Выбрать главу

Mówiło się, że tymi ogromnymi samochodami jeżdżą tylko bardzo ważni zerowcy z najwyższego szczebla władz, ale tak naprawdę, to nikt dobrze nie wiedział, komu służą. W każdym razie, samochód był wyraźnie większy i okazalszy od małych, miejskich pojazdów, którymi jeździło się za zielone punkty po obszarze dzielnic centralnych, a za żółte można było wyjechać nawet poza rejon zwartej zabudowy, do suburbiów, zabudowanych indywidualnymi willami i domkami, gdzie zamieszkiwali obywatele zamożniejszych klas pracujących, z reguły jedynacy i zerowcy. Dla szóstaka czy piątaka wycieczka w tamte rejony byłaby zbędną stratą cennych żółtych punktów, które z większym pożytkiem można było wydać wewnątrz miasta. O zamieszkaniu w tych drogich dzielnicach żaden z nich nie mógł marzyć. Nawet, gdy się ma dostatecznie dużo żółtych, uzyskanych w wyniku różnych nielegalnych operacji, nie wolno wychylać się ponad standard swej klasy, by nie zwrócić na siebie zbyt bacznej uwagi inspektorów policji i kontroli dochodów.

W ten sposób brak żółtych oraz pewne względy bezpieczeństwa osobistego stanowiły skuteczną zaporę przeciwko napływowi niepracujących klas na tereny podmiejskie.

Sneer bywał czasem w tych rejonach, kiedyś nawet zastanawiał się nad wynajęciem lub kupnem własnego domu w jednym z tych przestronnych, zielonych osiedli. Jednakże charakter pracy i konieczność działania w różnych obszarach centrum miasta zmuszały go do częstej zmiany miejsca pobytu.

Gdybym odnalazł Alicję – przemknęło mu przez myśl, gdy przypomniał sobie o swym dawnym pomyśle kupienia domku.

Wspomnienie dziewczyny, wywołane myślą o własnym domu, przekonało go, że nie powinien pozwolić sobie na kontynuowanie podobnych myśli, by nie popaść w melancholię nie spełnionych marzeń.

– Proszę – powiedział mężczyzna, który po niego przyjechał, otwierając drzwiczki wozu. – Musimy się spieszyć.

– Dokąd pojedziemy? – Sneer ociągał się z wsiadaniem.

– Za miasto, na południe. Zresztą, zobaczysz sam – uśmiechnął się tamten, obchodząc samochód i sadowiąc się na miejscu kierowcy. – Będzie to raczej przyjemna niespodzianka.

Sneer zajął miejsce obok niego, wóz wymanewrował z parkingu na ulicę, potem wślizgnął się stromym podjazdem na estakadę. Bariera, zagradzająca przejazd zwykłym, miejskim samochodom, uniosła się samoczynnie i po chwili czerwona limuzyna sunęła lewą stroną, wyprzedzając wlokące się ciężarówki, automatycznie prowadzone przez prawy pas autostrady.

Sneer nigdy jeszcze nie jechał z taką prędkością. Wynajmowane samochody poruszały się znacznie wolniej. Widział je teraz z wyżyn estakady – małe, nieporadne żuczki, gramolące się ulicami o dawno nie naprawianej nawierzchni.

Czerwona limuzyna w ciągu dziesięciu minut wyniosła ich poza zwartą zabudowę centralnych dzielnic Argolandu. Przez następne kilkanaście minut mknęli autostradą, obwiedzioną z obu stron wysokimi siatkowymi ogrodzeniami. Obok autostrady biegły drogi dojazdowe, od czasu do czasu krzyżowały się z nią poprzeczne wiadukty. Cały teren pokryty był luźną zabudową, szeregami domów różnej wielkości, otoczonych zielenią krzewów i trawników. Przed wieloma domami stały mniejsze lub większe, kolorowe samochody. Sneer znał te obszary z poprzednich wycieczek, lecz dojeżdżał tu zawsze ogólnie dostępnymi drogami lokalnymi lub płatną szosą szybkiego ruchu.

– Tutaj nic prawie nie zmieniło się od stu lat – odezwał się kierowca. – Takie same domy, ogródki… Tylko samochody są teraz napędzane silnikami innego typu i nie ma problemów z paliwem.

Autostrada wybiegła poza obszar niskiej zabudowy, zniknęły siatki po jej obu stronach. W tej okolicy Sneer nie był nigdy. Samochody miejskie mogły dojeżdżać tylko do pewnej granicy, gdzie kończyły się dzielnice podmiejskie. Dalej przestawały po prostu działać silniki. Sneer przypomniał sobie, jak pewnego razu zapędził się zbyt daleko wylotową drogą i musiał pchać samochód z powrotem, kilkadziesiąt metrów, aż do strefy działania silników.

Przez następny kwadrans jechali wśród zielonych pól, po których kursowały wielkie automatyczne maszyny do zbioru warzyw. Sneer zdziwił się, że samochód wyjeżdża poza obszar aglomeracji. Wiedział, że do innych miast podróżuje się wyłącznie drogą powietrzną, co zresztą słono kosztuje. Dokąd zatem wiózł go ten małomówny młody człowiek, który przedstawił się jako łącznik Rady Nadzorczej i doręczył mu wezwanie do szefa wydziału „S"?

Samochód zwolnił i zjechał na prawą stronę autostrady, a potem skręcił w boczną drogę, wiodącą w kierunku grupy białych budynków, wyrastających wśród pola kukurydzy i otoczonych gęstym żywopłotem. Droga prowadziła do bramy wjazdowej, którą kierowca otworzył swoim Kluczem.

Zatrzymali się przed jednym z niskich budynków w głębi ogrodzonego terenu. Tuż za nim rozpościerała się sporych rozmiarów betonowa płyta lądowiska śmigłowców. Kilka maszyn różnej wielkości stało przed dużym blaszanym hangarem, wokół nich krzątało się parę osób w lotniczych kombinezonach.

– To tutaj – kierowca wskazał Sneerowi wejście do budynku. – Jeśli masz przy sobie coś oprócz Klucza, musisz to złożyć w skrytce, zanim przejdziesz bramkę kontrolną. Nie masz chyba żadnych sztucznych organów?

– Tylko dwa plastykowe zęby w górnej szczęce. Czy mam je wykręcić? – Sneer uśmiechnął się kpiąco. – Bomb ostatnio nie połykałem.

– Tu nie ma żartów, Sneer! – łącznik pogroził palcem, ale też się uśmiechnął. – Tu urzęduje mózg Argolandu!

– Dlaczego aż tak daleko?

– Bo tu powietrze zdrowsze – mruknął łącznik, znacząco mrużąc oczy i sprawdził godzinę na Kluczu. – Idź już, żeby szef nie czekał. Pokój numer sześć.

W gabinecie panował przyjemny chłód. Pomiędzy drewnianymi żeberkami okiennych żaluzji wpadały do wnętrza smugi słonecznego światła, rysując jasne kreski na grubym dywanie zaścielającym środek pomieszczenia. Reszta pokoju tonęła w półmroku i dopiero po chwili, gdy oczy przywykły do skąpego oświetlenia, Sneer mógł dostrzec ciężkie, drewniane biurko w głębi i siwą głowę siedzącego za nim człowieka.

– Dzień dobry – powiedział w stronę siedzącego. – Zostałem tutaj wezwany.

– Witaj w continuum, Sneer! – głos zza biurka był łagodny i przyjazny. – Pozwolisz, że będę cię nazywał tym imieniem?

– Wszyscy mnie tak nazywają.

– W, porządku. Nazywam się Vito Rascalli. Kieruję tu Wydziałem Specjalnym.

Wyszedł zza biurka i zbliżył się z wyciągniętą dłonią do Sneera, stojącego wciąż na środku dywanu.

– Zawsze cieszę się bardzo, gdy mogę powitać kogoś po t e j stronie – powiedział, wskazując Sneerowi fotel w kącie obok biurka i siadając naprzeciwko na drugim.

Sneer nie rozumiał prawie niczego z jego słów, lecz wyczekiwał w nadziei, że wreszcie coś się wyjaśni. Rozglądał się przy tym ukradkiem po pokoju.

Ściany były obstawione regałami pełnymi starych ksiąg. Na biurku stały dwa staroświeckie aparaty telefoniczne i zupełnie nie pasujący do tego wnętrza komputerowy display z zielonkawo świecącym ekranem. Sneer rozpoznał na tym ekranie obrysowany grubą linią kontur Argolandu.

– Jak ci się podobała ta fictive science? – zagadnął Rascalli po dłuższej chwili milczenia, jakby odczekawszy, by Sneer skończył lustrację pomieszczenia.

Sneer nie zrozumiał pytania.

– Ma pan na myśli science fiction? – spytał niepewnie. Czyżby chodziło mu… o tę broszurę? – pomyślał ze zdumieniem. – Skąd wie?

– Nie! – roześmiał się Rascalli. – Chodzi mi o instytut i uprawiane tam nauki fikcyjne.

– Byłem zaskoczony. Niektórych spraw do tej pory nie umiem sobie wyjaśnić.

– Postaram się, abyś wiedział wszystko, co trzeba. Sprawdziliśmy cię. Ta praca, oprócz innych celów, była pewnego rodzaju próbą, testem. Wiemy teraz, że jesteś zerowcem o wysokim wskaźniku zerowości.

– Nie rozumiem? – bąknął Sneer, patrząc na rozmówcę, który uśmiechał się spod gęstych, siwych brwi. – Zerowiec, to chyba po prostu zerowiec. O jakim wskaźniku pan mówi?

– Słusznie. Masz prawo nie rozumieć. Nawet dla najinteligentniejszego zerowca wszystko to jest cholernie skomplikowane. Ogarnąć to i zrozumieć do końca jest trudno nawet starym wyjadaczom po tej stronie, a co dopiero siedzącym tam. Zacznę chyba od pewnych… subtelności nomenklatury. Widzisz, z zerowością jest trochę tak, jak z gęstym lasem: kiedy patrzysz z dużej odległości, nie rozróżniasz poszczególnych drzew, widząc tylko ciemną ścianę, jakąś jednolitą masę. Im jesteś bliżej, tym wyraźniej rozpada się ona na pojedyncze drzewa. A dopiero z bardzo małej odległości dostrzegasz, że jedne z nich są bliżej, inne dalej, że jedne są większe, inne mniejsze. Tak też jest z zerowcami. Dla szóstaka są jednolitą masą, gdzieś tam, na dalekim horyzoncie. Im bliżej zaś człowiek jest klasy zerowej, tym dokładniej zdaje sobie sprawę, że zerowiec zerowcowi nierówny. A kiedy już znajdziesz się wśród zerowców, poznasz, jak bardzo różnią się między sobą.

Tylko naiwny trzeciak czy dwojak wzdychać może z zazdrością: „ach, gdyby tak być zerowcem!" myśląc, że przynależność do tej klasy rozwiązałaby wszystkie problemy i zapewniłaby mu łatwe życie bez zmartwień. A w rzeczywistości dopiero tu, po tej stronie zera, zaczynają się prawdziwe, istotne różnice. Aby je jednakże dostrzec, trzeba znaleźć się pośród prawdziwych zerowców. Jesteś właśnie wśród nich, ale nie ciesz się przedwcześnie. To naprawdę bardzo trudna i odpowiedzialna rola. Na razie spełniłeś nasze wymagania. Ostatnio bardzo trudno o prawdziwego, nie podliftowanego zerowca! System oświatowy nie sprzyja rozwijaniu inteligencji u młodzieży, a system ekonomiczny nie dostarcza odpowiednich motywacji. Słowem, prawdziwego zerowca, cóż za paradoks, znamienny jednak dla naszych czasów, najłatwiej znaleźć wśród lifterów, a nie na stanowiskach wymagających klasy zerowej, bo tam plasują się różni karierowicze, kombinatorzy i pseudonaukowcy. Wiesz już trochę na temat naszej polityki społecznej, orientujesz się zatem, jakie są nasze cele. Chodzi głównie o utrzymanie równowagi w społeczeństwie Argolandu. W innych aglomeracjach, oczywiście, jest tak samo. Nie możemy zburzyć tej bajkowej budowli, którą stworzyliśmy dla ludzi z tamtej strony zera! Nie możemy powiedzieć wprost takiemu liftowanemu zerowcowi, że jest durniem. Mniejsza o niego i jego ambicje, ale byłby to wyłom, szczerba w ogólnospołecznych poglądach na sens i prawidłowość naszych poczynań. Do tego nie możemy dopuścić. Nie jest już chyba dla ciebie tajemnicą, że w naszym świecie liczą się tylko zerowcy, ci autentyczni. Oni jedynie są niezbędni dla funkcjonowania świata w takiej jego postaci, jaka ukształtowała się w ciągu ostatnich dziesięcioleci.