– No, ale za to pewnie dziewczyny bardziej cię lubią? – uśmiechnął się Sneer. – Dwojak, to już jest ktoś!
– Ee, tam! – Filip zaczerwienił się po końce uszu. – Jak ktoś nie umie gadać z dziewczynami, to nawet zero nie wystarczy. Pan, to potrafi! Karl mi opowiadał.
– Nie wierz mu. To porządny chłop, ale straszny łgarz! Więc chcesz kupić sobie jedynkę. Myślisz, że ci to pomoże, że będziesz zadowolony?
– Nie wiem. Trzeba chyba próbować?
– To kosztuje pięćset żółtych.
– Dużo. Ale może uda mi się zaoszczędzić. Za półtora roku, za dwa lata.
– Pron znajdzie ci dobrego liftera.
– A pan?
– Ja nie działam już w tej branży. Przynajmniej w najbliższym czasie. Ale jest paru innych. Życzę powodzenia.
Patrzył za odchodzącym Filipem. Korciło go, by zawołać za nim:
„Daj temu spokój, to bzdura, oszustwo, farsa! To nic nie warte, szkoda punktów! Nie wspinaj się, nie rozbudzaj w sobie pragnień i ambicji, których nigdy nie zaspokoisz. Żyj, po prostu żyj, bo nie obejrzysz się nawet, a skończy się życie, i nie zdążysz go posmakować!"
Milczał jednak, bo wiedział, że nic by to nie pomogło. On sam też przecież pchał się gdzieś tam, w górę, na tonący w chmurach szczyt piramidy, w nieznaną dziedzinę tajemnych sił, które dla niewiadomych celów pociągały za niewidzialne sznurki, animujące te bezwolne rzesze ludzkich marionetek, takich jak Filip właśnie i jemu podobni, podejmujących bezsensowną grę, której celu sami nie pojmują, znając tylko reguły kolejnych posunięć.
Tragifarsa – podsumował, rozglądając się za wolną łodzią. – W dodatku grana w teatrze marionetek!
Wsunął Klucz w automat cumowniczy i zeskoczył do małej motorówki. Nabrzeżem zbliżały się jakieś dwie długonogie amatorki bezpłatnej przejażdżki, jedna pomachała nawet dłonią w kierunku Sneera.
Nie daj Boże, znajome – pomyślał i pełnym gazem ruszył wzdłuż falochronu w kierunku otwartej tafli jeziora. Dopiero gdy Argoland przeistoczył się w wąską, szarą smugę na horyzoncie, wyłączył silnik i sięgnął po kopertę. Raz i drugi odczytał cztery zwrotki tekstu piosenki.
Wzruszył ramionami i schował kartkę do kieszeni.
– Alegorie, przenośnie – mruknął do siebie.
Zamiast spodziewanych wyjaśnień czy wskazówek znajdował jakieś mgliste, mistyczne brednie. O cóż mogło chodzić Alicji, która tak usilnie kierowała jego uwagę na tę piosenkę? Czyżby nie tekst, lecz melodia zawierać miała jakieś szczególne znaczenia? To jeszcze mniej prawdopodobne.
Sięgnął do drugiej kieszeni i opróżnił ją dokładnie. Był tam Wieczny Klucz, który zabrał Pronowi, paczka papierosów, zapalniczka i jeden egzemplarz broszury od Benny'ego. Sneer przeczytał kilka początkowych zdań i doszedł do wniosku, że musi to być opowiadanie fantastyczno – naukowe.
Dlaczego jednak wydane było w formie powielanej broszury? Stary digger uznał je widocznie za niebezpieczny materiał, skoro najwyraźniej chciał ukryć je przed wścibskim okiem władzy.
Sneer zapalił papierosa, obejrzał Wieczny Klucz i wyrzucił go za burtę. Potem ułożył się wygodnie na dnie łodzi i sięgnął po broszurę.
Brakujący rozdział – przeczytał tytuł, a potem, wsparty na łokciu, czytał dalej:
„Redaktor porannego wydania "Washington Post" skrzywił się na widok fotografii, które fotoreporter rozłożył na jego biurku.
– W ostatnim tygodniu mieliśmy chyba ze cztery zdjęcia UFO – powiedział, patrząc z niechęcią na reportera. – Czy nie mógłbyś skierować wreszcie swojego obiektywu nieco niżej? Na Ziemi też dzieją się ostatnio różne interesujące rzeczy!
– Zgoda, szefie! – bronił się fotograf. – To prawda, że dużo się o tym pisze ostatnio, ale tym razem, proszę popatrzeć! Przecież to jest wspaniałe zdjęcie! Latający spodek nad Białym Domem!
– Uhm… Dwa dni temu. było zdjęcie UFO nad Pentagonem, a we czwartek nad Kapitelem – zauważył redaktor sceptycznie. – Przyznaj się, Bili, jak ty to robisz?
– To są najuczciwsze zdjęcia, bez żadnych tricków! – obruszył się reporter. – Jeśli pan nie chce, sprzedam gdzie indziej. Redaktor z wyobraźnią zrobiłby z tego świetny materiał! Mam nawet tytuł: "UFO – czy komunistyczna penetracja?"
– Nie jesteś w kursie, Bili. Mówiłem już, że powinieneś zmienić kierunek patrzenia. Od paru dni zarysowuje się wyraźny postęp w rokowaniach w sprawie militarnego odprężenia. No, dobrze… Dam to zdjęcie z Białym Domem na drugiej stronie.
Na biurku zadzwonił telefon. Redaktor podniósł słuchawkę i przez chwilę słuchał, a twarz jego zmieniała się z każdą sekundą.
– Znakomite! Dawać mi to zaraz! – wykrzyknął z entuzjazmem i odłożył słuchawkę. – Masz pecha, Bili. Twoje zdjęcie nie pójdzie w porannym wydaniu. Mamy kupę sensacji na pierwsze dwie strony. Możesz się pocieszyć, że oprócz ciebie muszę wyrzucić z numeru co najmniej jednego senatora i trzech kongresmanów.
– Co się stało?
– Wszystko naraz! Sensacyjne oświadczenie Departamentu Stanu! Poważne decyzje rozbrojeniowe, parafowanie paktu o nieagresji między najważniejszymi ugrupowaniami wojskowymi, realna perspektywa integracji światowej gospodarki! Niebywała sprawa! Po tylu bezowocnych na pozór, wlokących się w nieskończoność konferencjach! Podobno prezydent rozmawiał osobiście z Moskwą, Pekinem, Paryżem i zanosi się na jakieś przełomowe, wspólne oświadczenie mocarstw nuklearnych. A do tego jeszcze Reuter podał sensacyjne doniesienie o odkryciu metody uzyskiwania energii praktycznie z każdego dostępnego surowca! Przepraszam cię, Bili! Będę strasznie zajęty, muszę przemakietować cały numer!
Fotoreporter zgarnął swoje zdjęcia i wyszedł trzaskając drzwiami.
– Nie ma mowy! – Redaktor odpowiedzialny stanowczo pokręcił głową. – Zabieraj to, Kola! Nigdy nie dawaliśmy żadnych tego rodzaju sensacji, władze krzywią się na podobne bzdury. Latające spodki nad Kremlem! To by dopiero były telefony! Z Komitetu, z Ministerstwa.
– Można by to opatrzyć stosownym komentarzem, na przykład: "Czyżby nowa próba imperialistycznej akcji szpiegowskiej?"
– Oj, Kola, Kola! Na szkolenia nie chodzisz?! Nie wiesz, że ostatnio ograniczamy tego rodzaju epitety? Toczą się ważne rozmowy na najwyższym szczeblu, nie można zakłócać atmosfery.
– To może… zatytułować inaczej? "Goście z kosmosu czy dowcip fotoreportera?", na przykład.
– Nie zawracaj głowy. I tak nie mam miejsca w numerze. Przecież nie wyrzucę tej notatki o sukcesach sowchozu "Nowe Życie". Ani doniesienia o zamieszkach na tle rasowym w…
Do gabinetu redaktora wpadła sekretarka, powiewając taśmą papieru z dalekopisu.
– Towarzyszu redaktorze! TASS podał to przed chwilą! Redaktor przebiegł wzrokiem po tekście depesz.
– Zmiataj, Kola, ze swoim UFO! Tu, na Ziemi, dzieją się takie rzeczy, że nie tylko dla ciebie, ale nawet dla towarzyszy z Politbiura i akademika Kołoczkina miejsca nie będzie w jutrzejszym numerze! – powiedział z entuzjazmem w głosie, niedwuznacznym gestem wskazując drzwi fotoreporterowi.
Tego dnia gazety całego świata doniosły na pierwszych stronach o podpisaniu porozumień międzynarodowych, dających podstawy do wielu dalszych posunięć integracyjnych i niezwykle szybkich przemian w polityce i gospodarce światowej. Opinia publiczna, zaskoczona tak nagłym i pomyślnym zwrotem w stosunkach międzynarodowych, zwróciła oczy na te doniosłe sprawy, żywo interesujące każdego człowieka na Ziemi.
W ogólnej euforii i w gęstym potoku informacji zabrakło miejsca na doniesienia o zaobserwowanych licznie nad stolicami wielu krajów nie zindentyfikowanych obiektach latających. Zresztą, w owym czasie sensacje tego rodzaju przejadły się już czytelnikom gazet i widzom telewizji".
Sneera obudziły ostre promienie słońca, świecącego prosto w twarz. Przesłonił oczy i podniósł się z dna łodzi. Wiało silnie od północy, motorówka dryfowała po sporej fali. Na wodzie bielało kilka arkuszy namokłego papieru.
Chyba usnąłem czytając – pomyślał. – Nie była to widać specjalnie frapująca lektura.
Popatrzył na pływające kartki. Broszura była źle zszyta i wiatr rozniósł ją po wodzie. Usiadł za sterem i uruchomiwszy silnik, skierował łódź w stronę brzegu.
Dzień w instytucie przebiegł normalnie. Gdyby Sneer nie wiedział, co się stało, to nawet nieco zaaferowane miny kilku spośród ważniejszych person, przemykających korytarzami gmachu, uszłyby jego uwagi.
Nikt nie pytał go o przebieg ostatniego dyżuru, nie było żadnych odwiedzin policji. Najwyraźniej ci, którzy orientowali się w powadze swej sytuacji, starali się za wszelką cenę zachować spokój i pozory, że nic się nie stało.
Kilka minut przed trzecią do stolika portiera podszedł młody człowiek i powiedział, że czeka na Sneera w samochodzie na parkingu za gmachem instytutu. Sneer bez trudu zauważył długi, smukły wóz połyskujący czerwienią wypolerowanego lakieru. Takie pojazdy widywało się rzadko, przemykające estakadą ponad ulicami śródmieścia, zamkniętą dla publicznego ruchu i zarezerwowaną w zasadzie dla automatycznych wozów ciężarowych zaopatrujących aglomerację.