– Mówisz o stanie konta? – roześmiał się. – Bywało tak już nieraz. To żadna sztuka wydać wszystko co do punktu!
– Mówię o twojej klasie. Zostaniesz zerowcem, bardzo ważnym zerowcem… Będziesz dźwigał na swych barkach wielki ciężar. Będziesz znał prawdę. A kiedy dostrzeżesz, że nie ma ratunku dla świata, kiedy nie będziesz wiedział, co czynić, kiedy uświadomisz sobie, że w całym wszechświecie nie ma istoty zdolnej ci dopomóc, pomyśl o Alicji. Nigdy nie zapominaj o Alicji! – zacisnęła jego dłoń i dodała, już swym zwykłym, żartobliwym tonem:
– Za wróżby się nie dziękuje, ale wolno pocałować wróżkę. Sneer skwapliwie skorzystał z przyzwolenia.
– Czy znasz piosenkę, którą śpiewała kiedyś Dony Bell? – spytała, gdy leżeli obok siebie w mroku kabiny, rozświetlanym co chwila barwnymi odblaskami neonowej reklamy zza okna. – Tę balladę o gwiazdach nad Tibigan?
– Nie przypominam sobie… Dony Bell? To ta, której zabroniono występować w telewizji?
– Tak. Koniecznie musisz posłuchać kiedyś tej ballady. Koniecznie, pamiętaj!
– Uhm! – mruknął sennie. – Zanotujesz mi tytuł…
– Pamiętam numer nagrania. Zapiszę ci. Pamiętaj, musisz tego posłuchać!
Za oknem było już zupełnie jasno, gdy Sneer otworzył oczy, rozbudzony lekkimi pociągnięciami za włosy.
– Wstawaj. Powinieneś już stąd iść – powiedziała Alicja łagodnie. – Lepiej będzie, jeśli nikt cię tutaj nie zobaczy.
– Dlaczego? – wymamrotał sennie.
– Wstań, proszę cię! – Alicja popchnęła go w kierunku łazienki.
Opłukał twarz, spojrzał w lustro na swoje nie ogolone policzki i zaczerwienione oczy. Ubrał się szybko. Alicja otworzyła przed nim drzwi i na pożegnanie dotknęła dłonią jego twarzy.
– Wrócę tu – powiedział, patrząc jej w oczy.
Skinęła ledwo dostrzegalnie głową, zamykając drzwi kabiny.
Ostrożnie zszedł po schodach. Spał zbyt krótko i czuł się fatalnie. W hallu na dole spojrzał na zegar. Była siódma trzydzieści cztery.
Barbarzyńska pora na wyrzucanie człowieka z łóżka – pomyślał i opadł na miękką kanapę pod ścianą, naprzeciw zamkniętych drzwi nocnej restauracji.
Ocknął się kwadrans przed dziewiątą.
Co za dziewczyna! – To była pierwsza myśl, jaka przebiegła mu przez głowę. – Zerówka, lifterka, a do tego jeszcze…
Nie umiał znaleźć odpowiednich określeń. Alicja zaimponowała mu jak nikt dotychczas. Pokonała jego chłodną obojętność i samo to już wystarczało, by nabrał przekonania, że jest wyjątkową dziewczyną.
We dwoje stanowilibyśmy niezły tandem! Oczywiście, musiałaby zaniechać tego nocnego… kamuflażu – myślał, wychodząc z hotelu. Zatrzymał się nagle.
Do licha! Jestem o nią zazdrosny! – stwierdził z niepokojem. – Co z tobą, stary?
Z pobliskiej kabiny telefonicznej zadzwonił na policję i dowiedział się, że jego Klucz znalazł się właśnie i jest do odebrania w Komendanturze Śródmieścia.
Pognał w stronę pobliskiego biura policji, lecz po drodze oprzytomniał z pierwszej radości i zaczął się zastanawiać nad sytuacją.
Może lepiej byłoby najpierw znaleźć downera i dowiedzieć się, jak rozegrał sprawę? – pomyślał, ale już po chwili odrzucił ten pomysł.
Downer mógł zostać zatrzymany w areszcie, a zresztą bez pomocy Prona, który go znał, Sneer nie miał szansy jego odnalezienia. Z kolei Pron też zapewne siedzi albo się ukrywa.
Sneer czuł się bardzo źle, z samego rana w brudnawej koszuli i z nie ogoloną gębą, w rejonie miasta, gdzie w każdej chwili można było spotkać znajomych z branży… Jedna doba życia bez Klucza, bez własnej kabiny, możliwości zjedzenia śniadania i wypicia porannej kawy – to było najzupełniej dość jak na jego cierpliwość.
Wszystko jedno – zdecydował. – Jeśli to pułapka, to i tak mnie przydybią, nie dziś, to jutro.
Zegar na gmachu Zarządu Automatyki Miejskiej wydzwonił dziewiątą. Argoland dopiero zaczynał żyć normalnym, dziennym życiem. Sneer rzadko bywał na ulicach o tej porze.
Między ósmą a dziesiątą ruch był niewielki. Obywatele żółtych klas już co najmniej od godziny tkwili na swych stanowiskach pracy – lub odsypiali jeszcze nocne rozrywki, jeśli mieli dziś akurat popołudniową zmianę. Obywatele klas nie zatrudnionych oraz tacy symulanci jak Sneer wygrzebywali się właśnie z łóżek i nie zdążyli jeszcze zapełnić barów i piwiarni.
Sneer ujrzał w wyobraźni siebie pośród tłumu ludzi pędzących do pracy przed godziną ósmą, przełykających w pośpiechu kanapki w automatycznych bufetach, ludzi spoconych na samą myśl o spóźnieniu do pracy. Teraz, przeżywszy niecałą dobę bez Klucza, nie dziwił się im, lecz tym bardziej wzdragał się na myśl o znalezieniu się w podobnej sytuacji.
Co za kretyński paradoks! – zastanawiał się. – Jeśli urodziłeś się za mądry albo chciało ci się doskonalić swój umysł, musisz tyrać jak głupi osioł, bo inaczej zablokują ci Klucz i figę z makiem dostaniesz. Ale wystarczy, żebyś był głupi albo udawał głupiego i już cię społeczeństwo bierze na utrzymanie. A jeśli jeszcze do tego kombinujesz coś nielegalnie, to żyjesz sobie wesoło i bez kłopotów, choćbyś był szóstakiem. Alicja ma rację: ten świat zmierza ku upadkowi, goni w piętkę, coś tutaj nie jest w porządku. A mimo wszystko ten upadek trwa tak długo, że ma cechy stanu ustalonego.
Jeśli my tutaj, od wewnątrz, dostrzegamy, że coś nie jest w porządku to niemożliwe, by nie widzieli tego jeszcze dokładniej zerowcy z najwyższego szczebla hierarchii, czuwający nad całym tym kramem! Oni chyba udają tylko, że wszystko tu przebiega wedle ustalonego planu i zmierza prosto do wytyczonego celu!
Ale dlaczego tak postępują, tolerując ten stan rzeczy? Może zabrnęli zbyt daleko, nie mają już odwrotu? Nie brak wszak dowodów na to, że idealny plan ustanowienia porządku społecznego i totalnego uszczęśliwienia ludzkości powoduje uboczne efekty, jakich nikt nie przewidywał. Czemuż więc autorzy i wykonawcy tego planu starają się za wszelką cenę utrzymać pozory, że wszystko realizuje się tutaj za ich aprobatą i dokładnie wedle pierwotnych założeń?
Sneer był przeświadczony o tym, że zna dobrze reguły funkcjonowania społeczności Argolandu. Znał je w istocie, aczkolwiek tylko w takim zakresie, by móc bezbłędnie posługiwać się prawami, jakie tu rządzą. Teraz – nie wiedział sam, dlaczego – czuł, że otwiera się przed nim otchłań niewiedzy, że rodzą się pytania, których nie zadawał sobie do tej pory i – siłą rzeczy – nie szukał na nie odpowiedzi. Miał dotąd w swej świadomości coś w rodzaju modelu tego społeczeństwa, fenomenologiczną teorię, pozwalającą wyjaśnić współzależności rzeczy i zjawisk, bez wnikania w ich istotę, przyczyny i cele. Brał ten świat takim, jaki był, badał go i czerpał stąd jedynie „wiedzę pozytywną", która była przydatna – bezpośrednio lub pośrednio – przy zdobywaniu punktów.
Dlaczego nagle umysł Sneera zaczynał domagać się głębszych rozstrzygnięć, skąd pojawiły się wątpliwości i problemy? Czyżby parę chwil rozmowy z przypadkowo spotkaną dziewczyną – rozmowy, której jego zmęczony umysł nie był nawet zdolny w całości zarejestrować – spowodowało ten dziwny niepokój intelektualny? A może to po prostu jednodniowe wykluczenie poza tę społeczność („wykluczenie" – co za trafny kalambur! – pomyślał Sneer) zmusiło go do rewizji utrwalonych poglądów? Nie umiał tego rozstrzygnąć. Z rękami w kieszeniach szedł brzegiem chodnika w kierunku Komendantury, odruchowo rozglądając się po ulicy, jakby w nadziei spotkania jednego z tych dwóch, którzy byli mu teraz potrzebni: downera lub Prona.
Bzdura! – zgromił sam siebie. – Nie wierzmy w cuda. Siedzą obaj, jak amen w pacierzu! Przed wejściem do gmachu policji w porę przypomniał sobie o bransolecie i obciągnął mankiet. Wszedł zdecydowanie, kierując się prosto do dyżurnego, ziewającego za pulpitem. Po chwili miał z powrotem swój Klucz. Przyjrzał mu się uważnie. Wszystko się zgadzało: numer, stan konta… no, i to najważniejsze: czwarta klasa!
Policjant nawet słowa nie powiedział, skinąwszy tylko głową na uprzejme podziękowanie Sneera.
To wprost niemożliwe! – pomyślał, już na ulicy, wkładając Klucz do automatu z papierosami. – Działa! Niech mnie wszyscy diabli, jeśli coś rozumiem…
Po tylu perypetiach, kombinacjach, szarpaniu nerwów niepewnością – oddają mu, jakby nigdy nic, czynny Klucz! Z dużej chmury mały deszcz. Wiele hałasu o nic. Góra urodziła mysz. Wyświechtane powiedzonka nasuwały się mimowolnie.
Albo ten świat komputerowego porządku jest de facto jednym nieopisanie wielkim burdelem, albo… to jeszcze nie koniec kłopotów – pomyślał, chowając Klucz i otwierając kupioną paczkę papierosów. Gdy zapalał papierosa, rozejrzał się ukradkiem. Nie zauważył nikogo podejrzanego w zasięgu wzroku, lecz na wszelki wypadek obszedł kilka bocznych uliczek, zatrzymując się przed automatami, wstępując do sklepów i bram. Nie. Nikt go chyba nie śledził.
Zawrócił w stronę hotelu. Mijając jeden z niewielkich pawilonów na bocznej ulicy, dostrzegł grupkę rozbawionych mężczyzn, którzy wychodzili ze sklepu. Zatrzymał się przed witryną pełną barwnych reklam, zapraszających do wnętrza.
Jakiś nowy sex shop – pomyślał i chciał pójść dalej, lecz zaintrygowały go salwy zbiorowego śmiechu dobiegające z wnętrza, więc wszedł do sklepu.
W środku panował półmrok, słychać było nastrojową muzykę. Tłumek obiboków, którzy zwykli wałęsać się o tej porze po okolicznych piwiarniach, otaczał stojące na środku niewielkie podium pokryte czerwonym pluszem. Ludzie popijali piwo z puszek i półgłosem wymieniali jakieś uwagi czy dowcipy. Sneer zbliżył się do podium i spojrzał pomiędzy głowami widzów.
Na podwyższeniu, w pozycji leżącej, poruszały się dwie ludzkie sylwetki. Czerwone światło nadawało nienaturalny odcień skórze nagich postaci. Sneer patrzył przez chwilę na dwa ciała, wykonujące jakieś wymyślne łamańce, bardziej przypominające ćwiczenia akrobatyczne, niż normalne, ludzkie czynności seksualne.
Czyżby uchylono już nawet ten paragraf Kodeksu Obyczajności? Dawniej nie wolno było pokazywać takich rzeczy w ogólnie dostępnych lokalach handlowych – pomyślał i cofnął się o krok w kierunku wyjścia.