Выбрать главу

Muzyka urwała się nagle, strumienie oślepiająco białego światła zalały podium. Dwie postacie zamarły w bezruchu, splecione w dziwacznej, nienaturalnej pozie. Sneer dostrzegł, że pod opadającymi, długimi włosami kobiety pochylonej nad leżącym mężczyzną, jest tylko gładka różowa wypukłość bez żadnych rysów, przecięta u dołu czerwoną szparą ust.

– Prosimy obejrzeć nasz najnowszy produkt – powiedział głośnik nad podium. – Przedstawiamy państwu nowy model uniwersalnego, doskonałego sexomatu, w dwóch wersjach, męskiej i żeńskiej, wedle zapotrzebowania. Nasza niezawodna, człekokształtna maszyna zaspokaja wszelkie potrzeby klienta. Jest doskonalsza niż najsprawniejszy żywy partner. Jest niewyczerpana w pomysłach, co gwarantuje bogata biblioteka programów, dołączona bezpłatnie do każdego egzemplarza. Za dodatkową opłatą można otrzymywać w abonamencie wymienne podobizny twarzy osób aktualnie popularnych i znanych powszechnie z filmów i telewizji. Automaty nasze zasilane są z własnych mikroakumulatorów o dużej pojemności i niskim napięciu, gwarantujących nieprzerwane działanie przez osiem godzin oraz pełne zabezpieczenie przed porażeniem elektrycznym. Ładowanie akumulatorów z sieci miejskiej, za pośrednictwem prostownika wkalkulowanego w cenę kompletu. Koszty eksploatacji minimalne, trwałość gwarantowana, cena rewelacyjnie niska. Satysfakcja pewna!

A teraz – ciągnął po chwili głośnik, a światło zmieniło barwę – prosimy naocznie przekonać się o zaletach naszych wyrobów. Prosimy ocenić niezwykłą sprawność działania oraz precyzję oprogramowania naszych nowych sexomatów. Zwracamy uwagę na bezprecedensowy fakt, iż oba egzemplarze – męski i żeński – idealnie synchronicznie wykonują wspólnie czynności, dla których są skonstruowane, zupełnie bez udziału żywych partnerów!

Z głośnika popłynęła znów nastrojowa muzyka, a dwie różowe, plastykowe kukły podjęły swe mechaniczne harce, wydając przy tym serie okolicznościowych dźwięków i posapywań.

Sneer stał jeszcze przez chwilę i czuł, jak w nim gwałtownie wzbiera, nie dający się opanować, histeryczny chichot, szyderczy chichot jakiejś rozpaczliwie radosnej satysfakcji. Wybiegł, krztusząc się tym wewnętrznym paroksyzmem śmiechu. Przez kilka minut stał, zgięty wpół, z czołem opartym o chłodny mur budynku, dłońmi trzymając się za brzuch. Ciałem jego wstrząsały konwulsyjne spazmy dzikiego rechotu, po policzkach płynęły łzy.

– To jest to! – wychlipał półgłosem, opanowując z trudem drgania przepony. – To jest właśnie pełna synteza, szczyt wszystkiego, pierwsza zapowiedź ostatecznego końca. Oto, do czego gnamy w tym naszym beznadziejnym, ślepym, baranim pędzie. Automaty do wszystkiego! Wszystko automatycznie! I oto nagle przytomniejemy w obliczu dylematu: jeśli jeden automat potrafi kopulować drugi tak sprawnie, zgrabnie i na tyle sposobów, to co jeszcze, u diabła, robią ludzie na tej planecie?!

*

Fred Banfi, pracownik Wydziału Kontroli Dochodów, siedział w bufecie nad drugą filiżanką kawy i wpatrywał się w miły dla oka zarys bioder Sally, pochylonej nad automatem z napojami gazowanymi.

Dziewczyna była nowym konserwatorem automatów spożywczych w stołówce Zarządu Aglomeracji. Pracowała tu dopiero dwa tygodnie i wszyscy szeptali, że jest dziewczyną jednego z Wysokich Szefów, lecz nie wiadomo którego. Zdania w tej sprawie były podzielone, ale sam fakt nie ulegał wątpliwości. Dziewczyna miała trzecią klasę, jednakże liczba niesprawnych automatów w stołówce nie najlepiej świadczyła o jej kwalifikacjach. Przypuszczano, że wcale nie jest elektronikiem ani mechanikiem precyzyjnym. Miała za to idealną figurę i była bardzo ładna.

Gdyby jej przyjaciel był Wysokim Szefem w Zarządzie Masowej Rozrywki, na pewno bez trudu umieściłby ją na etacie spikerki telewizyjnej – pomyślał Banfi sarkastycznie. – Nadawałaby się równie dobrze do takiej pracy, a otrzymywałaby najwyższą możliwą liczbę żółtych. Jej trzecia klasa wygląda na podliftowaną. Właściwie, można by ustalić, czyja to przyjaciółka. Wystarczyłoby sprawdzić, czy jeden spośród notowanych lifterów inkasował ostatnio sto żółtych od któregoś z wyższych szefów.

Taką rzecz Banfi mógłby sprawdzić bez trudu we własnym wydziale. Miał dostęp do kont wszystkich mieszkańców Argolandu osiągających prywatne dochody za bliżej nie określone usługi świadczone innym obywatelom. Mógłby to jednak zrobić jedynie dla zaspokojenia ciekawości, bo przecież samobójstwem byłoby zadzieranie z którymkolwiek z Wysokich Szefów, jakimś ważnym zerowcem z wyższego szczebla administracji.

Cóż zresztą mógłby takiemu zrobić, on, zwykły dwojak? Przecież nie pójdzie i nie spyta po prostu, dlaczego ta smarkata, prosto po studiach, dostaje prawie tyle samo żółtych co on, stary pracownik na odpowiedzialnym stanowisku, w dodatku o klasę od niej lepszy?

– Czym się martwisz? – usłyszał za plecami.

Poznał głos Bustona, inspektora z Wydziału Kontroli Klas.

– Wprost przeciwnie. Cieszę moje oczy – powiedział, nie odwracając głowy i wskazując podbródkiem wypięty tyłek dziewczyny.

– No, no! – uśmiechnął się Buston. – Nie rób sobie apetytu. Nie stać cię na taki kąsek.

– Wiem, i to właśnie przyprawia mnie o zgrzytanie zębów. Człowiekowi opadają ręce w obliczu pewnych… praktyk w naszym urzędzie – powiedział Banfi zniżonym głosem.

– Mój drogi! Nie myśl o tym, bo nabawisz się nadkwasoty – poradził kolega, sadowiąc się ze swoją kawą obok Banfiego, tak aby też mieć w polu widzenia okrągłości Sally. – Wiesz, że niczego tu nie zmienisz, nie naprawisz. Mnie też czasem diabli biorą. Człowiek jest bezsilny wobec zerowców z góry. Robisz, co do ciebie należy, naganiasz się jak idiota, żeby spełnić swój obowiązek, przepisy są po twojej stronie, a tu nagle, w ostatniej fazie sprawy, dzwonią do ciebie z Centrali i mówią: „zaniechać wszelkich działań, zostawić człowieka w spokoju, żadnych wyjaśnień". Ot, choćby przed chwilą. Miałem w garści Klucz faceta. Ewidentny usługowiec, może lifter albo gorzej jeszcze. Wyglądało na to, że ma zaniżoną klasę, robił jakieś manipulacje z downerem. Chciałem go przesłuchać, a tu nagle telefon: żadnych przesłuchań, oddać Klucz w normalnym trybie, tak jakby został zwyczajnie zgubiony.

– Co za facet?

– Jeden taki, ze śródmieścia. Sneer go nazywają, czy jakoś tak.

Banfi z trudem opanował drgnienie powiek.

– Nie przypominam sobie – powiedział z udaną obojętnością.

– Ma duże wpływy z różnych prywatnych Kluczy.

– Będziecie go rozpracowywać?

– Po co? Góra go chroni. Może ma kogoś wśród Wysokich Szefów?

– Myślisz, że niektórzy z nich wolą chłopców niż dziewczynki? – roześmiał się Banfi, już zupełnie odprężony.

Nie byłoby dobrze, gdyby zaczęli rozpracowywać tego Sneera. Bez trudu mogliby znaleźć na jego koncie w Banku zapis przelewu stu pięćdziesięciu żółtych z Klucza żony Banfiego. Żałował teraz, że nie poprosił o tę przysługę kogoś z dalszej rodziny. Trick z zapłatą poprzez Klucz żony był bardzo prymitywny i niczego właściwie nie ukrywał. Wtedy, dwa lata temu, wolał jednak, by sprawa została w rodzinie.

– Nasz system prawny zupełnie wiąże nam ręce – Bustonowi zebrało się właśnie na utyskiwania zawodowe. – Nawet, kiedy masz w garści faceta prawie przyłapanego na liftingu, niewiele możesz mu udowodnić. Wczoraj wywiadowca przyprowadził mi jednego. Nominalnie czwartak, lecz z rozmowy od razu wyczuwasz, że sprytna bestia. Udaje prymitywnego głupka, ale przepisy zna na pamięć. Do niczego się nie przyznaje, więc odtwarzam mu zapis jego dialogu z wywiadowcą. Pod stacją testów proponował mu „cztery na trzy" z gwarancją. A on mi na to: „Jak to? Nie wolno udzielać korepetycji? Przecież władze popierają podnoszenie poziomu intelektualnego obywateli". Więc go pytam, czy wie, że działalność usługowa wymaga zgody administracji miejskiej. Wie, oczywiście. „Ale – powiada – przepisy nie zabraniają działalności społecznej ani też świadczenia uprzejmości". Roześmiałem mu się w nos i mówię: „Przecież nie będziesz mi tu, bracie, opowiadał, że chcesz kogoś za darmo liftować na trójkę?". A on, uważasz, z gębą bezczelnie, na mnie: „Co mi tu, bracie przyszywany, będziesz imputował? Mówiłem o korepetycjach, nie o liftowaniu. A poza tym, nie ma przepisu zabraniającego komukolwiek wyrażania i przyjmowania wdzięczności w jakiejkolwiek formie. Czy, gdyby mi dziewczyna zaproponowała parę miłych chwil w zamian za podniesienie jej poziomu umysłowego, to też według was byłaby nielegalna działalność usługowa?". Widzę, że facet jest szczwany, więc zaczynam z innej beczki: „Ma pan tylko czwórkę – mówię. – Więc, jak pan sobie wyobraża pomoc w uzyskaniu trójki?" A on: „Według mnie, jestem trojakiem. Chyba to nie przestępstwo, mieć dobre mniemanie o sobie? A że wasze testy są do kitu, to nie moja wina. Możecie mi podwyższyć klasę, proszę bardzo. Parę zielonych więcej zawsze się przyda. Ale ostrzegam, że o pracę dla mnie niełatwo i Wydział Zatrudnienia będzie was klął w żywy kamień. Jestem z wykształcenia archeologiem. A w ogóle, to proszę się ode mnie uprzejmie odpieprzyć". Tak mi dosłownie powiedział i poszedł sobie, a ja nawet nie mogłem go zatrzymać.

– Co to znaczy "imputować"? – zainteresował się Banfi.

– Pojęcia nie mam – mruknął Buston i obaj pogrążyli się w kontemplacji zgrabnej figury dziewczyny bezradnie szamocącej się z zepsutym automatem.

*

Ani wizyta w gabinecie bioregeneracji, gdzie wziął kąpiel, masaż, ogolił się i przebrał w czystą bieliznę, ani nawet obfite śniadanie w „żółtym" barze przy alei Tibigan, nie wymazały z pamięci Sneera przykrych wspomnień ubiegłej doby. Usilnie starał się, by wszystko wróciło do normy; odbył nawet – jak każdego dnia – półgodzinną przechadzkę ulicami śródmieścia, lecz niełatwo było przejść do porządku dziennego nad wydarzeniami, które tak niespodziewanie spiętrzyły się i zagęściły wokół jego osoby. Niby wszystko zakończyło się pomyślnie, sytuacja obecna nie różniła się niczym od tej sprzed dwudziestu czterech godzin, sprzed momentu, gdy jakiś głupi tajniak czy kontroler posiał niepokój w jego umyśle, żądając pokazania Klucza i notując jego numer ewidencyjny. A jednak…