Выбрать главу

Po chwili już tylko metr łańcuszka zwisał mu u przegubu. Przebiegł, dla bezpieczeństwa, o kilka uliczek dalej, a potem wstąpił do stacji obsługi pojazdów i poprosił o pożyczenie obcęgów. Po minucie już tylko gustowna bransoletka zdobiła jego prawy przegub. Łańcuszek nie był zbyt solidny. Konstruktorzy liczyli na elektrowstrząsy. Natomiast lifterzy specjalizowali się w przechytrzaniu konstruktorów.

*

Chłopak był blady i stremowany. Sneer udzielał mu ostatnich wskazówek.

– Kiedy się już zarejestrujesz i będziesz przechodził przez korytarzyk do kabiny testowej, połknij białą kulkę, a zieloną wciśnij w lewe ucho. W korytarzyku nie ma żadnych kamer, nikt tego nie spostrzeże. Potem, już w kabinie, usiądziesz w fotelu, założysz hełm ze słuchawkami i uruchomisz tester. Tłumaczyłem ci już, jak to działa: kiedy pytanie dotrze do twojego ucha, zielona kulka odbierze je i przekaże do białej, którą będziesz miał w żołądku. Biała kulka jest czymś w rodzaju lasera krystalicznego, emitującego promieniowanie rentgenowskie, zmodulowane sygnałem zielonej. Kabina jest ekranowana, więc fale o częstotliwości radiowej nie mogą z niej wyjść. Częstotliwości rentgenowskie przechodzą bez przeszkód, bo konstrukcja jest dość lekka, ale musisz siedzieć tak, aby twój żołądek znajdował się na wprost wywietrznika w ścianie. Musisz odpowiednio ustawić fotel. Będę tu, po drugiej stronie ściany i natychmiast odbiorę sygnał. Moją odpowiedź usłyszysz w lewym uchu. Będę mówił powoli. Powtarzaj dokładnie każde słowo. Nie spiesz się, limit czasu jest wystarczający. Aha! Musisz pamiętać, że mogą cię obserwować w czasie testowania, więc zachowuj się zupełnie normalnie i swobodnie. To wszystko.

Klepnął chłopaka po ramieniu, przesunął w kieszeni przełącznik, włożył do ucha mikrosłuchawkę i oddalił się w stronę skweru z krzewami ligustru, ciągnącego się wzdłuż ściany pawilonu Stacji Badań Testowych.

Po dwudziestu paru minutach było po wszystkim.

Sneer usłyszał w słuchawce sakramentalne „proszę wyjść z kabiny" i wiedział już, że się udało. Pytania nie były trudne.

Nie czekając na klienta, z którym umówił się na następny dzień w celu zainkasowania reszty honorarium (nieczynny Klucz uniemożliwiał operację przelewu), Sneer ruszył w kierunku placu Astronautów. Nie znał tamtejszej Stacji, nigdy tam nie pracował, a aktualizację swego Klucza przeprowadzał zwykle w śródmieściu.

Przed budynkiem kręciło się – jak zwykle w takich miejscach – sporo dziwnych indywiduów. Tajniacy i kombinatorzy, mniej więcej w liczebnej równowadze, zgodnie koegzystujący i nie wchodzący sobie w drogę, dopóki nic się nie działo. Drobni lifciarze, color-changerzy, keymakerzy…

Sneer naciągnął rękaw na swoją nieszczęsną nową bransoletkę. Miała jakiś paskudny zatrzask, którego bez klucza nie zdołał otworzyć, a nie miał pod ręką piłki do metalu.

– Dwanaście czerwonych za jeden żółty! – rzucił schrypnięty drab, mijając Sneera.

– Sam bym kupił za tyle! – burknął, nie odwracając głowy. Wiedział, że ostatnio żółte dochodzą do piętnastu czerwonych.

– Zrobię „cztery na trzy'" za sto zielonych, z gwarancją! Nowoczesną metodą! – zapewniał jakiś lifter, nie odrywając wzroku od słupa ogłoszeniowego. Sam nie wyglądał lepiej niż na piątaka.

– Kluczyk dla szanownego pana? Czwóreczka, trójeczka? Dobra robota, pasowany, do każdego paluszka. Zupełnie tanio! – Jakiś keymaker nachalnie reklamował swój towar. – A może wytryszek do automatów alkoholowych?

– Sneer? – na pół pytająco mruknął młody chłopak w seledynowej wiatrówce.

– Tak – Sneer uniósł wzrok i zwolnił kroku.

– Od Prona. Chcesz utrzymać swoją czwórkę, tak? Ten sam protekcjonalny ton i poczucie wyższości, które Sneer tak często demonstrował w kontaktach z klientami.

– Załatwię ci to – ciągnął seledynowy. – Bez pudła! Sneer skrzywił się z niesmakiem.

Do cholery, na co mi przyszło: być klientem takiego śmierdziela – pomyślał, ale zaraz uśmiechnął się z przymusem.:

– Za ile? – spytał rzeczowo.

– Pięćset żółtych. Albo dwa patyki zielonych.

– Z byka spadłeś – warknął Sneer, ale zaraz dodał grzeczniej. – Panie kolego?

– Taka taryfa. A co, nie kalkuluje się?

– Jaką masz klasę?

– Uczciwą czwórkę. Ani pół klasy wyżej.

– Ja mam zero, rozumiesz? A za „trzy na dwa" biorę sto pięćdziesiąt!

– Ale ja robię „zero na cztery", to też trudna robota. Jak ktoś musi mieć formalną czwórkę, to nie da rady beze mnie. Twoje zero nic ci nie pomoże. A ja, nawet w hipnozie, nie będę lepszy niż na czwórkę!

– Ale, do cholery – zniecierpliwił się Sneer – przecież co innego lifting, a co innego takie tam…

– To się teraz nazywa „downing". Nowa specjalność. Odkąd zaczęli sprawdzać podejrzanych o lift, downerzy są w cenie. Jak cię, bracie, raz wyzerują, to amen. Pogonią do główkowania za parę żółtych i nie będzie czasu na lift ani na dolce vita.

Downer zamilkł, bo jakiś tajniak zainteresował się ich przydługim dialogiem. Odeszli na bok, w stronę parku.

– To jak? – zagadnął downer. – Decyduj się. Czas to punkty.

– Jak to zrobisz? Na podstawkę? Czy na wcisk?

– Nie twoje zmartwienie. Każdy fach ma swoje sekrety.

– Czterysta.

– Dla ciebie, niech będzie. Jesteś kumpel Prona, to niech tam.

Cholera jasna, też mi kumpel! – Sneer zagryzł wargi. – Wlazłem w lepsze towarzystwo.

Był wściekły. Tyle punktów! I żeby on, Sneer, musiał pokornie targować się z takim gówniarzem. On, zerowiec!

– Prona zwiną lada moment. O ile już nie siedzi – rzucił mimochodem.

– Skąd wiesz?

– Dopadli mnie w jego kabinie. Przez pomyłkę.

– Gliny?

– Nie, jakiś taki mały elektryczny bydlak.

Sneer odchylił mankiet i pokazał bransoletkę.

– Tyle z niego zostało.

– Widziałem już ten nowy wynalazek – powiedział downer. – Nie przyjmie się. Aha, jeszcze tylko mała zaliczka. Dwie setki z góry, reszta potem.

– Przecież mam trefny Klucz, Pron ci nie mówił? Żaden automat nie zrobi przelewu, wszystkie dostały zastrzeżenie po linii zasilającej.

– Nie ma sprawy. Znam tu jednego pasera, niedaleko. Ma na melinie własny automat rozliczeniowy, domowej roboty, zasilany z baterii. Za dychę załatwi. To jak? Idziemy?

Sneer w milczeniu skinął głową. Downer poszedł przodem.

– To tutaj – powiedział, zatrzymując się przed drzwiami wysokiego mieszkaniewca. – Zaczekaj chwilę.

Sneer rozejrzał się po uliczce, obstawionej ponurymi, betonowymi blokami o jednostajnych fasadach. Na skrawkach zdeptanych trawników między budynkami bawiły się dzieci, choć pora była dość późna. Widocznie rodzice ich zajęci byli jakimiś ważnymi sprawami.

Według statystyk – pomyślał Sneer – zatrudnionych jest tylko osiemnaście procent dorosłych obywateli. Cała reszta to czwartacy, piątacy i szóstacy, dla których nie ma odpowiednich zajęć. Teoretycznie, nikt nie ma poważniejszych problemów materialnych. Nawet ci, którzy mają wielodzietne rodziny. A jednak wszyscy ci rezerwowcy są nieustannie czymś zajęci. Najczęściej świadczeniem podejrzanych usług na rzecz wyższych klas, za żółte, oczywiście.

Po kilku minutach seledynowa wiatrówka downera ukazała się w ciemnym prostokącie drzwi. Sneer wszedł za nim do sieni o ścianach pokrytych nieudolnymi bazgrołami. W poprzek jednej z nich biegł wielki napis: „Nie trać żółtych na dupę. Gówno kupisz za czerwone!" Po drugiej stronie Sneer odczytał: „Choćbyś miał najwyższą klasę, bez punktów jesteś…". Ostatnie słowo było zamazane.

Paser mieszkał w podwójnej kabinie na parterze. Gdy weszli, załatwiał jakąś transakcję z dwoma przyzwoicie wyglądającymi młodzieńcami. Sneer dostrzegł, że każdy z nich miał po kilka Kluczy.