Выбрать главу

Wizja wyższej klasy, lepszego stanowiska i co najmniej trzydziestu żółtych na miesiąc poprawiła mu humor i dodała odwagi. Wkrótce też przestał myśleć o kosztach, jakie pociągnie za sobą zamierzona operacja. Ostatecznie te punkty i tak spadły mu jak z nieba…

O to, czy poradzi sobie w pracy jako dwojak, wcale się nie martwił. Był przekonany, że w pełni zasługuje na drugą klasę inteligencji.

*

Karl wstał sporo po dziewiątej. Dziewczyny już nie było, widocznie wymknęła się po cichu, gdy jeszcze spał. Zapłacił jej wczoraj wieczorem, zanim poszła z nim do kabiny. Kosztowała dokładnie całe pięć punktów, które dostał od tego młodego szczęściarza z baru.

Wstał i rozejrzał się po kabinie hotelowej.

Jak to dobrze, że opłaciłem z góry tę kabinę – pomyślał i westchnął. Sprawdził Klucz. Było na nim trochę zielonych – wystarczająco, by przeżyć parę kolejnych dni. Czerwonych punktów nie miał w ogóle. Zwykle od razu wymieniał je u handlarzy na zielone według aktualnego czarnorynkowego kursu. W jego środowisku nie należało do dobrego tonu jadanie w podrzędnych knajpach i mieszkanie w tanich blokach.

Do diabła! – zaklął w duchu, chowając Klucz. – Kto mi kazał wikłać się w tę aferę?

Uprawiając do niedawna drobny lifting, nie miewał problemów materialnych. Odkąd jednakże dał się namówić do udziału w pewnym podejrzanym przedsięwzięciu, musiał zaniechać swych zwykłych zajęć.

Korciło go, by po cichu spróbować zarobić trochę liftem. Z przyjemnością wykreowałby jakiegoś czwartaka, piątaka choćby, za tych kilkanaście żółtych… Zawsze to lepsze niż nic… Wiedział jednak, że nie wolno mu teraz ryzykować. Musiał wyglądać na przyzwoitego obywatela i nie mógł pozwolić sobie na żadną podejrzaną działalność. Za to przecież wziął tych dwieście żółtych i spodziewał się dostać jeszcze o wiele więcej…

Punkty rozeszły się w ciągu niespełna tygodnia. Luksusowy hotel, porządne restauracje, dziewczyny biorące po pięć i więcej… Tego wymagali ludzie, których planów nie próbował nawet zgłębiać. Decydując się na współpracę z nimi wiedział, że sprawa jest wyjątkowo cuchnąca, lecz pocieszał się myślą o tym, że uprawiając dotychczasowy proceder też ocierał się codziennie o kryminał, choć ryzyko wiązało się ze znacznie mniejszym zyskiem. Obiecywano tysiące, więc zgodził się bez dłuższych wahań. Ze swoją rzeczywistą klasą nie mógł liczyć na duże zyski z liftingu. Piątacy i szóstacy nie są klientelą, na której można zbić majątek. Ciułają swoje żółte, skupując je po horrendalnym kursie, a potem trudno im rozstać się z każdym punktem…

Szczególnie teraz, gdy czwórka nie zapewniała realnej szansy zatrudnienia, mało kto inwestował w awans do tej klasy dla dodatkowych paru zielonych.

– Drobny lifting na niskim poziomie kończy się nieodwołalnie – powiedział do siebie, zaczesując przed lustrem rzadkie kosmyki na łysiejący czubek swej kulistej czaszki. – Na rynku pozostaną tylko wielkie rekiny, spece od wysokiej roboty… Zrobienie zerowca kosztuje pewnie z tysiąc żółtych, można za to pożyć beztrosko ładny kawał czasu… A konkurencja też niewielka… Ilu może być w Argolandzie lifterów z rzeczywistym zerem? Trzech, czterech?

Przypomniał sobie o Filipie, piątce wydanej na dziewczynę i możliwości zarobienia dalszych trzydziestu pięciu żółtych. Spojrzał na zegarek. Dochodziła dziesiąta.

Najlepszy czas, żeby złapać któregoś na mieście – pomyślał kończąc toaletę.

Zadzwonił telefon. Karl podniósł słuchawkę i przez minutę słuchał pilnie instrukcji przekazywanej damskim głosem.

– Dobrze. Będę o pierwszej – powiedział i odłożył słuchawkę.

Poczuł dziwny dreszczyk emocji. Więc to już! Trzeba będzie zabrać się do dzieła, czyli, innymi słowy, zacząć nadstawiać karku za tych, którzy obiecali płacić tysiące…

Poczuł się niepewnie, usiadł w fotelu przy stoliku z telefonem i nie podnosząc słuchawki, nerwowo przebierał palcami po klawiszach aparatu. Miał ogromną ochotę zadzwonić pod numer kontaktowy, który mu podano, i powiedzieć, że rezygnuje z udziału w tej aferze. Czuł jednak, że to na nic. Zbyt wiele wiedział, a ponadto nie miał już ani punktu z tego, co mu z góry zapłacono.

Nie było odwrotu. Karl wydobył z kieszeni swój Klucz i przyjrzał mu się dokładnie, jakby po raz pierwszy widział tę cienką, prostokątną płytkę z plastyku, z okienkiem, w którym migały cyferki odmierzające czas, zakończoną płaskim kolistym uchwytem.

Do tej pory nie próbował nawet zrozumieć dokładnie, jak działa Klucz – podobnie, jak nigdy nie zastanawiał się nad działaniem telefonu czy kalkulatora. Przypuszczał, że nikt w tym kraju – z wyjątkiem paru jajogłowych zerowców – nie wie i nie rozumie, co dzieje się we wnętrzu teflonowej płytki, będącej równocześnie dowodem tożsamości, kartą kredytową, zegarkiem, kalkulatorem, dyplomem, certyfikatem klasy intelektu i licho wie, czym jeszcze…

Mimowolnie zaczął sobie przypominać, co słyszał kiedykolwiek o konstrukcji i właściwościach Klucza. Jakieś półprzewodniki, elementy zintegrowane, domeny cylindryczne, dipola, ciekłe kryształy… Nie, to było zbyt mądre dla Karla.

A jednak znaleźli się spryciarze – pewnie też zerowcy – którzy rozgryźli to skomplikowane urządzenie… Karl wiedział, że do wnętrza Klucza nie należy zaglądać. Zniszczony lub uszkodzony Klucz to zawsze kupa kłopotów i strata całego stanu konta… A czasem także ponowna weryfikacja klasy…

Strata punktów akurat mu nie groziła; swoją formalną, niewysoką klasę też by zapewne bez trudu obronił – parę lat praktyki w liftingu pozwalało mu zrobić bez trudu każdy test na czwartaka, ale Karl nie miał nigdy zamiaru ni ochoty zaglądać do wnętrza Klucza, bo wiedział, że nie zobaczy tam niczego ciekawego…

Patrzył na plastykową płytkę z okrągłą tarczką identyfikatora linii papilarnych, który czynił Klucz przedmiotem ściśle osobistym, z pewnym sentymentem i odrobiną żalu. Wiedział, że będzie musiał rozstać się dziś z tym poczciwym przedmiotem, otrzymując w zamian inny, spreparowany przez tajemniczych kombinatorów, którzy sami nie chcieli ryzykować prób swego produktu…

– To jest cudowna rzecz! – zachwycał się facet, który tydzień temu wciągnął Karla do tej roboty. – Pamiętasz bajkę Stoliczku, nakryj się!… albo tę drugą, o takiej sakiewce, co to tylko wystarczyło nią potrząsnąć i same rodziły się w niej dukaty? No, to właśnie ma być coś takiego!

Karl nie potrafił wyobrazić sobie, jak to możliwe. Fałszywy Klucz? Owszem, zdarzały się całkiem zręcznie zrobione wytryszki, lecz zwykle służyły one co najwyżej do uruchamiania jakichś prostych automatów z piwem albo bramki w wejściu do metra. Ale żeby normalny Klucz, ze wszystkim?

Pamiętał dobrze różne próby, które jeszcze jako student przeprowadzał z kolegami, gdy dostali swoje pierwsze studenckie Klucze. Cudzy Klucz, włożony do automatu, powodował od razu dzikie wycie urządzeń alarmowych, a o wyłudzeniu czegokolwiek, co przekraczało stan konta, nie mogło być nawet mowy: automat zawsze odpowiadał czerwonym napisem informującym, ilu i jakich punktów brakuje, żeby spełnić życzenie klienta…

Karl znał z grubsza zasady rozliczeń punktowych. Studiował nawet, choć niezbyt pilnie, ekonomikę handlu. Wiedział więc, że są różnego rodzaju automaty: handlowe, kasowe, rozliczeniowe. Wszystkie one działały na Klucze znajdujące się w rękach obywateli. Warunkiem uruchomienia automatów była zgodność linii papilarnych posiadacza Klucza z tymi, które były z nim zakodowane, i oczywiście odpowiednia suma punktów.

Nigdy nie zdarzyło mu się oszukać automatu i wierzył, że jest to niemożliwe. Niektórzy próbowali – udawało się czasem jakimiś wytrychami… Ale można było przy okazji brzydko wpaść za głupią paczkę papierosów…