał w ich sprawy.
Dlatego też bardzo rzadko ktoś wzywał Strażnika. Ale ta dziewczyna wezwała. Musi więc chodzić o coś naprawdę ważnego.
Dziewczyna była all right, trochę zawstydzona, ale spojrzenie świadczyło o wrażliwości, poza tym miała bardzo zmysłowe wargi. Wyglądała na dość zagubioną i onieśmieloną, nie tylko z tego powodu, że spotkała Lemuryjczyka, ale najwyraźniej ze względu na sytuację, w której się znalazła.
– Bardzo przepraszam – wyjąkała. – Ale prosiłam o dyskrecję.
– Jestem bardzo dyskretny – zapewnił.
– Ale mnie chodzi o potem.
Goram spojrzał w dół na swój jasny, obcisły kostium Strażnika okryty krótką peleryną. Reakcja dziewczyny zdumiewała go, nie przywykł bowiem do tego, by ktoś zwracał specjalną uwagę na wygląd Strażników. Ale tak dzieje się w pozostałych częściach Królestwa. Miasto nieprzystosowanych jest czymś innym.
Niedawno wydano zakaz nazywania tego miejsca miastem nieprzystosowanych. Uznano, że to określenie obraźliwe. Wszyscy mają nazywać miasto Małym Madrytem. Ale stare przyzwyczajenia trudno zmienić, zwłaszcza że określenie „miasto nieprzystosowanych” jest bardzo wymowne.
– Czy możemy pójść do tamtej cukierni? – zaproponował, wskazując na stoliki ustawione pod dużym liściastym drzewem. Lilja śledziła jego wzrok i zrozumiała, o co mu chodzi. Mogli tam rozmawiać nie niepokojeni przez nikogo, ukryci od strony ulicy. Z wdzięcznością skinęła głową i poszli, Lilja bardzo skrępowana jego towarzystwem.
– Och, nigdy nie powinnam była tego robić – mruknęła sama do siebie, ale on dobrze słyszał jej słowa.
Jak większość Lemuryjczyków, Goram był bardzo przystojnym mężczyzną, na ten niezwykły, lemuryjski sposób, rzecz jasna. Miał piękny profil, owalne, lekko skośnie ustawione i kompletnie czarne oczy pod równie czarną, jedwabistą czupryną. Dla Lilji jednak był istotą zupełnie obcego gatunku. Nie zwierzęciem, trudno by tak twierdzić, ale też i nie człowiekiem. Nie podzielała ona poglądów Ludzi Lodu czy rodziny czarnoksiężnika w odniesieniu do wszelkiej odmienności.
Podeszła kelnerka z wózkiem wypełnionym pysznymi kanapkami i ciastkami, i Lilja uświadomiła sobie, że jest głodna. Przez całe przedpołudnie była tak spięta, że nie mogła nic przełknąć.
– Ale nie zabrałam pieniędzy – bąknęła przerażona. – A wy, z zewnątrz, nie używacie przecież pieniędzy?
Z zewnątrz? A więc to tak nazywano w tym mieście pozostałe części Królestwa Światła?
Najwyraźniej wiedziała, że tylko tutaj używa się pieniędzy jako środka płatniczego. I tylko tutaj ludzie zabiegają o bogactwa.
– Jakoś to załatwimy – uspokoił ją ów przerażający Lemuryjczyk. Wypisał coś na kawałku papieru i podał kelnerce. Ta przeczytała, robiąc wielkie oczy.
– Dziękuję – wykrztusiła. – Bardzo, bardzo dziękuję!
– Czy mogę poprosić o jedno z tamtych? – zapytała Lilja nieśmiało i pokazała palcem.
– Możesz dostać wszystko, co jest na tym wózku, jeśli chcesz – odparła kelnerka, wciąż bliska szoku ze zdumienia i szczęścia.
Lilja wybrała dwie kanapki i jedno ciastko, najpyszniejsze, jakie widziała. Bardzo chętnie zapytałaby Lemuryjczyka, co napisał, ale nie miała odwagi.
Kiedy zaczęli jeść i pić, on powiedział:
– Liljo, nazywam się Goram i przyszedłem tutaj, by ci pomóc. Przede wszystkim zaś wysłuchać, co masz do powiedzenia. Ale momencik, chciałem… ile ty masz lat? Bo wyglądasz tak, że mogłabyś mieć i szesnaście, i dwadzieścia parę. Akurat w tym wieku trudno to dokładnie określić.
– Skończyłam osiemnaście – uśmiechnęła się niepewnie.
Skinął głową.
– No to mów! O ile dobrze zrozumiałem, sprawa dotyczy jakiegoś chłopca?
– Tak. To mój kuzyn. Nazywa się Silas Anderson i on… wiedzie mu się nie najlepiej.
Goram wypił łyk z filiżanki.
– Mów dalej!
Lilja, która podziwiała jego piękne dłonie, drgnęła.
– Oczywiście! No więc Silas ma siedem lat i jest chyba wielkim marzycielem. Żyje we własnym świecie i zachowuje się tak, że każdego by wyprowadził z równowagi. Nieustannie wszyscy się na niego złoszczą. W szkole jest okropnie prześladowany przez kolegów, wciąż przynosi do domu uwagi od nauczycielki, a jego ojciec go nie znosi.
– To bardzo ciężkie oskarżenie.
– No, prawdę mówiąc, to nie jest jego rodzony ojciec. Mama Silasa była w ciąży, kiedy przydarzyło się nieszczęście i znaleźli się tutaj w podziemiach. Ojciec chłopca został jednak w zewnętrznym świecie. Silas urodził się już tutaj, a matka wyszła za mąż za człowieka, który teraz jest ojcem chłopca. To mój wuj, dlatego oboje, i Silas, i ja, nosimy nazwisko Anderson.
– Ach, tak! Ma ojczyma. To zawsze bardzo trudna sytuacja, we wszystkich rodzinach.
– Tak. Ma trzyletniego brata i dwuletnią siostrę. To znaczy przyrodnie rodzeństwo.
– No a jak matka? Czy ona zajmuje się Silasem?