Brodacz włożył swój Klucz do otworu odbiorczego. Karl zawahał się na moment. To głupio oddawać tak do ostatniego punktu wszystko, co się ma. Opanował jednak ten odruch ostrożności. Przecież oni dali mu tyle żółtych do wydawania przez ubiegły tydzień, że trudno ich posądzać, by czyhali na parę nędznych punktów, które mu zostały. Szybko sprawdził stan rejestrów Klucza i wystukał odpowiednie kwoty na czerwonej, zielonej i żółtej klawiaturze automatu.
– No, i już. Jesteś golutki jak noworodek – powiedział brodacz dobrodusznie. – Teraz jeszcze sprawdź, czy ci czegoś tam nie dopisali w Banku, bo mogłyby być kłopoty. Ale najpierw ja potwierdzą to, co dostałem.
Wsunęli kolejno swe Klucze w pierwszy z brzegu automat handlowy, który na Klucz Karla zareagował trzema – czerwonym, zielonym i żółtym – rzędami zer w okienkach.
– Hej, Sandy! – zawołał brodacz w stronę zaplecza. – Pozwól no tutaj, z Kluczem.
Dziewczyna wynurzyła się zza automatów w głębi sklepu, podeszła do automatu rozliczeniowego, wsunęła Klucz do otworu i wystukała coś na żółtej klawiaturze. Karl spojrzał i wybałuszył oczy w osłupieniu. Zamarł w bezruchu z Kluczem w dłoni.
– No, dawaj ten Klucz! – zaśmiała się głośno. – Zatkało cię? Wsunął Klucz do automatu i po chwili mógł się przekonać, że mu się nie przywidziało: dziesięć tysięcy żółtych!
– A teraz jeszcze raz włóż do handlowego, żeby Bank zapisał to na twoje konto – powiedział brodaty. – A tutaj… jest twój nowy. Na nim też jest zapisane dziesięć tysięcy żółtych.
– Te punkty… były prawdziwe? – spytał szeptem, patrząc w ślad za Sandy wychodzącą ze sklepu.
– A jak myślisz? Pewnie, że prawdziwe. Tu nie ma miejsca na żadne kanty! – zaśmiał się brodacz. – Bank musi wiedzieć, skąd na twoim koncie znalazło się dziesięć tysięcy. Ta dziewczyna jest prostytutką. One miewają takie sumy i nikogo to nie dziwi. Tych dziesięć tysięcy wpłacaliśmy na jej konto małymi sumami przez ostatni rok. Pochodzą z kont wielu różnych mężczyzn, wszystko więc wygląda legalnie. A ty… możesz być na przykład jej przyjacielem, u którego zdeponowała swoje oszczędności. Ostatnio mnożą się przypadki wymuszania zakupów przez bandy młodocianych, szóstaków i studentów: łapią bogatą w punkty samotną kobietę i pod groźbą żyletki prowadzą do jakiegoś odludnego automatu z napojami alkoholowymi, gdzie zmuszają do zakupienia dla nich dużych ilości trunków. Prostytutki są ich częstymi ofiarami i dlatego zwykle starają się nie trzymać dużych sum na własnym Kluczu. Tak więc, wszystko, jak widzisz, wygląda bardzo prawdopodobnie.
– A ja zostałem przy okazji alfonsem! – skrzywił się Karl.
– Za dziesięć tysięcy.
– Jak to?
– Zwyczajnie. To jest twoje honorarium. Kiedy skończymy nasz eksperyment, dostaniesz z powrotem swój legalny Klucz, a te dziesięć tysięcy pozostanie na twoim koncie. Będziesz je mógł wykorzystać wedle chęci. Nie licząc tego, co wykorzystasz z naszego wiecznie pełnego Klucza w czasie trwania testu.
– To znaczy… – zastanowił się Karl – że mając taki Klucz, trzeba jednak mieć sporo żółtych na początek?
– A co? Nie wiesz, że punkty idą do punktów? Gdybyś podarował taki Klucz nędzarzowi, nic by z niego nie miał! Może uciułałby trochę czerwonych i zielonych, zamienił je na parę żółtych, i cóż z tego? Mógłby co najwyżej operować w granicach kilkunastu czy, powiedzmy, stu żółtych! Mógłby robić drobne zakupy, pić dobre trunki, ale nigdy nie zdołałby kupić sobie jachtu czy willi, bo na to potrzeba mieć tysiące na koncie.
– Punkty lubią punkty… – zgodził się Karl – ale, wobec tego, skoro macie tyle żółtych, to… po cholerę wam Klucze? Chcecie je sprzedawać?
– Nonsensy pleciesz! Nie musimy ich sprzedawać, mając je do dyspozycji. Rozpowszechnienie ich szybko doprowadziłoby do wykrycia afery. Robimy je wyłącznie dla naszych ludzi. Po prostu utworzyliśmy zespół, rodzaj spółdzielni, w celu zmajstrowania takich Kluczy. Potem rozstaniemy się, każdy pójdzie w swoją stronę i będzie sobie żył spokojnie i beztrosko.
– Aż do wpadki – mruknął Karl.
Brodacz skierował na niego ciemne krążki szkieł.
– Właśnie za to płacimy tobie. Tyle punktów nie daje się za nic. Będziesz naszym balonem próbnym. Jeśli gdzieś tkwi błąd, jeśli czegoś nie przewidzieliśmy do końca, ty wpadniesz, nie my. Sam musisz sobie radzić. Do nas nie dotrą, choćby nawet odkryli własności tego Klucza.
– Rozumiem – Karl skinął głową.
Wymienili Klucze. Brodacz schował do kieszeni Klucz Karla.
– A teraz wypróbuj – powiedział.
– Gdzie?
– Ot, choćby w tym automacie. Kup sobie ostrza „Atra Super". I ogól gębę. Posiadacz takiej fortuny musi wyglądać elegancko!
Karl kupił paczkę ostrzy, maszynkę i krem do golenia. Potem sprawdził stan żółtych punktów na swym nowym Kluczu.
Było wciąż dziesięć tysięcy żółtych.
Dziesięć lat luksusowego życia! – pomyślał. – Albo dziesięć lat kryminału za oszustwo Kluczowe. Paragraf 784.
– Co mam robić? – spytał, widząc że brodaty zdejmuje z drzwi wejściowych tabliczkę informującą o zamknięciu sklepu.
– Żyć. Normalnie, jak zamożny człowiek. Bez żadnych oszustw i kombinacji. Tylko pamiętaj, że nie wolno brać ani dawać żółtych. Dziwkom płać zielonymi albo dawaj prezenty.
– Jak długo ma to trwać?
– Zobaczymy. Skontaktujemy się z tobą.
Brodacz wyszedł pierwszy, pozostawiając Karla z nowym, czarodziejskim Kluczem w dłoni.
Mają mnie w garści. Zawsze mogą zrobić jakiś numer z moim prawdziwym Kluczem i policja będzie mnie szukała. Ale ja też mam ich w garści…
Nie, to nie było prawdą. Już po chwili zrozumiał, że nie ma w garści niczego oprócz trefnego Klucza. Jego zleceniodawcy rozpłynęli się jak we mgle, a on, nie chcąc zdechnąć w dżungli Argolandu, musiał tego Klucza używać. Trudno przeżyć jedną dobę bez Klucza, wiedział o tym.
Dżungla, psiakrew! – pomyślał o Argolandzie i jego mieszkańcach.
Przypomniał sobie – ni stąd, ni zowąd – znany z filmów przygodowych sposób polowania na tygrysy: do drzewa przywiązuje się beczące, bezbronne jagnię. A myśliwi czają się, ukryci w krzakach.
Może nie było z nim aż tak źle, ale czuł, że nim tamci upolują swego tygrysa, on, Karl Pron, może zostać pożarty zupełnie mimochodem i nikt się tym nawet nie wzruszy.
Jak to dobrze – myślał Sneer, gdy pożegnawszy Matta szedł na umówione spotkanie -- że są jeszcze tacy, którym chce się zaspokajać ambicje i niezdrową chęć do pracy.
Gdy został sam ze swymi myślami, tamta sprawa odżyła. Wrócił stan podenerwowania, niepewności… Dotychczas nie dopuścił w swych rozważaniach tej najgorszej ewentualności…
Życie liftera, mimo pozorów, nie jest tak słodkie i beztroskie, jakim Mogłoby się wydawać. Idealną sytuacją przy uprawianiu liftingu jest posiadanie czwartej klasy intelektu. Zapewnia to dość już przyzwoite dochody, a jeszcze nie zmusza do podjęcia pracy. Druga sprawa to rzeczywisty poziom umysłowy. Najlepiej, oczywiście, być zerowcem. Sneer osiągnął oba te ideały. Zerowcem był niewątpliwie, wiedział o tym. Czwartą klasę zabezpieczył sobie już dawno temu i przezornie nie wspinał się wyżej.
To, że miał zaniżoną klasę, nie było przestępstwem. Trudno udowodnić, że ktoś wykiwał komputer testujący. Co najwyżej można zarządzić weryfikację pod szczególnie zaostrzonym nadzorem. Zresztą ani władzom nie zależy specjalnie na tropieniu takich przypadków (ostatnio nawet z trójką nie każdy ma pracę), ani też nie ma wielu takich, którzy chcą ukrywać swój wyższy poziom. Raczej przeciwnie, każdy chce wypaść na testach jak najlepiej, bo to daje ewidentne korzyści.