Выбрать главу

– Na szczęście oni też muszą czasami odpoczywać. Nie czuwają bezustannie, co pewien czas znikają z ciała nosiciela.

– Może są w nas przez cały czas i słuchają, co o nich mówimy?

– A niech sobie nawet słuchają, dranie. Ostatecznie to my jesteśmy u siebie, a oni wleźli do nas nieproszeni. A jeśli chcą usłyszeć, co o nich myślę, to zaraz im. powiem! Nigdy nie robiłem z tego tajemnicy – prychnął Adam lekceważąco.

– No, już wystarczy, później pogadamy – uciszył go Wiktor pomagając mu ulokować się w taksówce. – Ktoś postronny mógłby mieć wątpliwości, o kim mówisz „oni", i kłopoty gotowe… A nasi goście znają nawet nasze myśli, nie musisz im niczego mówić.

Agaabar z trudem panował nad pijanym mózgiem Adama. Kiedy wcielił się w niego, było już za późno: opróżniona butelka stała na stole pomiędzy dwoma podochoconymi mężczyznami. Przez przymglone oczy Adama Aldebarańczyk przyjrzał się twarzy Wiktora.

– Z kim mam przyjemność?… – zagadnął niepewnie. – Wiktor, czy… kolega z Układu Megrez?

Człowiek z drugiej strony stołu mierzył chwilę Agaabara chłodnym, trzeźwym spojrzeniem.

– A jak się koledze wydaje? – powiedział wreszcie z ironicznym uśmiechem. – Od pół godziny piję z twoim nosicielem. A raczej upijam go. Nie przeczę, że czynię to z premedytacją.

– Skąd jesteś?

– Przecież wiesz. Z Megrez.

– Akurat mi to coś mówi! Skąd mam znać tutejsze nazwy obiektów astronomicznych?

– Wpadnij przy okazji do biblioteki, kiedy będziesz trzeźwiejszy, i sprawdź w atlasie galaktycznym. Nie chce mi się wyjaśniać szczegółowo. Zresztą twój nieprzytomny mózg i tak nie zapamięta. Współczuję ci! Dość marnie trafiłeś.

– Niech to diabli wezmą. Ale nie mogę znaleźć nikogo lepszego. Ludzie zamieszkujący te tereny zupełnie nie nadają się do wykorzystania jako nosiciele…

– Masz rację, to wyjątkowo trudny teren. Miałem trochę szczęścia, trafił mi się inteligentny osobnik, prawie niepijący, a przy tym, wydaje mi się, dość podatny na sterowanie. Niełatwo tutaj o podobny egzemplarz. Będziesz musiał pozostać przy swoim alkoholiku, ale dla mnie to nawet lepiej: ubiegnę cię przy nawiązywaniu kontaktów handlowych. Na pewno niektóre nasze cele są podobne, a kto pierwszy, ten lepszy.

– Nie jesteś zbyt uprzejmym partnerem… – skrzywił się Agaabar.

– Nie jesteśmy partnerami, lecz konkurentami, przyjacielu z dalekiej gwiazdy – zaśmiał się Megrezyjczyk.

– Udało ci się. Ale ja też wreszcie znajdę sobie tubylca skłonnego do podporządkowania się mojej woli.

– Wątpię. Oni wszyscy tutaj mają wyjątkową awersję do podporządkowywania się obcym. Jako jednostki i jako cały naród. Gdybyś znał ich historię, łatwiej byś to zrozumiał…

– Trudno uczyć się historii od pijaka, który pewnie sam nie był nigdy zbyt pilnym uczniem…

– Możesz mi wierzyć, sprawdziłem to. Sam zresztą zauważyłeś, jakich sposobów używa twój Adam, by uniemożliwić ci kierowanie jego ciałem…

– O, tak! Zawsze znajdzie kumpla, który go napoi. Albo wydobędzie alkohol nie wiadomo skąd, mimo że pozostawiam mu tylko drobne sumy na jedzenie.

– Mój też nie jest idealny – westchnął Megrezyjczyk. – Kiedy tylko zostawiam go samego, zaraz coś knuje przeciwko mnie, opracowuje plany uwolnienia się od zależności. Oczywiście nic mu z tego nie wychodzi, bo gdy tylko wrócę i zajrzę w jego pamięć, zaraz wszystko wiem…

– Ja nawet nie mogę dobrze skontrolować, co mój pijak robił i myślał podczas mojej nieobecności. Kiedy się upije, sam niczego nie pamięta. Czasem zupełnie nie umiem się połapać w tym całym bałaganie, który znajduję w jego mózgu.

– Wiesz co? Lepiej wróć na Aldebarana. Będę miał swobodne pole działania, a ty poprosisz o zmianę terenu. Tutaj nie dasz sobie nigdy rady…

– Dlaczego?

– Bo wy, Aldebarańczycy, znani jesteście w Galaktyce z… no, powiedzmy, niezbyt lotnych umysłów…

– Coo? Kto tak o nas mówi?

– Prawie wszyscy, nie udawaj że tego nie wiesz! Mówi się zwykle: tępy jak Aldebarańczyk…

Agaabar zerwał się z krzesła, lecz pijane ciało, którego używał, zatoczyło się niebezpiecznie.

– Hej, kolego! – warknął siadając. – Za takie zaczepki dostaje się u nas po trąboczułkach!

– U nas nie. Nie mamy trąboczułek, tylko przyzwoite cefalopodia, jak każdy wysoko rozwinięty gatunek istot rozumnych. Podejrzewam, że zupełnie nie nadajecie się do współpracy z mieszkańcami tej planety ze względu na niższy od nich poziom rozwoju.

Myśli Agaabara z trudem torowały sobie drogę poprzez szumiące alkoholem zwoje mózgu Adama. Chciał ciętą ripostą zareagować na zniewagę tego bezczelnego typa z jakiegoś zapadłego kąta Galaktyki, lecz kipiąca złość przytępiała mu dowcip.

– Rozważ moją propozycję – rzucił na koniec Megrezyjczyk – i wycofaj się stąd. To naprawdę za trudny teren dla ciebie. Ci ludzie wprost fizycznie nie znoszą niczyjej dominacji. Cały ich naród, z nielicznymi wyjątkami, ceni sobie wyżej niezależność i osobistą swobodę niż korzyści płynące z kontaktów z potężnymi obcymi siłami. Wątpię, czy uda ci się znaleźć takiego, który nie będzie wszelkimi sposobami zrzucał cię ze swego karku, gdy go dosiądziesz… Na razie znikam.

– Idź do diabła – burknął Agaabar.

– On pana obraził, szanowny przybyszu z Aldebarana – powiedział Wiktor z szacunkiem. – Na pana miejscu nie darowałbym tego.

– A co ja mogę mu zrobić? – Agaabar wzruszył ramionami. – Mógłbym na przykład poturbować pana… On by tego wprawdzie fizycznie nie odczuł, ale za to nie mógłby pana używać…

– Po co zaraz miałby pan mnie bić? – Wiktor uśmiechnął się chytrze. – Obaj mamy dosyć tego nieokrzesanego Megrezyjczyka. Pan ma poza tym kłopoty z Adamem. A ja jestem gotów współpracować z kimś tak kulturalnym i sympatycznym, jak pan, panie…

– Nazywam się Agaabar.

– Więc jak?

– Czy mam rozumieć, że pan, panie Wiktorze, proponuje, abym…

– To będzie łatwa zamiana. Jestem podatny na sterowanie, a psychicznie także nastawiony pozytywnie…

– Ale ja tak nie mogę… Etyka zawodowa, rozumie pan, kodeks postępowania… – słabo bronił się Agaabar.

– Ależ proszę pana! Po tym wszystkim, co pan od niego usłyszał? Na pańskim miejscu nie wahałbym się ani chwili!

– Właściwie byłby to rewanż za wszystkie zniewagi…

– Otóż to, drogi gościu… A przy okazji ja też coś zyskam na tej zamianie. Dla niego zaś zostanie ten pijaczek… No, to jak będzie? Niech pan zostawi Adama, on i tak musi się przespać… i zapraszam do mnie.

– W porządku. Zaraz będę w panu! – Aldebarańczyk pozbył się reszty skrupułów.

Teraz tylko nie myśleć, o niczym nie myśleć! Wiktor schylił się pod stół i ukradkiem pociągnął duży haust z zapasowej butelki.

Swój plan zdążył przeprowadzić dosłownie w ostatniej chwili: prawdziwy Megrezyjczyk właśnie wyłonił się z kanału komunikacyjnego i na próżno próbował wniknąć w Wiktora, w którym przed chwilą rozgościł się Agaabar z Aldebarana blokując dostęp jakiejkolwiek innej osobowości.

Nie rozumiejąc, co się stało, przybysz z Megrez zaczął krążyć po pokoju. Natrafiwszy na poddające się sterowaniu, lecz zupełnie pijane ciało drzemiącego Adama, wniknął w nie, przebudził i z trudem odtworzył z jego pamięci mętne zarysy ostatnich wydarzeń. Napotkał wiele niejasności, jedno wszakże było oczywiste: jakiś galaktyczny przybłęda śmiał zawładnąć osobnikiem, którego Megrezyjczyk wyselekcjonował był dla siebie dziś rano. Obiekt został oznakowany i dokonana kradzież nie była wynikiem pomyłki, lecz niewątpliwie celowym działaniem.