Pron skręcił w kolejną przecznicę. Patrząc za nim Sneer zastanawiał się, jaką klasę ma naprawdę ten drobny cwaniak. W lifterskim savoir-vivre pytanie o takie sprawy było dużym nietaktem. Sneer kierował się powoli w stronę hotelu „Kosmos". Z klientem miał się spotkać dopiero za godzinę. Należało to do zawodowego rytuału: klient nie powinien odnieść wrażenia, że lifter jest w każdej chwili gotów do usług. W rezultacie nie bardzo jeszcze wiedział, co zrobi z tą godziną czasu.
Snując się bocznymi ulicami śródmieścia spostrzegł nagle znajomą twarz. Kolega sprzed lat, chyba ze studiów. Nawet dobry kolega. Mimo oporów tamtego po chwili siedzieli już w małym bistro na rogu. Sneer czuł potrzebę pogadania z kimś, oderwania się od złych myśli dzisiejszego dnia. Tu dopiero kolega zdradził przyczynę swej powściągliwości.
– Nie mam żółtych – wyznał szczerze przed automatem z piwem.
– Drobiazg. To ja zapraszałem – uśmiechnął się Sneer. Usiedli z kuflami przy stoliku w kącie. Sneer patrzył przyjaźnie na kolegę. Przypomniały mu się te dobre czasy sprzed dwudziestu prawie lat.
– Co u ciebie, Matt? – zagadnął, ale już po chwili żałował tego zdawkowego pytania. Nie zadaje się takich pytań człowiekowi, który nie ma żółtych na piwo.
– Jak widzisz. Średnio! – Matt nie robił przy tym tragicznych min, co Sneera jeszcze lepiej do niego usposobiło. – Właśnie wracam z testu. Nie udało mi się.
– Co chciałeś dostać?
– Startowałem na trójkę, ale…
– Po cholerę ci trójka?
– Żeby dostać pracę. Chcę nareszcie coś robić!
Sneer pokręcił głową w milczeniu. Że też ludzie nie mają większych problemów!
– To znaczy, że nic nie robisz!
– Nic. A ty?
– Też mam czwórkę. Ale, jak widzisz, nie narzekam. – Matt patrzył w kufel.
– Rozumiesz coś z tego wszystkiego? – powiedział nagle, półgłosem, rozglądając się dokoła. – Bo ja już się zgubiłem.
Sneer nie lubił rozmawiać o polityce, szczególnie w publicznych lokalach. Jednak kolega najwyraźniej potrzebował wsparcia. Może bardziej niż on, Sneer, w dzisiejszym fatalnym dniu.
– Wszystko jest w porządku, Matt – powiedział. – Tak miało być i tak jest. Zgodnie z założeniami.
– To, że większość ludzi nic nie robi?
– Przecież zawsze o to chodziło! Od najdawniejszych czasów ludzie próbowali przerzucić wysiłek fizyczny na zwierzęta, na maszyny… Potem wysiłek umysłowy na komputery, systemy informatyczne… No, i prawie się udało! Jeśli ktoś jeszcze musi tym kierować, ulepszać, to przecież powinni to robić najlepsi. Dla innych nie pozostaje nic do roboty.
– Ta cholerna klasyfikacja… – mruknął Matt. – Czy to potrzebne?
– Posłuchaj. – Sneer usiadł wygodnie, zapalił. – Jeśli nie przemawiają do ciebie oficjalne artykuły prasowe, ja ci to wyjaśnię prościej. Jest kilka podstawowych cech, jakie winno posiadać idealne społeczeństwo. Jasne, że nigdy się nie osiągnie ideału. Ale należy zbliżać się do niego maksymalnie. Pierwsza rzecz to równe szansę. A więc powszechny dostęp do wykształcenia. Ten warunek spełniliśmy. Mamy powszechne wyższe wykształcenie. Dawniej się mówiło: trzeba mieć „papierek", reszta nieważna. Kto miał ten „papierek", miał większe szansę. Kto go nie miał, pozostawał z poczuciem, że ten brak decyduje o wszelkich niepowodzeniach. Usunięto to źródło społecznej frustracji. Wprowadzono powszechne wyższe studia. Obowiązkowe! A jeśli miały stać się obowiązkowe, trzeba było umożliwić każdemu ich ukończenie. Umożliwić to znaczy dostosować poziom wymagań do poziomu studentów. Teraz już nikt nie powie, że nie dano mu szansy. Cóż dalej? Druga drażliwa sprawa to zarobki. Próbowano różnie. Dawanie „według potrzeb" to nieosiągalny ideał. Potrzeby są nieograniczone, rosną w miarę ich zaspokajania. A środki na to są zawsze skończone i ograniczone. Dawanie „według pracy", owszem, to dobra zasada. Ale zastosować ją w całej rozciągłości można tylko wówczas, gdy wszyscy mają pracę. Można jeszcze dawać wszystkim po równo. Też nieźle, ale niezupełnie sprawiedliwie, a ponadto powoduje to powstawanie różnych niepożądanych antybodźców. W naszym społeczeństwie realizuje się pewien szczególny „cocktail" tych różnych zasad podziału, przy równoczesnym zróżnicowaniu wymagań. Wymagamy od obywateli tym więcej, im wyższy jest ich poziom możliwości umysłowych, zdolności, aktywności intelektualnej. Gdy wszyscy mają równe wykształcenie, jedyną metodą określenia owego poziomu przydatności intelektualnej jest powszechna klasyfikacja przy użyciu systemu testów. Stąd siedem klas przydatności, od zera do szóstki. Każdy może być powołany do pracy, aczkolwiek, jak wiemy, w praktyce potrzebni są tylko ci, którzy mieszczą się między zerem a trójką. Z podziałem dóbr sprawa jest bardziej-skomplikowana, lecz, przyznasz, rozwiązano ją niezwykle zmyślnie. Wedle zasady: „każdemu po równo", każdy, niezależnie od klasy, dostaje tyle samo czerwonych punktów miesięcznie. Obojętne, czy pracuje, czy nie, bo to nie od niego zależy. Według zasady „każdemu według jego możliwości" obywatele otrzymują dodatkowo punkty zielone. Tym więcej, im wyższą klasę intelektu reprezentują. Stwarza to bodziec do zwiększenia swych możliwości, do osiągania wyższych klas, a więc do zwiększania swej potencjalnej przydatności społecznej. Liczba zielonych nie zależy od tego, czy się pracuje czy nie. Premiowana jest gotowość i odpowiedni poziom przydatności do pracy. A w końcu ci, którzy pracują, wynagradzani są dodatkowo, wedle zasady: „każdemu według jego pracy", punktami żółtymi. Muszą przecież mieć jakiś bodziec do wydajnego działania. Ot, i masz w skrócie nasz doskonały system społeczno-ekonomiczny. Nikt nie zostaje bez środków do życia, jeśli nawet nie ma dla niego pracy i jeśli natura nie obdarzyła go najwyższego lotu intelektem…
– Ładnie to przedstawiłeś – powiedział Matt cierpko. – Należy jeszcze tylko dodać, że za czerwone punkty można dostać jedynie podstawowe środki do życia: niezbędną odzież, najprostsze pożywienie i skromne mieszkanie…
– Zgoda, i zupełnie słusznie – wtrącił Sneer ironicznie. – Ponadto każdy, w zależności od klasy, dostaje mniej lub więcej punktów zielonych, za które ma prawo nabyć nieco bardziej wyszukane artykuły: naturalne tworzywa, prawdziwą szynkę… A ci, którzy wydajnie pracują, mogą za swoje żółte punkty dostać różne luksusy, a wśród nich dobre piwo… Czy nie uważasz, że wszystko jest w porządku?
Matt patrzył na Sneera wciąż nie mogąc odgadnąć, czy ten broni z przekonaniem przedstawionego systemu społecznego, czy kpi sobie z niego.
– A ty, jak uważasz? – spytał wprost.
– Mnie jest z tym wygodnie – powiedział Sneer, dopijając piwo.
– Nie rozumiem, skąd masz żółte, jeśli nie pracujesz – stwierdził nagle Matt.
Takie pytanie było dopuszczalne jedynie między bardzo zażyłymi przyjaciółmi, ale Sneer nie zamierzał się obrażać.
– Przecież wiesz, że można prywatnie wymienić zielone na żółte…
– Po kursie czarnorynkowym?
– Jasne. Nawet czerwone na żółte też czasem się udaje, chociaż to bardzo drogo wypada.
– Ale… to nie jest dozwolone…
– …ani też nie zabronione. Przecież nikogo to nie obchodzi. Są legalne automaty rozliczeniowe, w których możesz przepisać dowolną liczbę dowolnych punktów z jednego Klucza na drugi.
– Ale… – Matt zawahał się chwilę, potem ściszył głos -…ty przecież nie kupujesz żółtych punktów na czarnym rynku?
– Zgadłeś! – zaśmiał się Sneer. – Trzeba mieć tutaj zero – wskazał swoją głowę. – A tutaj – dodał wydobywając swój Klucz – co najwyżej czwórkę. Tyle ci mogę powiedzieć, bo nie jesteś kapuś.
– Skąd wiesz? – uśmiechnął się Matt.
– Stąd, że nie masz na piwo.
– Masz rację. To dość przekonywające kryterium – zaśmiał się Matt gorzko. – Tylko donosiciele zawsze znajdują zajęcie, niezależnie od posiadanej klasy.
– Policja musi mieć informatorów we wszystkich środowiskach. Ale czasem taki tajniak udaje tylko szóstaka. Ma nawet Klucz z szóstką, a naprawdę jest dużo lepszy.
– Ty masz czwórkę – mruknął Matt.
– Nie, nie! – Sneer poklepał uspokajająco dłoń kolegi. – Bądź spokojny. Jestem dokładnie po drugiej stronie. Sam też mam właśnie kłopoty. Ale kiedy z nich wyjdę, zrobię coś dla ciebie.
– Co możesz zrobić? Z czwórką nie dostanę żadnego etatu.
– To już moje zmartwienie, Matt.
– W porządku. Jeśli to będzie czysta sprawa, będę ci wdzięczny. Byle nie jakieś tam konszachty z policją.
– Mówiłem ci, że jestem po drugiej stronie. Wierzę, że zasługujesz na lepszą klasę niż czwórka, a więc, wedle mojego sumienia, sprawa będzie czysta.
– Powiem ci coś… – Matt zawahał się i milczał przez chwilę, patrząc w blat stolika. – Ja naprawdę mam co najmniej dwójkę. Miałem ją nawet. Tylko że… była taka sprawa… Po prostu, proponowali mi coś, odmówiłem i teraz mam trudności.
– Krótko mówiąc, nie chciałeś kapować? Kiedy to było?
– Ze trzy lata temu. Skradziono mi Klucz. Zgłosiłem stratę, znalazł się • po jakimś czasie, ale rozbebeszony. Oskarżyli mnie o próbę rozpracowania Klucza i dali do zrozumienia, że zatuszują sprawę pod pewnymi warunkami. Obiecywali nawet zaszeregować mnie o klasę wyżej. Powiedziałem, ze nie chcę ani jedynki, ani tej roboty. Wtedy zrobili mi weryfikację i spadłem do czwórki.
– Ciekawe! – Sneer pokręcił głową z niedowierzaniem. – Nie spotkałem się z czymś podobnym. Testy są zwykle przeprowadzane przez maszynę. Obsługa nie ingeruje…
– W normalnych warunkach istotnie tak jest…
Sneer zamyślił się. Jeśli zdarzają się podobne historie, to sprawy zaczynają wyglądać niewesoło.
– Zawsze wydawało mi się, że w tym świecie panuje przyzwoity, komputerowo obiektywny porządek. Władza nie zajmuje się pojedynczym obywatelem. Sterowaniu podlegają procesy dotyczące zbiorowości, nie jednostki… Wszystko potwierdzało taki pogląd. Od lat korzystam z tej sytuacji. Ale widocznie czasem bywa tak, jak w twoim przypadku… To oznacza naruszenie wolności osobistej. Ustalony porządek społeczny, panujący w Argolandzie, gwarantował zawsze wolność jednostkom…