Teresa zamyśliła się na chwilę.
– To naprawdę dziwne. Chodzi mi o to, że nie potrafię przestać o nim myśleć i nie rozumiem dlaczego. Zupełnie jakbym znowu była w szkole średniej i zadurzyła się po uszy w kimś, kogo nigdy nie spotkałam. Tym razem jest podobnie. Nie tylko nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą, ale nawet go nie widziałam. Niewykluczone, że właśnie skończył siedemdziesiątkę.
Deanna oparła się wygodniej i pokiwała głową.
– To możliwe, ale tak nie myślisz, prawda?
– Nie, chyba nie.
– Ani ja – przytaknęła Deanna i znowu wzięła listy do ręki. – Z ich treści wynika, że zakochali się w sobie, kiedy byli młodzi. Nie pisze nic o dzieciach, uczy nurkowania i wspomina Catherine tak, jakby byli małżeństwem tylko przez kilka lat. Wątpię, żeby był bardzo stary.
– Ja też.
– Chcesz wiedzieć, co o tym myślę?
– Naturalnie.
Deanna ostrożnie dobierała słowa.
– Uważam, że powinnaś pojechać do Wilmington i spróbować odnaleźć Garretta.
– Ale wydaje mi się to… takie śmieszne, nawet dla mnie…
– Dlaczego?
– Ponieważ nic o nim nie wiem.
– Tereso, wiesz o wiele więcej o Garretcie niż ja o Brianie, zanim go poznałam. Poza tym nie każę ci wychodzić za niego za mąż. Powiedziałam, że powinnaś pojechać i go odnaleźć. Może stwierdzisz, że w ogóle ci się nie podoba, ale przynajmniej będziesz o tym wiedziała? Cóż to szkodzi?
– A jeśli… – Teresa urwała, a Deanna dokończyła za nią.
– A jeśli nie jest taki, jak go sobie wyobraziłaś? Tereso, już teraz mogę ci zagwarantować, że nie będzie taki, jak myślisz. Nigdy tak nie jest. Moim zdaniem jednak to nie powinno mieć żadnego wpływu na twoje decyzje. Szczerze ci radzę – jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej, jedź. W najgorszym wypadku stwierdzisz, że nie jest mężczyzną, jakiego szukałaś. Co wtedy? Po prostu wrócisz do Bostonu, ale będziesz znała odpowiedź. Czy może być bardzo źle? Prawdopodobnie nie gorzej niż teraz.
– Nie uważasz, że to wariactwo?
Deanna pokręciła głową.
– Tereso, od dawna na to czekałam. Tak jak ci powiedziałam na wakacjach. Zasługujesz na to, by znaleźć mężczyznę, z którym mogłabyś dzielić życie. Teraz nie wiem, czy uda ci się to z Garrettem. Gdybym się miała założyć, powiedziałabym, że prawdopodobnie do niczego nie dojdzie. Jednak to nie oznacza, że nie należy próbować. Gdyby każdy, kto uważał, że mu się nie uda, nawet nie spróbował, to gdzie bylibyśmy dzisiaj?
Teresa milczała chwilę.
– Za dużo w twoich słowach logiki…
– Jestem od ciebie starsza i wiele przeszłam. Życie mnie nauczyło, że czasami trzeba zaryzykować. Moim zdaniem nie podejmujesz wielkiego ryzyka. Nie opuszczasz męża ani rodziny, aby kogoś odnaleźć, nie porzucasz pracy ani nie wyjeżdżasz z kraju. W końcu nie wybierasz się na koniec świata. Jeśli czujesz, że powinnaś jechać, jedź. Jeśli nie chcesz jechać, nie jedź. To naprawdę jest proste. Poza tym Kevina nie ma w domu i zostało ci jeszcze sporo urlopu.
Teresa zaczęła zawijać pasmo włosów na palec.
– A moja kolumna?
– Nie martw się. Mamy w zapasie tekst, którego nie zamieściliśmy, ponieważ zamiast niego wydrukowaliśmy list. Możemy też dać kilka powtórek z ubiegłych lat. Większość gazet nie publikowała wtedy twojej kolumny, więc nawet się nie zorientują.
– W twoich ustach brzmi to tak prosto.
– Bo jest proste. Najtrudniejsze to odnaleźć Garretta. Uważam jednak, że w listach jest dość informacji, które możemy wykorzystać. Co powiesz na kilka telefonów i małe polowanko w komputerze?
Obie umilkły na dłuższą chwilę.
– Dobrze – odezwała się w końcu Teresa. – Mam nadzieję, że nie będę tego żałować.
– Od czego zaczynamy? – spytała Teresa.
Przestawiła krzesło tak, że znalazła się obok Deanny.
– Przede wszystkim sprawdźmy to, czego jesteśmy pewne. Po pierwsze, powinnyśmy założyć, że naprawdę ma na imię Garrett. Tak podpisał wszystkie listy i nie sądzę, żeby zawracał sobie głowę używaniem innego imienia niż własne. Ponieważ w grę wchodzą trzy listy, jestem przekonana, że to jego pierwsze lub drugie imię. W każdym razie na pewno tak się do niego zwracają.
– I – dodała Teresa – prawdopodobnie mieszka w Wilmington, w Wrightsville Beach lub w innej pobliskiej osadzie.
Deanna skinęła głową.
– We wszystkich listach wspomina o oceanie, oczywiście tam wrzuca butelki. Z ich tonu wynika, że pisze je, gdy czuje się samotny lub gdy myśli o Catherine.
– Tak właśnie sądzę. Nie wspominał w listach o żadnej specjalnej okazji. Opisywał codzienne życie i swoje odczucia.
– Tak – potwierdziła Deanna, kiwając głową. Była coraz bardziej podeskcytowana. – Wymienił też nazwę łódki…
– „Happenstance” – podpowiedziała Teresa. – Napisał, że odnowili łódź i razem żeglowali. To prawdopodobnie żaglówka.
– Zanotuj to – doradziła Deanna. – Może uda się nam dowiedzieć czegoś więcej przez telefon. Niewykluczone, że gdzieś rejestrują łodzie według nazwy. Chyba mogę zwrócić się do lokalnej gazety, żeby sprawdzili to dla nas. Czy było coś jeszcze w drugim liście?
– Nic mi nie przychodzi do głowy. Natomiast w trzecim liście jest trochę więcej informacji. Wynika z nich…
– Że Catherine naprawdę umarła – wtrąciła Deanna.
– Tak, poza tym prawdopodobnie Garrett jest właścicielem sklepu ze sprzętem do nurkowania, w którym pracowali oboje z Catherine.
– Trzeba to zapisać. Uważam, że to ważny ślad. Coś jeszcze?
– Chyba nie.
– To bardzo dobry początek. Może pójdzie nam łatwiej, niż sądziłyśmy. Zaczynamy dzwonić.
Deanna zatelefonowała najpierw do „Wilmington Joumal”. Przedstawiła się i poprosiła o rozmowę z kimś, kto zna się na łodziach. Po kilku przełączeniach trafiła do Zacka Nortona dziennikarza, który pisał na temat wędkarstwa sportowego oraz innych sportów morskich. Po wyjaśnieniu, że chce się dowiedzieć, czy jest prowadzony rejestr łodzi według nazw, usłyszała, że taki spis nie istnieje.
– Łodzie rejestruje się według numerów, podobnie jak samochody – oznajmił, przeciągając samogłoski. – Jeśli zna pani nazwisko właściciela, może pani poszukać nazwy łodzi w formularzu, o ile została wymieniona. Nie wymaga się podania tej informacji, a mimo to wiele osób ją umieszcza. – Deana nagryzmoliła na kartce: „Łodzie nie są rejestrowane według nazw” i pokazała Teresie.
– Ślad donikąd – powiedziała cicho Teresa.
Przyjaciółka przykryła dłonią słuchawkę i szepnęła:
– Może tak, może nie. Nie poddawaj się tak szybko.
Deanna podziękowała Zackowi Nortonowi i odłożyła słuchawkę. Przejrzała notatki, namyślała się chwilę, a potem postanowiła zadzwonić do biura numerów, by uzyskać informacje o sklepach ze sprzętem do nurkowania w rejonie Wilmington. Teresa przyglądała się, jak Deanna zapisuje nazwy i telefony jedenastu sklepów.
– Czy mogłabym jeszcze w czymś pomóc? – spytała telefonistka.
– Nie, dziękuję. Bardzo mi już pani pomogła. – Odłożyła słuchawkę, a Teresa spojrzała na nią z zaciekawieniem.
– O co masz zamiar zapytać, kiedy się dodzwonisz?
– Spytam o Garretta.
Teresie mocniej zabiło serce.
– Ot tak?
– Właśnie tak – przytaknęła Deanna z uśmiechem i wykręciła pierwszy numer. Skinęła ręką, by Teresa wzięła drugą słuchawkę. Obie czekały cierpliwie, aż zgłosi się sklep „Atlantyckie Przygody”. To była pierwsza nazwa, jaką im podano.
Kiedy wreszcie ktoś podniósł słuchawkę, Deanna wzięła głęboki oddech i zapytała uprzejmie, czy Garrett mógłby udzielić kilku lekcji.
– Przykro mi, podano pani zły numer – usłyszała Deanna. Przeprosiła i natychmiast się rozłączyła.