Выбрать главу

– Od Prona. Chcesz utrzymać swoją czwórkę, tak? Ten sam protekcjonalny ton i poczucie wyższości, które Sneer tak często demonstrował w kontaktach z klientami.

– Załatwię ci to – ciągnął seledynowy. – Bez pudła! Sneer skrzywił się z niesmakiem.

Do cholery, na co mi przyszło: być klientem takiego śmierdziela – pomyślał, ale zaraz uśmiechnął się z przymusem.:

– Za ile? – spytał rzeczowo.

– Pięćset żółtych. Albo dwa patyki zielonych.

– Z byka spadłeś – warknął Sneer, ale zaraz dodał grzeczniej. – Panie kolego?

– Taka taryfa. A co, nie kalkuluje się?

– Jaką masz klasę?

– Uczciwą czwórkę. Ani pół klasy wyżej.

– Ja mam zero, rozumiesz? A za „trzy na dwa" biorę sto pięćdziesiąt!

– Ale ja robię „zero na cztery", to też trudna robota. Jak ktoś musi mieć formalną czwórkę, to nie da rady beze mnie. Twoje zero nic ci nie pomoże. A ja, nawet w hipnozie, nie będę lepszy niż na czwórkę!

– Ale, do cholery – zniecierpliwił się Sneer – przecież co innego lifting, a co innego takie tam…

– To się teraz nazywa „downing". Nowa specjalność. Odkąd zaczęli sprawdzać podejrzanych o lift, downerzy są w cenie. Jak cię, bracie, raz wyzerują, to amen. Pogonią do główkowania za parę żółtych i nie będzie czasu na lift ani na dolce vita.

Downer zamilkł, bo jakiś tajniak zainteresował się ich przydługim dialogiem. Odeszli na bok, w stronę parku.

– To jak? – zagadnął downer. – Decyduj się. Czas to punkty.

– Jak to zrobisz? Na podstawkę? Czy na wcisk?

– Nie twoje zmartwienie. Każdy fach ma swoje sekrety.

– Czterysta.

– Dla ciebie, niech będzie. Jesteś kumpel Prona, to niech tam.

Cholera jasna, też mi kumpel! – Sneer zagryzł wargi. – Wlazłem w lepsze towarzystwo.

Był wściekły. Tyle punktów! I żeby on, Sneer, musiał pokornie targować się z takim gówniarzem. On, zerowiec!

– Prona zwiną lada moment. O ile już nie siedzi – rzucił mimochodem.

– Skąd wiesz?

– Dopadli mnie w jego kabinie. Przez pomyłkę.

– Gliny?

– Nie, jakiś taki mały elektryczny bydlak.

Sneer odchylił mankiet i pokazał bransoletkę.

– Tyle z niego zostało.

– Widziałem już ten nowy wynalazek – powiedział downer. – Nie przyjmie się. Aha, jeszcze tylko mała zaliczka. Dwie setki z góry, reszta potem.

– Przecież mam trefny Klucz, Pron ci nie mówił? Żaden automat nie zrobi przelewu, wszystkie dostały zastrzeżenie po linii zasilającej.

– Nie ma sprawy. Znam tu jednego pasera, niedaleko. Ma na melinie własny automat rozliczeniowy, domowej roboty, zasilany z baterii. Za dychę załatwi. To jak? Idziemy?

Sneer w milczeniu skinął głową. Downer poszedł przodem.

– To tutaj – powiedział, zatrzymując się przed drzwiami wysokiego mieszkaniewca. – Zaczekaj chwilę.

Sneer rozejrzał się po uliczce, obstawionej ponurymi, betonowymi blokami o jednostajnych fasadach. Na skrawkach zdeptanych trawników między budynkami bawiły się dzieci, choć pora była dość późna. Widocznie rodzice ich zajęci byli jakimiś ważnymi sprawami.

Według statystyk – pomyślał Sneer – zatrudnionych jest tylko osiemnaście procent dorosłych obywateli. Cała reszta to czwartacy, piątacy i szóstacy, dla których nie ma odpowiednich zajęć. Teoretycznie, nikt nie ma poważniejszych problemów materialnych. Nawet ci, którzy mają wielodzietne rodziny. A jednak wszyscy ci rezerwowcy są nieustannie czymś zajęci. Najczęściej świadczeniem podejrzanych usług na rzecz wyższych klas, za żółte, oczywiście.

Po kilku minutach seledynowa wiatrówka downera ukazała się w ciemnym prostokącie drzwi. Sneer wszedł za nim do sieni o ścianach pokrytych nieudolnymi bazgrołami. W poprzek jednej z nich biegł wielki napis: „Nie trać żółtych na dupę. Gówno kupisz za czerwone!" Po drugiej stronie Sneer odczytał: „Choćbyś miał najwyższą klasę, bez punktów jesteś…". Ostatnie słowo było zamazane.

Paser mieszkał w podwójnej kabinie na parterze. Gdy weszli, załatwiał jakąś transakcję z dwoma przyzwoicie wyglądającymi młodzieńcami. Sneer dostrzegł, że każdy z nich miał po kilka Kluczy.

– Opróżniają obce Klucze – wyjaśnił downer szeptem. – Ta maszynka ignoruje sygnał identyfikatora linii papilarnych. Możesz przelać wszystkie punkty z cudzego Klucza na własny.

– Jak to? – zdziwił się Sneer. – Przecież wiadomo, z czyjego Klucza pochodzą te punkty. Wystarczy, że właściciel zgłosi kradzież…

– Nie zgłosi. Leży w kostnicy. Ci chłopcy, to hieny szpitalne. Współpracują z personelem szpitala publicznego. Kiedy pacjent umiera, zgarniają punkty z jego Klucza, zanim szpital zgłosi zgon. Wiesz, jaka jest procedura: gdy facet umiera, Syskom blokuje jego konto i czeka na dyspozycje Wydziału Spadkowego. Po ustaleniu praw spadkowych, punkty zmarłego przechodzą na konta spadkobierców. Dopóki nie ma zgłoszenia, konto jest czynne, ale facet już nie żyje. Jeśli się w tym czasie przeleje punkty na czyjeś konto, to on już nie zakwestionuje tego przelewu i istnieje prawne domniemanie, że zadysponował przelew ciepłą ręką. Wiesz przecież, że czujnik linii papilarnych sprawdza także temperaturę skóry i tętno w kciuku.

Sneer wiedział o tym dobrze, bo sam niejednokrotnie w swej praktyce stosował metodę „na podstawkę". Polegała ona na użyciu cieniutkich, niewidocznych prawie, rękawiczek ze sztucznymi liniami papilarnymi, odpowiadającymi liniom klienta. Pozwalały one podszyć się pod inną osobę podczas sprawdzania tożsamości w automacie testującym. Ważne było wówczas, by temperatura zewnętrznej powierzchni rękawiczki mieściła się w granicach przeciętnej temperatury naskórka dłoni. Dlatego też przed wejściem do Stacji Testowej należało mieć dodatkowo na dłoni rękawiczkę z ogrzewaczem i termostatem, którą zdejmowało się na moment przed identyfikacją.

Sposób ten wymagał jednakże uprzedniego przygotowania rękawiczki, za zgodą i z udziałem klienta, który musiał udać się do fachowca zwanego rękarzem w celu zdjęcia miary. Kosztowało to sporo żółtych, zwykle koło pięćdziesięciu, i obciążało honorarium liftera, więc Sneer tylko w ostateczności imał się tej metody.

Hieny skończyły właśnie swe machinacje z Kluczami nieboszczyków, pozostających chwilowo między niebem a ziemią. Za Sneerem czekało już trzech następnych klientów.

– Dwie setki i dycha dla ciebie – powiedział downer, wtykając Klucz do prymitywnie wyglądającego aparatu.

Sneer włożył swój Klucz do drugiego otworu. Maszynka działała bezbłędnie. Przelew poszedł sprawnie, co Sneer natychmiast mógł sprawdzić na liczniku swego Klucza.

– To zdolny facet – powiedział downer, gdy wyszli. – Zerowiec chyba albo co najmniej jedynak. Ale oficjalnie jest na rencie. Ci ze szpitala podkręcili coś w komputerze medycznym i załatwili mu pełną niezdolność do pracy. Za to on robi im od czasu do czasu przelewy z nieboszczyków.

– A z żywych? Nie zdarza się?

– Owszem, ale to już inny proceder. Tym już nie zajmują się hieny, i w ogóle, personel szpitala nie macza w tym palców. Trudnią się tym tylko wampiry. To tacy, co potrafią dostać się na oddział szpitalny, symulując ciężki stan przez zażycie odpowiedniej kompozycji środków chemicznych i leków. Kradną Klucze innym pacjentom i przekazują wspólnikom, którzy je opróżniają, a potem zwracają niepostrzeżenie właścicielowi. Ale to duże ryzyko i niewielki zysk. W publicznym szpitalu leżą przeważnie piątacy i szóstacy. Ile można z takiego wyssać? Parę zielonych…

Sneer słuchał tych wyjaśnień z rosnącym obrzydzeniem. O ile do tej pory wykonywał swój zawód z pewnym starannie ukrywanym przed samym sobą poczuciem niesmaku, o tyle teraz zaczynał dochodzić do przekonania, że lifting jest czymś w rodzaju szlachetnej rozgrywki w porównaniu z machinacjami dziejącymi się w dolnej warstwie przestępczego światka Argolandu.

Downer zabrał Klucz Sneera i zniknął w drzwiach Stacji Testów. Sneer usiadł na ławce niedaleko wejścia do budynku i obserwował kręcących się w pobliżu osobników, bawiąc się w odgadywanie ich profesji.

Tajniaków rozpoznawało się najłatwiej. Poruszali się dość nerwowo, rozglądając się bacznie i unikając miejsc nie oświetlonych latarniami. Handlarze punktami snuli się powoli, jakby od niechcenia zbliżali się do przechodniów i głosem brzuchomówcy rzucali parę zwięzłych słów w rodzaju: „może żółte za zielone?" albo: „mamy coś do odstąpienia?". Lifterzy a raczej – jak pogardliwie nazywano nisko kwalifikowanych, pokątnych przedstawicieli tego zawodu – „windziarze" usiłowali skusić potencjalnych klientów kwiecistymi obietnicami zrobienia im piątej klasy w miejsce szóstej.

Downera nie było już od dobrych czterdziestu minut, gdy nagle – jak zdmuchnięci – ze skweru przed Stacją Testów zniknęli wszyscy spacerujący leniwie kombinatorzy, pozostawiając zdezorientowanych tajniaków, wyodrębnionych tym samym i zdekonspirowanych. Po chwili dopiero Sneer dostrzegł przyczynę paniki: niewielki, szary furgon z siatką w oknach, który wyłonił się z jednej z bocznych ulic i zmierzał w kierunku budynku stacji.

Samochód zatrzymał się przed wejściem. Dwóch cywilów i jeden mundurowy policjant weszli do Stacji. Wyszli dokładnie po dwóch minutach. Sneer zauważył między nimi seledynową kurtkę downera.

– A niech by to jasny szlag trafił! – zaklął, spluwając z wściekłością. – Co za dzień cholerny!

Sięgnął machinalnie do kieszeni, gdzie zazwyczaj nosił swój Klucz.

Trzeba natychmiast zgłosić kradzież Klucza! – pomyślał, wstając z ławki. – Mam nadzieję, że ten bałwan wie, co należy zeznawać w takich przypadkach!

Ruszył w stronę budki telefonicznej, by zadzwonić na posterunek policji. To była jedyna rzecz, którą mógł teraz zrobić – za darmo.

*

Brzęczyk nie wróżył niczego dobrego. Bann podnosił słuchawkę z ociąganiem.

– Invigil, słucham.

– To j a słucham! – To był sam szef.

– Więc, Szefie…

– Macie wreszcie jakiegoś?

– Mieliśmy… to znaczy… chwilowo… zniknął – jąkał się Bann, kręcą nerwowo sznur telefonu wolną dłonią.

– Jak to zniknął?