Выбрать главу

Na samo wspomnienie wątpliwego interesu, który zrobił, zmuszony gwałtowną potrzebą finansową, rumienił się teraz i dostawał gęsiej skórki.

On, Karl Pron, przyzwoity lifter, dwa tygodnie temu zadał się – wstyd przyznać – z wampirem. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy i – jak sobie właśnie obiecał – ostatni…

Ten nędzny szóstak zaczepił go przy piwie i skołował zupełnie, obiecując pięćset zielonych za drobną przysługę. Pron znał faceta z widzenia, lecz broń Boże! – pojęcia nie miał, czym się ta kreatura zajmuje! Ze swej wrodzonej przychylności wobec ludzi, Karl przyrzekł swą pomoc, a poza tym… kiedy nie ma się punktów, każdy interes jest dobry. Karl uwierzył, że sprawa jest łatwa, a jego rola – bezpieczna. W umówionym dniu poszedł do szpitala, obejrzał sobie żywego jeszcze umarlaka, pogadał z leżącym w tej samej sali wampirem, a potem wyszedł z ukradzionym przez wampira Kluczem, przelał u pasera dwa tysiące zielonych na swoje konto, zwrócił Klucz.

Wampir miał poleżeć jeszcze z tydzień, by dopilnować sprawy. Potem mieli się spotkać i rozliczyć. Szóstak nie dawał znaku życia przez następne dziesięć dni, punkty się Karłowi rozlazły.

A jeśli facet nie umarł? – gryzł się Karl od tygodnia.

Dziś właśnie wampir zadzwonił. Domagał się spotkania, mówił półsłówkami i był czegoś podenerwowany. Karl wolał nie myśleć, co by się stało, gdyby ograbiony pacjent ozdrowiał nagle i zorientował się w stanie swego Klucza.

Pierwsze, co policja robi w takich razach, to ustalenie osoby, na której korzyść przelano punkty…

Mam nadzieję, że ten cymbał wybrał odpowiedniego pacjenta! – pocieszał się Karl, idąc w stronę stacji metra, by spotkać się z wampirem.

Dwaj cywilni wywiadowcy stali przed komisarzem w pozie pełnej skruchy. Szef się wściekał i trudno byłoby nie przyznać mu racji.

– Nie nasza wina, komisarzu… – bąknął jeden z tajniaków. – To Wydział Techniki Śledczej wmusił nam ten cholerny aparat do wypróbowania.

– Trzeba było mieć go na oku! – warknął komisarz.

– Oni zapewniali, że zatrzymany nie może się wymknąć. Aresztomat emituje ciągły sygnał kontrolny.

– Niech to szlag trafi! – Komisarz skierował złe spojrzenie na leżący na podłodze wrak aresztomatu. – Żeby nie przewidzieć takiego prostego tricku!

– Próba pozbycia się aresztomatu jest wykroczeniem zagrożonym karą wysokiej grzywny z zamianą na areszt – powiedział drugi tajniak. – Ale w tym przypadku nie mamy nawet dowodu. Musiała zajść pomyłka. Automat nie zidentyfikował tego faceta. Najprawdopodobniej to nie był Karl Pron.

– Jak to? – nastroszy} się komisarz. – Więc kto to był?

– Ktoś z nieważnym Kluczem. Aresztomat nie był zaprogramowany na taką okoliczność, nie zapisał numeru.

– No, proszę! Jeszcze jeden błąd konstruktorów. Napiszcie o tym w raporcie! A ten Pron, jak zrozumiałem, zniknął wam z oczu?

– Niestety. Ale, powtarzam, to nie nasza wina. Posłaliśmy aresztomat do hotelu, a sami udaliśmy się do szpitala. Nie wolno nam było osobiście zatrzymać podejrzanego, nie mając żadnych dowodów. Aresztomat jest wybiegiem prawniczym, pozwalającym mieć faceta w ręku bez ograniczenia jego wolności.

– Ale wampira nie złapaliście.

– Mamy paru podejrzanych.

– Bez żadnych dowodów! Wiadomo tylko, że ktoś otruł pacjenta, któremu wyciągnięto przedtem wszystkie punkty z Klucza. Jedynym konkretnym śladem jest ten Pron. Trzeba go teraz znaleźć i zamknąć! – sierdził się komisarz.

– Wciąż nie ma podstaw, szefie. Właściciel Klucza nie żyje. Przelew był zrobiony na dziesięć dni przed jego śmiercią. W szpitalu stoi ogólnie dostępny automat rozliczeniowy. Każdy adwokat bez trudu wykaże, że Pron mógł załatwić transakcję legalnie, z udziałem Brisky'ego. Często bywa, że pacjent, leżący w szpitalu, przelewa swoje punkty na konto znajomego lub członka rodziny, z prośbą o załatwienie jakichś interesów. W tym przypadku pacjent nie miał bliższych krewnych, więc…

– No, tak… – komisarz podrapał się w głowę. – Co wiadomo o tym Pronie?

– Mamy tu wyciągi z jego konta za ostatnie dwa tygodnie. – Jeden z inspektorów rozłożył na biurku papierowe taśmy. – Tydzień temu dostał dwie setki żółtych od jakiegoś trzeciaka, wydał je prawie co do punktu. Mieszkał w „Kosmosie", nie ukrywał się, a nawet, można powiedzieć, afiszował się ze swoimi żółtymi. Dziś rano, na przykład, zamawiał kanapki z kawiorem i drogi koniak. Koło południa natomiast… o, tutaj, oddał resztę posiadanych punktów temu, od którego dostał tych dwieście. A potem zainkasował dziesięć tysięcy z Klucza pewnej dobrze prosperującej dziewczynki.

– To przypuszczalnie depozyt. One często tak robią – dodał drugi inspektor.

– A potem, koło siedemnastej, dostał jeszcze kilkaset zielonych od pewnej kobiety.

– Słowem, żadnego punktu zaczepienia! – zirytował się komisarz.

– No… może tylko to jeszcze, że od chwili otrzymania dużego przelewu nie wydał ani punktu przez cały dzień. To musi być rzeczywiście depozyt tej dziewczyny. Hotel ma opłacony z góry, ale sam zniknął.

– Jeszcze jeden wampir wyślizguje się nam z rąk. Trudno, chłopcy. Załóżcie stałą kontrolę konta tego Prona. Musi się wreszcie odezwać, wydać parę punktów, wrócić do hotelu.

– Chyba że… – zaczął jeden z tajniaków.

– Że co? Sądzisz, że ten wampir, z którym współpracował, postarał się zatrzeć ślady? – domyślił się komisarz.

– To zupełnie prawdopodobne. Tylko Pron, o ile jest rzeczywiście wspólnikiem, przyciśnięty do muru, mógłby sypnąć wampira. A sprawa jest gardłowa, więc…

– Masz rację. Jeśli nie będzie żadnych obrotów na koncie Prona przez najbliższy tydzień, możemy go skreślić i zacząć szukać zwłok – zgodził się komisarz.

– Myślę, że będą, mimo wszystko. On miał dziesięć tysięcy na Kluczu! Nie wierzę, by morderca nie próbował tego odzyskać.

– W jaki sposób?

– Oni znają metody, o których nawet my jeszcze nie mamy pojęcia. Przy takiej sumie warto pokombinować. Na przykład, można zdjąć skórę z palców nieboszczyka albo sporządzić rękawiczkę papilarną. A potem przelać te punkty na dziesięć Kluczy, należących do różnych facetów ze znakomitym alibi. A jeszcze lepiej na Klucze różnych prostytutek albo nieskazitelnych, na pierwszy rzut oka, obywateli. Siad się rozmyje, rozgałęzi i… szukaj wiatru w polu.

– Tak czy owak – zadecydował komisarz – nie traćcie czasu. Mamy do schwytania jeszcze paru innych drani grasujących w publicznych szpitalach. A z tym Pronem zaczekamy. Jeśli się nie ujawni w ciągu paru dni, przekażemy jego sprawę do Sekcji Zaginięć.

Na biurku zadzwonił telefon. Komisarz słuchał przez dłuższy czas, a potem powiedział bezradnie:

– A co ja mogę mu zrobić? Jeśli nawet łże, to nigdy tego nie wykryjemy. Chyba że znajdziemy wampira i wydusimy z niego zeznania, ale to jeszcze trudniejsza sprawa. Otruć mógł każdy, kto tam był: pacjent, pielęgniarz, ktoś z odwiedzających. Aha, jeszcze jedno: kogo w takim razie próbował zatrzymać ten cholerny aresztomat? Tak, rozumiem… Z tym Pronem? Niech idzie do diabła.

Komisarz odłożył słuchawkę i spojrzał na agentów.

– No, i macie swojego „nieboszczyka". Zgłosił się. Stary lis! Jeśli nawet maczał łapy w tej szpitalnej aferze, to teraz niczego mu nie udowodnimy. Oczywiście znał Brisky'ego i oczywiście wziął jego oszczędności na przechowanie. Denat bał się, że go okradną.

– To ostatnie jest niepodważalnie prawdopodobne. Źle się dzieje ostatnio w miejskich szpitalach – powiedział jeden z tajniaków.

– A faceta, który w parę dni wydaje dwie setki żółtych i ma dziesięć tysięcy na koncie, trudno byłoby oskarżyć o chęć ograbienia staruszka z paru zielonych – dodał drugi. – Inna rzecz, że warto by zbadać, skąd czwartak bierze na takie wydatki.