– No, i… – Z zaciekawieniem wpatrywał się we mnie, jakby oczekując, że przyznam rację jego teorii.
– Mówił pan – zacząłem z wolna – o ile dobrze pamiętani, że należy pozbyć się ze społeczeństwa wszystkich, którzy nie doceniają roli rozumnego kierowania rozwojem cywilizacji…
– A, tak właśnie mówiłem!
– I uważa pan, że reszta, jednostki najbardziej inteligentne, potrafiłyby zahamować -drogą planowego, nie żywiołowego postępu – klęskę „końca świata" w sensie końca cywilizacji ludzkiej? Krzywa postępu przybrałaby wówczas charakter prostej proporcjonalności postępu do czasu, czy tak? – Staruszek skwapliwie przytaknął. – A w obecnym stanie rzeczy, gdy działają oba czynniki, to znaczy mądrość uczonych i tępota przeciętnych członków społeczeństwa, krzywa ta, według pana, ma punkt osobliwy w pewnej chwili czasu, to znaczy, dąży w tym punkcie do nieskończoności… Pozwoli pan, że teraz ja zaproponuję nieco inne rozwiązanie dręczącego pana problemu: otóż zamiast pozbywać się hamulca, pozbądźmy się motoru cywilizacji, właśnie tych wszystkich uczonych, inżynierów… To oni bowiem w pierwszym rzędzie są odpowiedzialni za postęp! Pozostawieni sami sobie pozostali, umysłowo ograniczeni członkowie społeczeństwa, nie stworzą niczego nowego i krzywa postępu przestanie wzrastać! W ten sposób niebezpieczeństwo utraty miary w rozwoju tym pewniej zostanie zażegnane, a przeprowadzenie takiego planu będzie łatwiejsze ze względu na niewielką stosunkowo liczbę ludzi naprawdę mądrych! A ponadto… z punktu widzenia matematyki wydaje mi się dziwnym fakt, że złożenie dwóch funkcji ograniczonych – bo mówił pan przecież, że świadome kierowanie postępem daje proporcjonalność rozwoju do czasu – ma dawać w rezultacie w skończonym czasie nieskończoną wartość współczynnika rozwoju!?
Staruszek bez słowa patrzył na mnie, a na jego twarzy malowało się na przemian zakłopotanie i jakby przestrach.
– Doprawdy… – wyjąkał wreszcie – nigdy nie pomyślałem o takiej możliwości…
Po kilkunastu minutach pożegnałem starego profesora, który pozostał, pogrążony w rozważaniach nad dylematem podsuniętym przeze mnie. Należy dodać, że już wkrótce ugruntowałem się w przekonaniu, iż jego stary, przemęczony umysł ulec musiał jakimś urojeniom, jakiejś idee fixe i stąd jego niesamowite poglądy i projekty… Tym niemniej po głębszym zastanowieniu trudno nie zauważyć, że jednak coś w tym jest…
DRUGA STRONA LUSTRA
– Nie bądź śmieszny, Ray! – mitygował Bert przyjaciela podnieconego dyskusją. – Cały zespół ludzi myślał nad tym w ciągu półtora roku,
a ty mówisz, że teoria jest do niczego!
– Myślał, myślał! Wcale nie zespół myślał! – oponował Ray gestykulując żywo. – W każdym razie nie zespół ludzi, tylko automaty matematyczne! A czy one mogą myśleć? One tylko liczą, przetrawiają to, co im podacie! A błąd tkwi na pewno w założeniach waszej teorii! Zresztą…
Tu Ray machnął ręką z rezygnacją, aż przewrócił filiżankę, a brunatny strumień kawy pociekł na jego jasne spodnie. To go trochę ostudziło.
Obsługujący automat natychmiast przyszedł mu z pomocą, zręcznie zmył plamę, a następnie postawił przed Rayem nową filiżankę kawy.
– Odkąd opuściłem zespół Tappego – ciągnął po chwili Ray -
nurtowało mnie wiele wątpliwości co do podstawy tej całej jego temporystyki… Myślałem nad tym trochę sam, na własną rękę, i moje wnioski znacznie różnią się od waszej teorii. Ale o tym jeszcze za wcześnie mówić!
– Ależ mów, chętnie posłuchamy! – zapalił się Bert. Tol i ja byliśmy mniej zainteresowani tematem. Podróże w czasoprzestrzeni – to nie nasza specjalność. Ja zajmowałem się ostatnio antymaterią, a Tol pisał jakąś pracę o roślinności marsjańskiej. Ku naszemu cichemu niezadowoleniu Ray dał się niestety namówić i rozpoczął:
– Mówiąc najprościej, naszą czterowymiarową czasoprzestrzeń można sobie przedstawić poglądowo za pomocą następującej analpgii: wyobraźmy sobie, że przestrzeń jest kulą, a więc tworem trójwymiarowym. Na powierzchni tej kuli żyją istoty „płaskie", to znaczy posiadające jedynie dwa wymiary. W rzeczywistości będą one niezupełnie płaskie, lecz nieco zakrzywione, gdyż muszą ściśle przylegać do powierzchni kuli, która stanowi cały ich wszechświat.
– To wszystko wiemy już z pogadanek popularnonaukowych w wizji – zauważył nie bez złośliwości Tol.
– Nie przerywaj! – burknął Ray. – A więc jesteśmy dwuwymiarowymi istotami na powierzchni trójwymiarowej kuli wszechświata… Ta powierzchnia jest, rzecz jasna, skończona i wymierzalna, ale dla nas, mogących poruszać się jedynie po jej powierzchni, jest ona „nieskończona" w sensie niemożności znalezienia jakiegoś jej krańca.
Dopóki nie interesują nas wielkie obszary wszechświata, na małych wycinkach przestrzeni zauważamy zgodność obserwacji z płaską geometrią Euklidesa; istnieją na przykład dwie proste równoległe, światło biegnie po liniach prostych, i tak dalej… Na wielkich jednak odległościach zaczyna obowiązywać geometria Riemanna; w tym obrazie euklidesowej prostej odpowiada wielkie koło na powierzchni kuli-wszechświata. A ponieważ nie istnieją dwa różne i nie przecinające się wielkie koła kuli, zatem „proste równoległe" nie istnieją w przestrzeni zakrzywionej.
Wyobraźmy sobie teraz, że „trzeci wymiar" świata płaskich istot – to promień kuli. Jeśli utożsamimy go z czasem, to upływ czasu wyrazi się nam jako zmiana promienia wszechświata! Znane powszechne zjawisko „ucieczki galaktyk" każe nam wnioskować, że w naszym Wszechświecie, tym prawdziwym, czterowymiarowym, promień powiększa się z upływem czasu. Zastosujmy ten wniosek do naszego modelu: niech promień kuli wzrasta. Powierzchnia jej będzie się wtedy ustawicznie powiększać, a oprócz tego krzywizna tej powierzchni będzie się zmniejszała, jeżeli za miarę krzywizny uznamy odwrotność promienia. Wszechświat zatem niejako prostuje się z czasem…
– Wydaje mi się, że w tym, co dotychczas usłyszeliśmy, niewiele jest twojej twórczej myśli… Prawie wszystko to gdzieś już czytałem lub słyszałem!
– Poczekaj – żachnął się Ray – zaraz spadniesz z krzesła, gdy
pozwolisz mi doprowadzić do końca moją myśl! Otóż jeśli jest tak, jak powiedziałem, to również nasze płaskie istoty, które są nieodłączną częścią wszechświata, zmieniają w czasie swoje zakrzywienie. Wszelka materia we wszechświecie zachowuje się w ten sposób! A cóż istnieje poza materią? Nic! Próżnia! Ale w próżni nie ma sensu pojęcie czasu i przestrzeni, gdyż nie ma go do czego odnieść! I tu dochodzimy do wniosku, że z powodzeniem można sobie wyobrazić, że nie wszechświat modeluje zakrzywienie przedmiotów materialnych, lecz odwrotnie, obiekty materialne wyznaczają czasoprzestrzeń!
– Nie bardzo cię rozumiem! – wtrącił niepewnie Bert.
– Zawsze mówiłem, że używanie mózgów elektronowych ujemnie wpływa na wyobraźnię! – z satysfakcją dociął mu Ray. – A to jest przecież takie proste! Jeśli przestrzeń nie istnieje bez materii, to co jest pierwotne, materia czy przestrzeń? Jasne, że materia! I jeśli jeden „płaskoludek" z naszego modelu kulistego wszechświata ma wypukłość większą od innego, to oznacza to nie co innego, jak po prostu fakt, że istniał w czasie wcześniejszym niż ten drugi! Jego „miejscem" w czasoprzestrzeni jest kula o mniejszym promieniu, a współczesne mu są wszystkie istoty i przedmioty posiadające to samo zakrzywienie.
I tu dochodzę do wniosku, który rujnuje Tappego, druzgoce temporystykę, a ciebie, Bert, pozbawia nadziei na bliski doktorat! Podróże w czasie to absurd! Aby przenieść się w przeszłość albo w przyszłość, należałoby zmienić własną krzywiznę, czyli przenieść się na powierzchnię innej kuli. Gdyby się to komuś udało, okazałoby się, że tam nie ma już, oczywiście, naszego Wszechświata, bo on jest właśnie tu, ma już inny promień. Podróżnik w czasie stworzyłby sobie własny, prywatny wszechświat… Rzecz godna polecenia odludkom i solipsystom! Ten nowy wszechświat będzie oczywiście z naszym „współśrodkowy", ale poza tym nic go nie łączy z naszym…