– Wracamy – powiedział chłodno. – Zgłodniałem trochę.
Już w następnej chwili pożałował tego wyznania, bo dziewczyna – zupełnie bez skrępowania – spytała, dokąd pójdą na kolację.
Sneer nie był skąpy, lubił nawet czasem słono płacić w dobrej restauracji za kolację z atrakcyjną młodą dziewczyną – to dodawało mu blasku w oczach kolegów z jego środowiska i należało do kosztów reklamy. Wiedział jednak, czym to się skończy: dziewczyna najwyraźniej zwykła stosować fair play i aż paliła się do rewanżu, przy czym – z uwagi na jej studenckie dochody – rewanż ów mógł wyrazić się tylko w jeden ściśle określony sposób. A właśnie dziś Sneer nie miał specjalnej ochoty na damskie towarzystwo w hotelowej kabinie.
– Cóż… – mruknął, obracając w dłoni Klucz, niby przypadkiem w taki sposób, by mogła dostrzec symbol klasy. – Wstąpimy gdzieś, na bulwarze…
Nie zraziła się jego czwórką. Wręcz przeciwnie.
– Myślałam, że jesteś co najmniej dwojakiem. W życiu nie widziałam czwartaka, który wynajmuje jacht na sześć godzin – powiedziała z uśmiechem, a Sneer teraz dopiero spostrzegł, że dziewczyna ma wspaniałe, szarozielone oczy. – Musisz być bardzo zaradnym czwartakiem, jeśli cię stać na takie wydatki!
Była widać przygotowana na wszelkie warianty rozwoju znajomości z przypadkowo poznanym mężczyzną, bo gdy na brzegu wyciągała ze swej plażowej torby wytarte dżinsy i skąpą trykotową bluzkę, z wnętrza wypadła szczoteczka do zębów.
– Dla mnie – mówiła, ubierając się na nabrzeżu – klasa nie ma znaczenia. Przy mojej specjalności, mogłabym zostać nauczycielką… No, może dziennikarką telewizyjną, ale to już wymagałoby bardzo wysokiej klasy… Więc najchętniej… chciałabym dostać czwórkę i mieć dużo czasu…
– Uhm… – mruknął Sneer kpiąco. – Kiedy się jest ładną i młodą dziewczyną, wystarczy czwórka i trochę tupetu.
– Nigdy nie miałam wielkich aspiracji – powiedziała ze wzruszeniem ramion, a potem, przyglądając się uważnie twarzy Sneera dodała: – Coś mi się zdaje, że nie bardzo ci się podobam? Wolisz pewnie intelektualistki.
Sneer wyczuł w jej głosie nutę zawodu, a ponieważ miał miękkie serce, objął dziewczynę i poszli razem w stronę centrum. Wiedział od początku, że tak się to skończy. Jako czwartak, nie mógłby nawet tłumaczyć się koniecznością wczesnego wstawania do pracy… Dziewczyna była w sumie zupełnie niezła i być może naprawdę nie miała punktów na kolację. Sneer dobrze pamiętał własne problemy finansowe z czasów studenckich, a do młodzieży – zwłaszcza płci żeńskiej – miał zawsze bardzo przychylny stosunek.
Filip zbudził się znacznie później niż zwykle, spojrzał odruchowo na zegarek i w jednej chwili oblał się chłodnym potem. Zawsze tak było, gdy stwierdzał, że nic nie uratuje go przed spóźnieniem się do pracy. Towarzyszyły temu lekkie mdłości na myśl o kolejnym tłumaczeniu się przed szefem personalnym. Pozycja Filipa nie była najlepsza, coraz częściej słyszało się o zwolnieniach, o trudnościach w uzyskaniu pracy przez takich jak on. Kiedy kończył studia, nie było z tym żadnych problemów: nawet niektórych czwartaków powoływano do pracy. Teraz trójka nie dawała żadnej pewności.
Jego wewnętrzne poczucie czasu mówiło mu, że dzisiejszy dzień nie jest dniem wolnym od pracy. Umysł pracował jakoś opornie, na zwolnionych obrotach, głowa ciążyła podejrzanie. Dopiero po dłuższej chwili, gdy w wyobraźni przeżył już swoje strachliwe skradanie się do pokoju personalnika, gdy już miał prawie obmyślone zupełnie oryginalne wytłumaczenie spóźnienia… przypomniał sobie nagle, że może spokojnie odwrócić się twarzą do ściany kabiny i zdrzemnąć się jeszcze kilka minut – tych kilka minut, które są najmilsze z całego spania, kiedy to można, zacisnąwszy powieki, utrwalić w pamięci najciekawsze epizody z prześnionego snu…
Filip był od kilku dni na urlopie. Spędzał go wprawdzie na miejscu, w Argolandzie, bo wyjazd dokądkolwiek przekraczał jego możliwości finansowe, ale i tak było przyjemnie: mógł wysypiać się do syta, a potem przez cały dzień włóczyć się po aglomeracji, odwiedzać dzielnice, w których nie był od lat, spacerować w południe wzdłuż brzegu jeziora Tibigan i z pewną zazdrością spoglądać na tych, co wynajmowali wspaniałe żaglówki i łodzie motorowe, by pływać na nich w towarzystwie ślicznie opalonych dziewczyn.
Świadomość, że nie czeka go dziś spotkanie z szefem, pozwoliła Filipowi na powrót zagłębić się spokojnie w półsennych marzeniach. Niemiłe odczucia fizyczne ustąpiły, mięśnie żołądka rozluźniły się i tylko lekki ucisk w skroniach zakłócał przyjemność tej chwili.
Co mógł oznaczać ten lekki ból głowy? Filip próbował przypomnieć sobie wydarzenia wczorajszego wieczoru, lecz sen ogarnął go ponownie, wypełniając lukę w pamięci fantastycznymi wizjami.
Musiało być jakieś piwo. Dużo piwa – przebiegło mu przez myśl, nim zupełnie zatonął w drzemce.
Około dziewiątej obudził się.na dobre, przeskakując ze snu w jawę tak gwałtownie, jak zanurzona piłka wyskakuje na powierzchnię wody. Próbował jeszcze całą siłą woli czepiać się śnionego wątku, lecz sen wyrzucał go z siebie zdecydowanie i nieodwołalnie.
Oprzytomniał z dziwnym uczuciem żalu i zawodu, że nie dane mu było dośnić do końca pięknej historii, którą przeżywał niezwykle realistycznie jako jej główny bohater.
Zawsze tak jest! – pomyślał z pretensją do losu, leżąc z zamkniętymi oczami. – Sen ucieka w najciekawszym miejscu, a człowiek, choć wie, że to tylko sen, bezskutecznie próbuje przedłużyć go jeszcze choć o jedną chwilę… i nigdy się to nie udaje. A potem, choćbyś nawet zasnął, śnisz już coś zupełnie innego.
Sen Filipa był naprawdę piękny. Odtwarzał go teraz, upajając się jego treścią, tak że nawet nie czuł trwającego wciąż bólu głowy.
Nagle otworzył oczy i przytomnie rozejrzał się po pokoju. Jego ubranie było niezwykle porządnie ułożone na krześle, pantofle stały równiutko… Tak, musiało być sporo tego piwa. Tylko ono wyzwalało w Filipie taką pedanterię. Był to nawyk z czasów studenckich, kiedy ojciec miewał do niego pretensje o picie piwa z kolegami i późne powroty do domu. Równiutko ułożone ubranie miało świadczyć, że Filip jest idealnie trzeźwy…
Teraz ojciec nie zwracał już uwagi na owe, rzadkie zresztą, wieczorne powroty dorosłego syna z baru, lecz odruch pozostał, tym silniejszy, im więcej kufli Filip opróżnił.
Przecież to było… naprawdę! – Uniósł się na łokciu i pocierając czoło dłonią, mozolnie próbował oddzielić prawdę od sennych zwidów. – Ten człowiek, ten automat…
W jednej chwili przypomniał sobie wszystko. Nie było tego wiele, ale… jakże cudowna była jawa, której reminiscencje powróciły w snach!
Wczoraj… Wczoraj… Wracał więc do domu, po całym dniu spędzonym na plaży, gdzie ukradkiem, spod półzamkniętych powiek, oglądał zgrabne sylwetki przechodzących dziewczyn. Zaczęły się wakacje akademickie, plaża pełna była studentek – radosnych, odprężonych po napięciach letniej sesji egzaminacyjnej, wystawiających na słońce i wiatr wszystko, co dało się odkryć… a Filip, przesłaniając koszulą swoje jasne, piegowate ramiona, pokryte nieładną, różowawą opalenizną, marzył o tym, by być jednym z tych wysokich, śniadych, ciemnowłosych chłopaków, szalejących jachtami po zatoce. Albo… Żeby chociaż móc wynajmować łodzie, przynajmniej raz na parę dni, na godzinę, dwie…
Wiedział, że to zupełnie nierealne – przy jego zarobkach, na jego skromnym stanowisku… W wyobraźni tworzył sposoby osiągnięcia wyższych dochodów i lepszej pozycji w pracy, to znów wymyślał różnego rodzaju nadzwyczajne wydarzenia, przynoszące mu niespodziewane zyski…