Выбрать главу

W prostokącie ciemniejącego okna widać było wycinek czystego nieba, na którym wystąpiły już pierwsze światła jaśniejszych gwiazd. Wiedziony siłą podświadomego skojarzenia, Sneer dotknął lewą dłonią przegubu prawej i stwierdził brak bransolety. Natychmiast przypomniał sobie, że pozostała w skrytce przy bramce kontrolnej, w wejściu do budynku Wydziału „S".

Gwiazdy – piosenka – bransoleta – odtworzył w myśli ciąg skojarzeń, zbiegając po schodach.

Z niewiadomych przyczyn brak bransolety wpędził go w lekką panikę. Biegł, by odzyskać ją co prędzej, jakby jej utrata miała oznaczać utratę ostatniej materialnej więzi z dziewczyną, o której wciąż nie mógł i nie chciał zapomnieć.

Budynek Wydziału „S" otwarty był także w nocy. Nadzerowcy czuwali przez całą dobę, ani na chwilę nie ustając w wysiłkach zmierzających do utrzymania chwiejnego status quo. Od dzisiejszego dnia Sneer także włączony został do tego nieprzerwanego czuwania. Według szczegółowych instrukcji, które przekazano mu w sekcji, gdzie go przydzielono, miał zajmować się „obserwacją równowagi". Oznaczało to po prostu wykrywanie i likwidowanie tych wszystkich zjawisk, które mogłyby owej równowadze zagrozić.

– Nie przejmuj się szczegółami – wyjaśniał Sneerowi dziś po południu kierownik sekcji, energiczny, młody mulat o dobrodusznym spojrzeniu. – Nie wyręczaj policji ani administracji. Poradzą sobie sami, a jeśli nawet nie, to nic nie szkodzi. Twoje zadanie polega tylko na wychwytywaniu tego, co mogłoby zagrozić globalnej równowadze w aglomeracji. Nadużycia i złodziejstwo obywateli, korupcja urzędników, nieudolność uczonych, głupota funkcjonariuszy niższych szczebli, wszystko to są błahostki nie zagrażające podstawom istnienia zrównoważonego układu. Powiem więcej, zjawiska te są nawet w wielu przypadkach stabilizatorem, działającym w pożądanym kierunku. Ludzie zajęci drobnymi szwindlami, załatwianiem własnych codziennych spraw i rozwiązywaniem problemów indywidualnych, nie mają czasu na dociekania o charakterze ogólnym. Jeśli usłyszysz, że ktoś wiesza psy na zerowcach, mając na myśli Radę i cały aparat administracyjny, nie reaguj. To dobrze, że podzerowcy mają nas za przyczynę wszelkich swych kłopotów, że czynią nas odpowiedzialnymi za braki i niedostatki stworzonego przez nas układu społecznego. Dopóki wierzą w tę naszą winę, sytuacja jest daleka od stanu alarmowego. Ważne jest tylko, by nie mówili ani słowa o kimś, kto jest nad nami, obojętne, jak sobie tego kogoś wyobrażają. Należy tępić wszelkie sugestie istnienia Wielkich Obcych. Ludzie nie mający dostatecznej świadomości całokształtu naszej wspólnej sytuacji, a więc wszyscy oprócz nas, muszą pozostawać w przekonaniu, że Ziemia jest suwerenną planetą, rządzoną przez ludzi lepiej lub gorzej, ale tylko przez ludzi.

– Niektórzy domyślają się czegoś, żywią pewne podejrzenia – zauważył Sneer.

– Im więc przede wszystkim należy zamykać usta. To ludzie nieodpowiedzialni. Swoimi domysłami, rozpowszechnianymi pośród współobywateli, nie sprawią niczego dobrego. Mogą jedynie spowodować zakłócenia na skalę dostrzegalną dla naszych galaktycznych przyjaciół…

Sneer zrozumiał sytuację już wcześniej, podczas rozmowy z Szefem Wydziału. Wyjaśnienia od niego uzyskane doskonale uzupełniały puste dotąd miejsca w modelu interpretującym mechanizm tak dobrze znanego działania świata Argolandu. Obcy przybysze z kosmosu byli tym jedynym brakującym ogniwem, pozwalającym rozumieć wszystko, co się tutaj, na Ziemi, dzieje. Aż dziwne, że tak niewielu spośród mieszkańców aglomeracji dochodzi do podobnych wniosków i domysłów. Czyżby naprawdę tak byli zajęci codziennością, że nie mają czasu na zastanowienie? Czy może tak skutecznie działają substancje ogłupiające? Albo działalność inspektorów równowagi, tępiących każdy przejaw niebezpiecznych spekulacji?

Teraz Sneer rozumiał, dlaczego od wielu, wielu lat – jak sięgał pamięcią – wyszydzano w masowych publikatorach wszelkie doniesienia o pojawianiu się nieznanych obiektów na niebie, wszelkie hipotezy dotyczące istnienia jakichś innych rozumnych cywilizacji w zasięgu kontaktu. Autorów takich hipotez poblicznie odsądzano od rozumu i wyśmiewano bezlitośnie.

A jednak, nawet wśród podzerowców, zdarzają się tacy, którzy dochodzą do pewnych wniosków, budują różne przypuszczenia i hipotezy… Czy nie jest przypadkiem tak, że…

Zastanawiał się przez chwilę.

Ależ tak! To bardzo prawdopodobne! Choćby taki Matt! Czyżby klasyfikacja opierała się nie tylko na walorach intelektualnych? Może i ona wprzęgnięta jest w ogólny system prewencji? Może ten, kto jest zbyt mądry, by nie dostrzec czegoś podejrzanego w tym świecie, i kto przy tym nie chce udawać, że tego nie dostrzega… zostaje automatycznie szóstakiem, piątakiem, niezależnie od poziomu umysłowego? Może stosunek do owej podejrzewanej prawdy jest jednym z kryteriów klasyfikacji?

Tak, to mogło być możliwe! Taki dociekliwy mądrala, jeśli swych wniosków nie potrafi zachować dla siebie, zostaje po prostu sklasyfikowany jako szóstak. Szóstak jest z założenia głupszy od piątaka, i nawet nie wiadomo o i l e głupszy, bo klasa szósta nie jest ograniczona od dołu. Jest więc – potencjalnie – po prostu nieograniczenie głupi. Jego głupota nie ma granic. Może wygadywać różne rzeczy ale… któżby tam słuchał idioty!

Nawet nieźle pomyślane! – stwierdził Sneer zgryźliwie, lecz nie bez uznania. – Trudno odmówić nadzerowcom staranności w opracowaniu metod utrzymywania w tajemnicy doniosłego faktu istnienia Obcej Siły.

Teraz także on miał uczestniczyć w ukrywaniu tej tragicznej prawdy. Uznawał logikę wywodu nadzerowców, widzących jedyne wyjście w takim właśnie postępowaniu, i wiedział, że powinien włączyć się w syzyfowy trud podtrzymywania świata na pochyłości, po której zsuwał się on nieubłaganie i nieuchronnie.

Wydobywając bransoletę ze skrytki w hallu wejściowym Wydziału „S", przyjrzał się jej raz jeszcze. Wszystko, czego dowiedział się ostatnio, w niewytłumaczalny sposób wiązało się w jego umyśle z jakimś niejasnym obrazem, z mglistymi wspomnieniami czegoś niesprecyzowanego – może z jakimś snem, z czyimiś słowami… Teraz, zapinając bransoletę na przegubie, myślami wracał do swego spotkania z Alicją, szukając klucza do szyfru zapisanego w jego podświadomości.

Sneer rozumiał teraz, że zwabiony przeczuciem rozwiązania zagadki, zabrnął w matnię, z której nie było powrotu. Zyskując gorzką wiedzę o mechanizmach rządzących ludzkością, tracił możliwość odzyskania swej pierwotnej, wygodnej i beztroskiej pozycji w uproszczonym społeczeństwie, którego problemy wydawały się teraz śmiesznymi kłopotami przedszkolaka – wobec grozy wiszącej nad nieświadomą sytuacji ludnością Ziemi.

Kto mi, u licha, kazał plątać się w to wszystko? – zadawał sobie pytanie, powracające co pewien czas, razem z przypływami nostalgicznej tęsknoty za betonowo-plastykowym, rodzimym środowiskiem, z którego wyrwano go nagle i przeniesiono w krajobraz tak naturalny, że aż obcy człowiekowi wychowanemu pomiędzy labiryntem ulic i monotonią wód Tibigan.

Odpowiedź narzucała się sama. To nie nadzerowcy zmusili go do opuszczenia miasta. A przynajmniej, nie tylko oni mieli w tym udział.

Wszystko przez tę dziewczynę! – pomyślał z irytacją, obracając machinalnie bransoletę wokół nadgarstka. – Otumaniła mnie, działając na tę najgłupszą, irracjonalną warstwę męskiej psychiki… Stała się obiektem pożądania i tęsknoty, znikając i pozostawiając nadzieję na spełnienie się czegoś wspaniałego, jedynego w swoim rodzaju… Jak mogłem… Jak mogę być takim durniem, by wciąż pozostawać pod jej wrażeniem?