– I uważa pan, że… człowiek… mógłby w ten sposób przenieść się w odległe części Wszechświata?
– Bez wątpienia mógłby! Tylko, niestety, nigdy nie wiadomo, co znajduje się po „drugiej stronie" Wszechświata, jeśli tak się można wyrazić o jednostronnym obszarze… Gdyby nawet znalazł się taki ryzykant, który odważyłby się na ślepo, bez uprzedniego rozeznania w „terenie" przenieść się tam, nie sądzę, aby wyszedł cało z takiej wyprawy…
Spojrzałem na niego pytająco. Uśmiechnął się blado.
– Niech pan nie sądzi, że to ryzyko dyskwalifikuje moje odkrycie, a przynajmniej jego praktyczne zastosowanie! Należy sobie przede wszystkim zdać sprawę z rodzaju niebezpieczeństwa; otóż niech pan sobie wyobrazi, że w miejscu, które odpowiada punktowi pańskiego „startu", w punkcie ferencowsko-sprzężonym, znajduje się na przykład chmura pyłu kosmicznego albo, co gorsza, jądro jakiejś galaktyki! Nie sposób tego stwierdzić a priori, a zatem wydawać by się mogło, że nie można wiedzieć, jakie warunki panują aktualnie u celu podróży, która tym samym staje się podróżą w nieznane… W rzeczywistości jednak istnieje prosty sposób rozpoznania tych warunków za pomocą sondowania hyperprzestrzennego…
Ferenc zamilkł i zamyślił się, pocierając czoło dłonią.
Po chwili milczenia przypomniał sobie widocznie o moim istnieniu i powiedział, jakby zażenowany:
– Przepraszam pana… Myślałem przez chwilę o… moim ostatnim eksperymencie…
– Z sondowaniem? – spytałem zaciekawiony.
– Coś w tym rodzaju… W każdym razie to bardzo ważny element
na drodze do zastosowania mojego odkrycia. Polega na transplantacji spolaryzowanych dipoli magnetycznych… ach przepraszam,• zaczynam mówić o rzeczach, których pan na pewno nie rozumie… ale wybaczy mi pan, trudno to przełożyć na zrozumiały język, to wszystko jest nawet dla mnie tak niesamowicie skomplikowane, że doprawdy, chwilami, nie mogę sam uwierzyć w realność tej całej historii… Wie pan, w tej chwili boję się, naprawdę boję się skutków mojego dzieła. Bo proszę sobie wyobrazić, że moje odkrycie doprowadzi do całkowitej rewolucji w dziedzinie komunikacji transgalaktycznej… Cóż powiedzą na to specjaliści od rakiet relatywistycznych, tacy jak pan na przykład, którzy całe życie poświęcili na opracowanie modelu pojazdu pozwalającego na osiągnięcie możliwie najdalszego punktu we Wszechświecie… A po zastosowaniu mojej metody, jakże prostej w swojej istocie i łatwej w eksploatacji, osiąga się najdalszy punkt Wszechświata, i to w czasie nieskończenie
krótkim! Doprawdy, waham się, czy opublikować moje prace… Jadę właśnie do Birhoffa, którego pan niewątpliwie zna, to przecież obecnie największy autorytet w dziedzinie podróży transgalaktycznych… Ale jakże ubogie są dzisiejsze osiągnięcia na tym polu! Kilkanaście mniej lub bardziej rozsądnych prac traktujących zagadnienie czysto teoretycznie! Ani
jednego praktycznego rozwiązania! I nie zanosi się na znaczniejszy postęp w ciągu najbliższych dziesiątków lat…Czy mogę im wszystkim dać do ręki to, czego szukają w pocie czoła od lat, po zupełnie innej drodze i bez większej nadziei znalezienia? Obawiam się, że mogą potraktować mnie jak szaleńca, fanatyka czy maniaka… Dlatego bardzo zależy mi na pańskiej opinii o tym moim szaleństwie…
– Sądzę, że zbyt mało wiem o całej sprawie, aby wyrokować o przydatności pańskiej metody…
– Toteż wcale nie chodzi mi o pana zdanie na temat samej metody! – przerwał mi Ferenc. – Ta jest na pewno słuszna i prawdziwa, jestem o tym całkowicie przekonany! Chodzi mi raczej o… konsekwencje jej rozpowszechniania! Jak już mówiłem, prostota jej jest wprost zaskakująca i każdy, we własnym zakresie, bez kosztownej aparatury, za pomocą bardzo prymitywnych urządzeń, potrafiłby przenieść się tam w dowolnej chwili i z dowolnego miejsca w przestrzeni!
– Powiedział pan przecież, że taka „wyprawa" kryje w sobie niebezpieczeństwo, gdyż nie wiadomo, gdzie się trafi, jaki antypunkt odpoowiada danemu punktowi, na przykład naszej Ziemi! – Właśnie o to chodzi! Nie było wiadomo jeszcze przedwczoraj, ale mój wczorajszy eksperyment, o którym panu wspomniałem, wykazał wprost niewiarygodną! Niech pan sobie wyobrazi, że naszemu punktowi we Wszechświecie odpowiada antypunkt, w którym znajduje się planeta, i to zamieszkała przez istoty o stopniu cywilizacji o wiele wyższym od naszego! Wyniki moich sondowań są bardzo fragmentaryczne, niepełne i siłą rzeczy nie są w stanie dać odpowiedzi na wiele pytań które muszą się nasuwać, tak jak nasuwają się panu w tej chwili… A pierwsze i najważniejsze z nich, na które nie potrafi pan sobie odpowiedzieć, brzmi: „Czy ten człowiek jest wariatem, czy tylko nieszkodliwym maniakiem?" Chodzi tu oczywiście o mnie!
Treść moich, myśli odczytał tak trafnie, że nie zdobyłem się nawet na grzecznościowe zaprzeczenie. Widocznie nie miał mi tego za złe, bo po chwili mówił dalej:
– Tym niemniej faktem jest istnienie tej planety, a fakt ten tłumaczy wiele nie wyjaśnionych dotąd zjawisk, które nie mieściły się w zakresie pojęć naszej nauki. Wystarczy założyć, że istoty, które zamierszkuja ów sprzężony z naszym świat, od dość dawna znają metodę kontaktu hyperprzestrzennego… To założenie podważa co prawda moje pierwszeństwo w tej dziedzinie nauki, ale w konsekwencji daje tak niebywałe wnioski, że warto poświęcić prawo prymatu… Wystarczy powiedzieć, że w prosty sposób pozwala na wyjaśnienie zagadki zaginionych kultur starożytnych, latających talerzy, które gnębiły ludzkie umysły w połowie ubiegłego wieku, oraz wielu innych. Wszystko to daje się wytłumaczyć ingerencją tych istot, których istnienie potrafię już teraz wykazać… Czy teraz rozumie pan już doniosłość mojego odkrycia?
– Jeśli tak jest rzeczywiście – odparłem oszołomiony – to publikacja pańskich prac grozi… masowymi wycieczkami ludzi do tamtego świata, a nie wiadomo, czy jego mieszkańcy życzą sobie tego…
Spojrzał na mnie jakoś dziwnie i jakby skurczył się w kącie wagonu.
– Więc i pan… uważa, że to mogłoby się źle skończyć?
– O ile kontakt hyperprzestrzenny jest rzeczywiście tak łatwy i dostępny dla każdego, jak pan mówił…
– O, niewątpliwie tak jest… niestety… I dlatego przechowuję moje
prace w bardzo ścisłej tajemnicy, wynalazłem nawet specjalną symbolikę matematyczną, której nikt nie jest w stanie rozszyfrować… Te wszystkie notatki – wskazał na plik papierów na stoliku – są zapisane tą właśnie symboliką. Resztę materiałów zniszczyłem przed wyjazdem z domu. Ostrożność nigdy nie zawadzi. Tak więc jestem jedynym człowiekiem, który zna tajemnicę…
Zgarnął papiery do teczki i zapiął ją starannie. Wstał i zaczął przechadzać się po przedziale założywszy w tył ręce.
Nagłe szarpnięcie hamującego pociągu wgniotło mnie w materac kanapy. Zdołałem tylko zauważyć, jak Ferenc usiłuje złapać równowagę, machając w powietrzu rękami. Drugie szarpnięcie rzuciło mną o boczną ścianę wagonu. Uderzyłem głową o jakiś wystający przedmiot i straciłem przytomność.
Postać w białym fartuchu pochyliła się nade mną. Po chwili rozpoznałem sympatyczną twarz pielęgniarki.
– No, już wszystko w porządku! – powiedziała. – Czy boli pana głowa?
– Trochę boli – odpowiedziałem – ale można wytrzymać… A… co się właściwie stało?
– Katastrofa kolejowa. Przypomina pan sobie, że jechał pan pociągiem do Torunia?
– Tak… Pamiętam… Ze mną w przedziale jechał pewien pan… Co się z nim stało?