Выбрать главу

Aglomeracje były „atomami" ludzkości, wiążącymi milionowe tłumy jednostek, niezdolnych – jak przypisane do atomu elektrony – uwolnić się z pęt sił potencjału skupiającego je wokół jądra, którym było miasto. Za to sytuacja nadzerowca przypominała warunki istnienia swobodnego elektronu, zdolnego poruszać się poza przymusową orbitą.

Jakże nieludzka musi być inteligencja, która potrafiła wymyślić tak bezduszny model społeczeństwa, lekceważący w sposób absolutny wszelkie indywidualne cechy ludzkiej jednostki – pomyślał Sneer o mitycznych przybyszach z nieznanych głębin Galaktyki. – Zmuszony do codziennego bezsensownego krążenia po wyznaczonej orbicie, człowiek rzeczywiście upodabnia się do bezrozumnej cząstki, zdanej na przypadkową grę sił działających w tym złożonym układzie. Iluzoryczna zmiana własnego statusu społecznego polega jedynie na zamianie jednej orbity na inną, gdzie dalej trwa obłędne krążenie – intensywny ruch po krzywej zamkniętej, nie posuwający obiektu ani o krok w kierunku jakiegoś realnego celu.

Nie ulegało wątpliwości, że takie zorganizowanie społeczeństwa Ziemi, zrealizowane konsekwentnie i do końca, musiało służyć określonym celom. Wśród tych celów trudno byłoby dopatrzyć się szczęścia dla obiektów manipulacji. Prawdziwy cel galaktycznych fanatyków przezierał dość wyraźnie poprzez frazeologię głoszącą optymalizację wszystkich rodzajów i typów społeczeństw rozumnych istot. Gdyby chcieli oni owładnąć planetą miliardów indywidualności ludzkich, byłoby to zadanie równie trudne, jak śledzenie i nadzorowanie każdego z osobna pojedynczego elektronu spośród miliardowego tłumu. O wiele łatwiej upilnować te niesforne cząstki, gdy – powiązane w pęczki, usidlone na swych orbitach, krążą w wymuszonym kołowrocie.

Taka zbiorowość – jak atom – rządzi się własnymi prawami, a więc niejako sama się pilnuje. Wystarczy śledzić ją jako całość, sterować nią globalnie i nie dopuszczać do rozpadu na składniki. Wtedy nie trzeba już nawet dbać o identyfikację poszczególnych elementów, stają się bowiem nieomal identyczne, zamienne, uśredniają swe cechy i przestają istnieć jako indywidualne obiekty.

Ludzkość skoagulowana w grudki, zlepiona w bryłki, które można odcedzić i usunąć, mając pewność, że żadna drobina nie przemknie się przez sitko – wzdrygnął się Sneer, porażony tym porównaniem. – Oni chcą nas mieć w kawałkach, by tym łatwiej usunąć, zniszczyć albo wykorzystać do jakichś niewiadomych celów. Zamiast wybierać po jednym, rozsianych po całym globie, mogą nas brać hurtem, jak mrówki razem z bryłką cukru rzuconego na przynętę.

W kontekście takiej interpretacji ich celów galaktyczni misjonarze stawali się po prostu przewrotnymi ekspansjonistami, pragnącymi rozciągnąć swą władzę na wszystkie planety, do których zdołali sięgnąć.

Najbardziej optymistyczną spośród hipotez, jakie nasuwały się Sneerowi na temat motywów działania tajemniczej supercywilizacji, było przypuszczenie, iż czynią to wszystko w obronie własnej: tłumiąc w zarodku rozwój wszystkich społeczeństw rozumnych wokół siebie, zabezpieczają się przed wyrośnięciem pod ich bokiem jakiejś siły i rozumu, zdolnych im z czasem zagrozić.

Lecz nawet najsilniej hamowane w swym rozwoju społeczeństwo może wymknąć się spod ogłupiającej kontroli. Gdyby chodziło im tylko o oczyszczenie okolicy z potencjalnych wrogów, zlikwidowaliby po prostu życie na tej planecie. Rascalli mówił o naciskach, o demonstracji siły i fantastycznych możliwości… Jeśli nie skorzystali z nich, by raz na zawsze rozprawić się z ludzkością, jeśli dokładają tylu wysiłków i starań, by wprowadzić w czyn swe zamierzenia, to widocznie ludzkość jest im potrzebna, i to właśnie w tej postaci, jaką usiłują jej nadać. Po co? Zapewne dla łatwego kierowania miliardami jednostek, skupionych w zniewolone, odizolowane od siebie zbiorowiska.

Było już kiedyś coś podobnego… – Sneer z trudom odgrzebywał z pamięci szczątki wiedzy historycznej. – To się nazywało: obozy koncentracyjne. Tam jednak chodziło o masowe morderstwo. Tutaj zaś… któż wie, o co chodzi?

Pewna odpowiedź na to pytanie będzie możliwa dopiero wówczas, gdy objawi się ostateczny cel akcji kosmicznych demonów. Ta konkluzja napawała smutkiem, niosła poczucie beznadziejności. Sneer rozumiał teraz punkt widzenia nadzerowców.

Oczywiste było, że komfort, jaki tworzyli dla siebie, nie był jedyną przyczyną, dla której chronili tajemnicę, kładąc się tamą pomiędzy masami ludności aglomeracji a ową Kosmiczną Siłą. Nierozumny żywioł tłumu nie pojąłby ich argumentów, nie uwierzyłby w niepokonaną moc przybyszów. Sama świadomość podległości obcej sile mogłaby złamać bierność ludzkiej masy. Pękłyby więzy społecznego porządku. Nadzerowcy, okrzyknięci zdrajcami, co wysługują się najeźdźcom z kosmosu, pierwwsi padliby ofiarą tłumów. Reszty łatwo się domyślić. Byłoby to monstrualne samobójstwo ludzkości, porwanie się na beznadziejną, nierówną konfrontację.

To co dotychczas wydawało się Sneerowi nieuczciwe w postępowaniu nadzerowców: utrzymywanie i napędzanie nienaturalnego, reżyserowanego świata aglomeracji, dezinformacja, ogłupianie ludzi – teraz, w świetle pełnej prawdy o świecie, w którym żył, stawało się jedyne możliwe i słuszne.

Ta właśnie świadomość wszystkiego, całej grozy położenia, kneblowała usta nadzerowcom. Stwarzając nieprawdziwy świat dla tłumu nieświadomych współobywateli, tępiąc wszelkie okruchy prawdy o sytuacji – uśmiechali się obłudnie do tych, w których mocy pozostawali wraz z całym globem. Oni, nadzerowcy – choć poziom ich życia mógłby stanowić przedmiot zazdrości i pożądań reszty społeczeństwa, gdyby moglo ono przyjrzeć się temu z bliska – w istocie tkwili za tymi samymi drutami obozu wspólnej zagłady; tym różniący się od innych, że obarczeni ciężarem prawdziwej wiedzy o sytuacji i dobrowolnie przyjętym brzmieniu odpowiedzialności za utrzymanie delikatnej równowagi między kruchą tkanką ludzkości i zdolną ją bez trudu zmiażdżyć, brutalną siłą interwentów.

Czy świadomość groźby i odpowiedzialności jest wysoką czy niską ceną, płaconą za komfort życia – trudno o tym rozsądzić. Człowiek w swym indywidualnym bytowaniu dość wcześnie oswaja się z koniecznością śmierci, lecz nie przeszkadza mu to działać, gromadzić dóbr, osiągać sukcesów życiowych. Czy nieuchronność upadku i nieodgadnionego końca ludzkości obchodzi człowieka bardziej, niż własna śmierć? Chyba raczej nie. Dlatego właśnie nadzerowcy przeniknięci byli większą troską o bieżące utrzymanie równowagi, niż o przyszłe, i tak przesądzone losy ludzkiego gatunku. Dlatego nie wahali się wpływać nawet na mentalność członków skazanego na zgubę społeczeństwa, nie dbali o moralne, społeczne, kulturalne skutki bieżących posunięć wobec ludności. Otępienie, demoralizacja, ukierunkowanie umysłów na sprawy codziennego bytu – wszystko to sprzyjało utrzymaniu spokoju, oddalało widmo zamieszek, które stałyby się niechybnie powodem niezadowolenia kosmicznych najeźdźców i odsunięcia nadzerowców od ich kierowniczej roli. Przekonani o nieskuteczności działań wybranych ludzi przy wdrażaniu narzuconego programu, interwenci staraliby się przyspieszyć osiągniecie zaplanowanego stanu społeczeństwa, ujmując ster we własne ręce.

Z drugiej strony – tolerowanie przez nadzerowców wielu bardzo ludzkich – choć niewątpliwie ujemnych – cech społeczeństwa i jednostek, stabilizowało tempo odczłowieczenia na poziomie minimalnym. Przed kosmitami można było roztaczać od czasu do czasu usprawiedliwienia opóźnień, powołujące się na drobne przejściowe trudności techniczne – nie na tyle kłopotliwe, by wymagały ich interwencji.

Snując rozmyślania nad losem świata w tak ostatecznej znajdującego się opresji, Sneer musiał przyznać nadzerowcom rację przynajmniej w jednej kwestii: braku alternatywy. To co robili, mogło być oceniane z różnych punktów widzenia i z różnymi wynikami. Wobec bezsilności świata zagrożonego potęgą obcych, przyjęta taktyka była najlepszym wyjściem: dawała nadzieję ludzkiego przeżycia jeszcze paru pokoleniom. Odraczanie końca świata miało taki sam sens, jak odwlekanie nieuchronnej śmierci chorego człowieka, nawet za cenę pewnych szkód w jego organizmie.