Выбрать главу

– Właśnie. To bardzo wygodne dla administracji: po tygodniu nie ma żadnego śladu oficjalnych wypowiedzi władz i można bez rumieńca wstydu głosić coś wręcz przeciwnego. Zapis akustyczny wypiera inne sposoby notowania informacji, ale ludzie tak przywykli do informacyjnego szumu, że natychmiast wypuszczają prawym uchem to, co wpada w lewe. O wiele skuteczniej można im coś przekazać na piśmie. Ale wobec braku papieru musimy nagrywać te krążki.

– Z kim wojujesz, Matt? – uśmiechnął się Sneer pobłażliwie.

– Jak to: „z kim?" Oczywiście z administracją, z tymi zerowcami z Rady, którzy robią z nas durniów, stwarzając dla nas ten obłędny cyrk.

– To tak, jakbyś wojował ze mną.

– Czyżbyś pracował dla Rady?

– Nie. Ale żyję dzięki temu, co nazywasz cyrkiem.

– Nie wiem, co robisz. Ale, jeśli żyjesz dzięki sytuacji, jaką stworzyli zerowcy z Rady Aglomeracji, to po prostu pasożytujesz na tych wszystkich, którym jest gorzej niż tobie w tym mieście.

– Jestem im potrzebny.

– Tak długo, dopóki istnieje ten wynaturzony system społeczny.

– Właśnie dlatego powiedziałem, że wojujesz ze mną – zaśmiał się Sneer. – Chcesz zdewastować moje tereny łowieckie i rozpędzić zwierzynę.

– Jesteś paskudnym cynikiem.

– Moi klienci są odmiennego zdania. Wszyscy, co do jednego, okazują mi wdzięczność.

– Co robisz? Klucze, rękawiczki, downing?

– Liftuję, i to nieźle. Mogę ci załatwić lepszą klasę, jeśli zechcesz.

– Mówiłeś, że jesteś „po drugiej stronie". Myślałem, że po tej samej, co ja.

– Więc może jestem po trzeciej stronie – Sneer wzruszył ramionami. – Nie mogę podcinać gałęzi, na której siedzę i z której zrywam zupełnie smaczne owoce.

– Niczego nie rozumiesz! – Matt zacisnął pięści i widać było, że traci cierpliwość. – Ten świat upadnie, zawali się! Siedząc na swojej gałęzi nie widzisz, że korzenie tego drzewa próchnieją w oczach. Mało kto rozumie sytuację, wszyscy oślepli, mają przed oczami tylko kolorowe punkty. Musimy jakoś przeciwstawić się tej piwno-telewizyjnej pseudokulturze, która się tu wytworzyła. Czy nie zastanowiłeś się, dlaczego oni poją nas piwem i karmią tanią masową rozrywką? Jedno i drugie zawiera ten sam podstawowy składnik: ogłupiacz! Popatrz na tych ludzi! Cóż widzą przed sobą? Życie wypełnione piwkiem i bezsensownymi programami rozrywkowymi! Uczą się, bo muszą. Majsterkują, bo się nudzą. Ale przez cały czas mają świadomość, że zarówno ich wiedza, jak nabyte zdolności manualne nie zostaną nigdy wykorzystane w jakimkolwiek pożytecznym celu. Człowiek przestał być potrzebny.

– Owszem – wtrącił Sneer. – Jest nadal potrzebny. Jako konsument. Bez niego wszystko traci sens.

– Straciło już dawno. To wszystko, co widzisz dookoła, jest jednym wielkim cyrkiem, komedią reżyserowaną przez grupę zerowców dla całej nieświadomej reszty. To wszystko jest jednym wielkim bluffem!

– Przesadzasz!

– Ani trochę. Przekonasz się wkrótce. Przekonają się wszyscy, nawet najgłupszy szóstak w tym mieście pojmie, że jest obiektem bezsensownej manipulacji.

– Posłuchaj, Matt! – zniecierpliwił się Sneer. – Nasza administracja jest tolerancyjna. Znosi różne rzeczy, czasem przymyka oko na spore kanty i niezbyt czyste interesy. Obawiam się jednak, że nie będzie wyrozumiała dla tych, co chcieliby wywołać jakieś ogólne zamieszanie lub powszechne niezadowolenie. Bo chyba, jak zrozumiałem, do tego zmierza wasza konspiracja.

– Mniejsza o to, Sneer. Zapomnijmy o tej rozmowie – westchnął Matt. – Czy znasz najnowszy dowcip o zerowcach?

– Nie słyszałem.

– Więc… mają ich przemianować na e l i p t y k ó w.

– Dlaczego?

– Bo się p ł a s z c z ą.

– Przed kim?

– No, nie! – Matt pokręcił głową z niedowierzaniem. – Czy ty naprawdę nie chwytasz pointy?

Sneer naprawdę nie rozumiał ani dowcipu, ani sensu tych wszystkich aluzji.

Matt wdał się w jakąś głupią, szczeniacką aferę – myślał, idąc z powrotem w stronę hotelu. – Nic dziwnego, że go przeklasyfikowali. Powinienem wyciągnąć go z tej kabały. To w gruncie rzeczy niegłupi facet. Załatwię mu choćby trójkę i jakąś sensowną pracę.

Wiedział, że może liczyć na kilku dość wpływowych urzędników, którzy dzięki niemu zajmowali teraz niezłe pozycje w administracji Argolandu. Załatwienie pracy dla trojaka nie byłoby dla nich żadnym problemem.

Pod warunkiem, że ten kretyn przestanie spiskować przeciwko porządkowi w aglomeracji! – pomyślał z irytacją o koledze.

W gruncie rzeczy Sneer nie był wcale taki pewny, jak to jest naprawdę z tą argolandzką rzeczywistością. Chyba jednak Matt ma trochę racji: albo wolność, albo porządek. A może i jedno, i drugie jest nieprawdziwe?

Sneer doznał olśnienia w momencie, gdy idąc w kierunku hotelu stał się przypadkowym świadkiem zajścia pod pawilonem Banku.

Wśród szwendających się tam, jak zwykle, handlarzy i kameleonów, krążył niepozorny, mały człowieczek. Sneer dostrzegł, że podobnie jak inni miejscowi kombinatorzy, on też dyskretnie zaczepiał przechodniów. Zbliżył się także do Sneera. W półotwartej dłoni trzymał mały, plastykowy krążek do nagrań akustycznych.

– Prawda po cenie kosztów! – powiedział cicho, schrypniętym szeptem. – Płacisz tylko tyle, ile za czysty krążek.

– Dziękuję – mruknął Sneer i nie zatrzymując się poszedł dalej.

Nim uszedł kilkanaście kroków, usłyszał za sobą tupot nóg i odgłosy szamotaniny. Obejrzał się. Dwóch cywilów wlokło małego handlarza w kierunku zaparkowanego w bocznej ulicy samochodu. Cała reszta punkciarzy – jakby nigdy nic – kontynuowała swą działalność.

Już wiem! – ucieszył się Sneer, obserwując to wydarzenie. – Wiem, jak to jest z tym porządkiem w Argolandzie. Mamy tutaj po prostu doskonale kontrolowany bałagan, stwarzający pozory zarówno porządku, jak wolności.

Sformułowanie tego – paradoksalnego na pozór – algorytmu działania Argolandu okazało się nadspodziewanie owocne dla wyjaśnienia wielu zjawisk – tych, z którymi zetknął się w tym mieście, oraz tych, które miał poznać w najbliższej przyszłości.

To jedyne logiczne wyjaśnienie wielu pozornych absurdów, na które napotyka człowiek w codziennym życiu – kontynuował Sneer swoje rozważania, znalazłszy się w kabinie mieszkalnej. – Wprost trudno uwierzyć, by administracja dysponująca tak precyzyjnym systemem kontroli i sterowania ludnością, nie mogła poradzić sobie z tymi wszystkimi ujemnymi zjawiskami, z nielegalną działalnością różnych kombinatorów i kanciarzy.

Scena pod bankiem świadczyła o tym, że służba porządkowa tylko pozornie nie zauważa jednych, by natychmiast reagować na pojawienie się innych podejrzanych facetów. Wniosek stąd jest zupełnie oczywisty: niektórzy są władzom po prostu potrzebni, ich działalność jest wkalkulowana w funkcjonowanie systemu, być może nawet jest administracji na rękę, pomaga w czymś, stwarza jakieś specyficzne sytuacje społeczne czy gospodarcze.

Wiele spraw wygląda zupełnie inaczej, gdy spojrzeć na nie przez pryzmat tej zasady. Choćby taki lifting: może nie jest tak bardzo istotną rzeczą, czy wysoki urzędnik administracji albo dyrektor instytucji, ma klasę zerową, czy – powiedzmy – drugą. Jeśli jednak stawia się wymagania co do klasy – to wówczas kandydat na dane stanowisko musi za wszelką cenę zdobyć to zero. Gdyby nie pomoc liftera, wielu takich kandydatów nigdy by nie sprostało wymaganiom. A przecież są wśród nich – na przykład – synowie czy kuzyni wysoko postawionych osób, protegowani ważnych zerowców! Formalnie nie można dla nikogo robić wyjątków, poprzeczka jest ustawiona równie wysoko dla każdego. Podliftowany zerowiec – de facto dwojak – radzi sobie lepiej lub gorzej na swej posadzie, ale nikt mu nie może czynić formalnych zarzutów z powodu klasy. Z drugiej zaś strony, gdyby odpowiednie czynniki kontrolujące zechciały pogrzebać w zapisach bankowych, można by wreszcie wykazać, kto i kiedy korzystał z usług liftera. Wobec tego, liftowany dygnitarz jest potulny i niekontrowersyjny w swym służbowym środowisku, łatwo nim sterować, wywierać na niego pewne naciski, bo zrobi wszystko, by nie grzebano w jego przeszłości i nie badano kwalifikacji.