Jak rozumieć to wszystko? To tak, jakby ktoś wręczył mu broń do ręki. Przeciw komu? Dlaczego – zamiast uzbrajać jego dłoń – nie wspomogli jego umysłu, by mógł zrozumieć, o co tu właściwie chodzi, kto i czego spodziewa się po nim?
Czyżby to miało znaczyć: „Czynimy silną twoją dłoń, a rozumu, który posiadasz, wystarczy ci, abyś zrobił z tego właściwy użytek"?
Czy może: „Będziesz musiał sam się bronić – więc uzupełniamy braki twoich fizycznych możliwości".
Ostatnią myślą Sneera było fantastyczne przypuszczenie, że jasnowidząca Alicja spełniła jego ukryte głęboko marzenie o niezawodnej broni, umożliwiającej natychmiastowe karanie łobuzów, którzy wykorzystując swą przewagę fizyczną, znęcają się bezkarnie nad słabszymi od siebie.
Z tą myślą i z obrazem Alicji przed oczyma, zasnął w swej kabinie na siedemnastym piętrze hotelu „Kosmos".
Notatka w porannej gazecie zupełnie uspokoiła Sneera: obaj nocni napastnicy byli notowani w policji. Wyjaśnienia złożone w szpitalu, gdzie umieścił ich nocny patrol, były mętne i sprzeczne, co kierowało śledztwo na zupełnie bezpieczne dla Sneera tory. Policja poczytywała zajście za wynik porachunków świata przestępczego, a jedynym nie dającym się wyjaśnić szczegółem był urwany palec jednego z poszkodowanych. Drugi napastnik, dostarczony do szpitala w stanie ciężkim, miał zmiażdżoną kość skroniową i pękniętą żuchwę. Ekspert policyjny orzekł, że ciosy zostały zadane pięścią, a ich skutki świadczą o niezwykłej sile. Winnego szukano więc wśród osiłków posługujących się karate i podobnymi technikami walki, co stawiało zarówno Sneera, jak Prona poza kręgiem podejrzeń.
Jeśli mieli jakieś pretensje do Prona lub ktoś ich na niego nasłał, to tym bardziej nie wspomną ani o niedoszłej ofierze, ani o zleceniodawcach – pomyślał Sneer, przeglądając gazetę przy porannej kawie w barze hotelu. Czytał tylko tytuły artykułów, które nie zapowiadały niczego rewelacyjnego. Były zwykłą, codzienną porcją informacyjnego kitu, mającą zaspokoić żądzę wiedzy przeciętnego argolandczyka i na cały dzień pozostawić go w przeświadczeniu, że został poinformowany absolutnie o wszystkich ważnych sprawach, jakie wydarzyły się w świecie i aglomeracji. Do tych niby-ważnych informacji dorzucano zwykle garść ciekawostek zupełnie drobnego kalibru, jakby dając tym do zrozumienia, że nic już więcej nie ma do zakomunikowania i trzeba czymś zapełnić pozostałe w numerze puste szpalty.
Przeciętny szóstak bez zastrzeżeń przyjmował do wiadomości obraz świata kreślony przez poranny dziennik „Zorza Argolandu"; piątak miewał niekiedy pewne wątpliwości co do tego, czy gazetowe wieści wyczerpują całokształt wydarzeń; natomiast czwartak czytał tylko tytuły, nie tracąc czasu na zagłębianie się w treść notatek, by następnie skoncentrować się na dziale ogłoszeń, które niosły najwięcej informacji o tym, czym żyje aktualnie aglomeracja.
Jak przystało na tytularnego czwartaka, Sneer także nie zaniedbywał lektury drobnych ogłoszeń. Można z nich było wydobyć wiele użytecznych i pouczających treści.
W rubryce „Kupno", na przykład, pojawiły się ostatnio dziesiątki anonsów o identycznym brzmieniu: „Kanarki kupię". Nie oznaczało to bynajmniej szczególnego zainteresowania hodowlą ptactwa śpiewającego. Każdy wiedział doskonale, że słowo „Kanarki" używane jest tutaj w znaczeniu powszechnie znanym jako żargonowe określenie żółtych punktów. Handel punktami nie był oficjalnie dozwolony, lecz wolno było regulować nimi prywatne zobowiązania czy wręcz dokonywać ich darowizny.
Toteż przeprowadzenie transakcji było rzeczą zupełnie prostą, ale przy korzystaniu z łamów gazety należało posłużyć się kryptonimem, znanym zresztą także odpowiednim władzom.
Wszyscy oszukują wszystkich i wszyscy wiedzą, że są oszukiwani – pomyślał Sneer, lecz równocześnie stwierdził, że ta konkluzja budzi w nim coraz mniej zdziwienia. Teraz już zrozumiał, że ta cicha umowa społeczna stanowi jeden z filarów trwania systemu, w którym żyje.
Rubryka „Nauka" przynosiła oferty o następującej treści: „Aby lepszą klasę uzyskać, dzwoń…" lub: „Inteligencję podnoszę metodą – przyspieszoną – rutynowany specjalista, telefon…" Tak ogłaszali się średniej klasy lifterzy, nastawieni na tanią masówkę „pięć na cztery".
W rubryce „Praca" przeważały ogłoszenia typu: „Dam zarobić szóstakowi, byli bokserzy mile widziani" albo coś w tym rodzaju. Chodziło oczywiście o doraźne skucie komuś mordy lub porachowanie kości. Nierzadko zleceniodawcą bywał szanowany i dobrze płacący zerowiec.
Najwięcej niespodzianek niosła zwykle rubryka „Usługi różne". Dziś także nie zawiodła ona oczekiwań Sneera, który, jak zawsze, zostawił ją sobie „na deser". Oprócz typowych ogłoszeń w rodzaju: „Co trzeba, zrobię za punkty" i „Dłoń pomocną podam, niedrogo", Sneer znalazł tu tajemniczą ofertę o treści: „Daltonista. Telefon…, wieczorem".
Zastanawiał się właśnie, co może oznaczać ten anons, gdy do jego stolika zbliżył się Pron. Wyglądał kiepsko, ale robił dobrą minę. W ręce trzymał gazetę.
– Czytałeś? – spytał, sadowiąc się naprzeciw Sneera ze szklanką piwa.
– Uhm. Zdaje się, że poszli w maliny. Możemy spać spokojnie.
– Ty tak. Dla mnie dopiero się zaczęło.
– W co ty się wpakowałeś, Karl?
– Chcą mnie wykończyć. – Twarz Prona zdradzała wewnętrzne napięcie, jego oczy biegały niespokojnie po wnętrzu baru. – Myślałem, że grają ze mną uczciwie, robiłem, co kazali. A teraz, zamiast płacić, chcą pozbyć się świadka.
– Jakaś duża sprawa?
– Dla nich cholernie duża.
– Dla ciebie chyba też. Dziesięć tysięcy, to nie w kij dmuchał.
– A… ty skąd wiesz? – spłoszył się Pron.
– Punkty głupich nie lubią. Pamiętaj o tym i trzymaj Klucz przy tyłku, zamiast wywijać nim przed oczyma całego Argolandu. Pron opuścił wzrok.
– Masz rację. W każdym razie dziękuję ci za pomoc. Nie miałem pojęcia, że masz taką ciężką łapę.
– Bo używam jej z umiarem, co i tobie radzę w odniesieniu do Klucza i punktów. Dwa razy już wdepnąłem niechcący w twoje zasrane sprawy i więcej nie mam zamiaru nadstawiać się za ciebie. Zresztą, będę teraz zajęty.
– Dostałeś robotę?
– W pełnym oficjalnym sensie tego słowa.
– Jak to? Ty?
– Wyobraź sobie! – Sneer bawił się zdumieniem Prona. – Płacą dobrze, czemu nie spróbować?
– Jako zerowiec?
– Nie. Jako czwartak.
– Nie rozumiem.
– Gdybyż tylko tego – mruknął Sneer.
– Więc wyjaśnij.
– Nie zwierzamy sobie naszych sekretów – zauważył Sneer cierpko, a Pron poczerwieniał.
– No, rozumiesz. Nie mogę ci teraz niczego wyjaśnić – bąknął. – Sam widziałeś. Boję się.
– Mniejsza o to. A co do tej dziewczyny, to sprawa nadal aktualna. Za parę dni podam ci mój nowy numer telefonu. – Sneer spojrzał na gazetę. – Aha… Nie wiesz, kto to jest „daltonista"?
– Taki facet, co nie rozróżnia kolorów.
– Tyle to i ja wiem. Ale tutaj, zobacz. Pron przeczytał wskazany anons.
– Ach, to… – uśmiechnął się. – Nie słyszałeś? To zupełnie nowy wynalazek. Generator pola elektromagnetycznego, który, przystawiony do automatu rozliczeniowego albo kasowego, powoduje zakłócenie jego funkcjonowania. Właściciel takiego urządzenia za odpowiednią opłatą udaje się z klientem po zakupy. Podczas płacenia przystawia swój generator w odpowiednim miejscu do obudowy automatu kasowego, który głupieje na chwilę i staje się „daltonistą": pobiera z Klucza czerwone punkty, chociaż należność opiewa na zielone. Rzecz jest nie do wykrycia, bo po wyłączeniu generatora automat wraca do normalnego stanu, a na konto klienta w Banku trafia informacja o obciążeniu rejestru czerwonych punktów.
– Dobre! – powiedział Sneer z uznaniem.
– Dla mnie bez znaczenia. Nie używam czerwonych! – skrzywił się Pron.
– Boś głupi! – Sneer pokiwał głową z politowaniem. – Kiedy ta metoda rozpowszechni się, cena zielonych spadnie na łeb!
– Jak to?
– Pomyśl! Jeśli za czerwone można kupić to samo, co za zielone, to różnica wartości spadnie do wysokości prowizji, jaką pobiera właściciel daltonizatora. Na twoim miejscu, poleciałbym zaraz pod bank i sprzedał wszystkie zielone po cztery czerwone, o ile już nie spadły niżej.
– Wiesz – powiedział Pron z podziwem – ty masz zerowy łeb! Nie wpadłem na to!
– Aż nas dwóch, to nie ja przecież jestem ekonomistą! – mruknął Sneer z przekąsem.
– Filip szuka cię od wczoraj. – Pron zręcznie zmienił temat. – Jest ci jeszcze winien punkty. Przyjdzie tu koło jedenastej.
– Jakieś tam parę kropek. Zapomniałem w tym zamieszaniu.
– Ładne mi parę kropek. Stówa żółtych – powiedział Pron melancholijnie.
– Ty, Karl, nigdy nie zrobisz wielkiego majątku! – Sneer pokręcił głową z politowaniem. – Jeśli chcesz mieć dużo punktów, musisz je lekceważyć. A ty szanujesz każdy punkt, choćbyś miał ich nie wiem ile.
– Więc, według ciebie, dziesięć tysięcy to jeszcze nie tak dużo?
– Miewałem więcej. Nim się obejrzysz, będą warte połowę. Punkty trzeba wydawać!
– Fakt. Jeszcze dwa lata temu za żółte kupowało się tylko delikatesy i luksusowe towary, a dziś już na samych zielonych nie przeżyjesz.
– Nasza wina! Coraz więcej durniów z zawyżoną klasą, co udają, że pracują i biorą żółte. A od tej ich „pracy" nie przybywa towarów w sklepie.
Pron zmarszczył czoło i zamyślił się głęboko.
– Kiedy dojdziemy do celu – powiedział po chwili patrząc w okno – kiedy osiągniemy ten nasz ideał powszechnego szczęścia, wówczas wszyscy, niezależnie od klasy, dostawać będziemy tyle żółtych, ile teraz ma dobrze zarabiający zerowiec. Lecz wówczas wystarczy nam tego dokładnie na to, co dziś ma szóstak za swoje czerwone.
– Rzekłeś! – roześmiał się Sneer. – Coś jeszcze ci jednak zostało w głowie z tej ekonomii.
– To ja pieprzę takie szczęście – mruknął Pron.