Выбрать главу

– Tu jest naprawdę pięknie – odezwała się w końcu. – Dziękuję, że mnie zaprosiłeś.

Ucieszył się, że przerwała milczenie.

– Proszę bardzo. Miło mieć towarzystwo od czasu do czasu.

Uśmiechnęła się do niego, zastanawiając się, czy myślał tak naprawdę.

– Zwykle sam pływasz?

Oparł się plecami o burtę i wyciągnął nogi daleko przed siebie.

– Zwykle tak. To dobry sposób na odpoczynek po pracy. Bez względu na to, jak ciężki dzień miałem, gdy tylko znajdę się tutaj, wiatr wszystko zabiera.

– Czy nurkowanie jest ciężką pracą?

– Nie, nie chodzi o nurkowanie, nurkowanie to właściwie zabawa. Pozostaje cała reszta. Robota papierkowa, ludzie, którzy w ostatniej chwili odwołują zajęcia, dbanie o to, aby w sklepie było wszystko, co trzeba. Czasem pracuje się do późna.

– Nie wątpię. Ale to lubisz, prawda?

– Oczywiście. Nie zamieniłbym tego życia na nic innego. – Umilkł i znowu poprawił zegarek na ręce. – A ty, Tereso, co robisz? – Było to jedno z bezpiecznych pytań, jakie wymyślił w ciągu dnia.

– Piszę dla „Boston Times”. Mam własną kolumnę.

– Przyjechałaś na wakacje?

Zawahała się, nim odpowiedziała.

– Można tak to ująć.

Skinął głową, jakby potwierdzał, że spodziewał się takiej odpowiedzi.

– O czym piszesz?

– O wychowywaniu dzieci.

Popatrzył na nią zdumiony. Spotykała się z taką reakcją, gdy poszła na randkę z kimś nowym. Lepiej mieć to od razu z głowy – przemknęło jej przez myśl.

– Mam syna – oznajmiła. – Skończył dwanaście lat.

– Dwanaście?

– Jesteś zaskoczony.

– Istotnie. Nie wyglądasz na osobę, która mogłaby mieć dwunastoletniego syna.

– Potraktuję twoje słowa jak komplement – skomentowała z uśmiechem wyższości. Jeszcze nie była gotowa zdradzić swojego wieku. – Rzeczywiście ma dwanaście lat. Chciałbyś zobaczyć jego zdjęcie?

– Pewnie – odparł.

Znalazła portfel, wyjęła fotografię i podała Garrettowi. Wpatrywał się w nie bez słowa, a potem zerknął na nią.

– Jest podobny do ciebie – powiedział, oddając jej zdjęcie. – Bardzo przystojny chłopak.

– Dziękuję. – Schowała zdjęcie i spytała: – A co z tobą? Masz dzieci?

– Nie. – Pokręcił głową. – Przynajmniej nic o nich nie wiem.

Zachichotała, słysząc jego słowa.

– Jak ma twój syn na imię?

– Kevin.

– Przyjechał z tobą?

– Nie, jest ze swoim ojcem w Kalifornii. Rozwiedliśmy się kilka lat temu.

Garrett pokiwał głową bez słowa, a potem spojrzał przez ramię na łódź, która przepływała niedaleko. Teresa również przyglądała się jej przez chwilę i wsłuchując się w ciszę, zauważyła, jak spokojny jest otwarty ocean. Jedyne dźwięki, jakie do niej docierały, to postękiwania wypełnionych wiatrem żagli i szum wody, gdy „Happenstance” przedzierała się przez fale. Wydawało się Teresie, że te głosy brzmią tu inaczej niż w porcie. Tutaj wydawały się wolne, jakby mogły zniknąć w rozległej przestrzeni.

– Chciałabyś obejrzeć resztę łodzi? – spytał Garrett.

Skinęła głową.

– Z przyjemnością.

Garrett wstał i raz jeszcze sprawdził żagle. Ruszył pierwszy, Teresa podążała tuż za nim. Kiedy otworzył drzwi, nagle zatrzymał się, przytłoczony dawno pogrzebanym w morzu niepamięci wspomnieniem, które nieoczekiwanie wypłynęło na powierzchnię, być może z powodu obecności tej kobiety.

Catherine siedziała przy małym stoliku, na którym stała otwarta butelka wina. W wazonie, z jednym kwiatem, odbijało się światło samotnej świecy. Płomień pochylał się pod wpływem kołysania łodzi, rzucając długi cień na wnętrze kabiny. W mroku dostrzegał blask jej uśmiechu.

– Pomyślałam, że byłaby to miła niespodzianka – powiedziała. – Już dawno nie jedliśmy przy świecach.

Garrett spojrzał na kuchenkę. Obok stały dwa talerze owinięte folią.

– Kiedy ściągnęłaś to wszystko na łódź?

– Gdy byłeś w pracy.

Teresa zachowywała milczenie, zostawiając go własnym myślom. Jeśli zauważała jego wahanie, nie wspominała o tym, za co Garrett był jej wdzięczny.

Z lewej strony wzdłuż burty biegło siedzenie, szerokie i dostatecznie długie, by ktoś mógł przespać się wygodnie. Po drugiej stronie stał mały stolik i było dość miejsca dla dwóch osób. Obok drzwi umieszczono zlew i kuchenkę, a pod spodem małą lodówkę. Na wprost znajdowało się wejście do sypialni.

Przystanął z boku i położył ręce na biodrach. Tymczasem Teresa oglądała wnętrze. Nie trzymał się blisko, jak zrobiliby to inni, ale dał jej wolną rękę. Czuła utkwione w sobie jego spojrzenie, mimo iż nie robił tego ostentacyjnie.

– Z zewnątrz trudno się zorientować, że tu jest tyle miejsca – odezwała się po chwili.

– Wiem. – Garrett odchrząknął niepewnie. – Zadziwiające, prawda?

– Rzeczywiście. Wygląda na to, że masz tu wszystko, czego ci potrzeba.

– Bo mam. Gdybym zechciał, mógłbym na niej popłynąć do Europy, chociaż tego nie polecam. Jest wspaniała.

Wyminął ją i podszedł do lodówki. Pochylił się i wyciągnął puszkę coli.

– Napijesz się czegoś?

– Chętnie – odparła. Przesunęła palcami po ścianie, czując opuszkami gładkość drewna.

– Co byś chciała? Mam sevenup i colę.

– Proszę sevenup.

Wyprostował się i podał jej puszkę. Ich palce się dotknęły.

– Nie mam lodu, ale jest dość zimne.

– Wytrzymam – rzekła, a on się uśmiechnął.

Otworzyła puszkę, upiła mały łyk i postawiła ją na stole.

Zastanowił się nad tym, co powiedziała wcześniej. Miała dwunastoletniego syna… Pracowała jako dziennikarka, więc pewnie ukończyła studia. Jeśli poczekała do magisterium z wyjściem za mąż i urodzeniem dziecka… to była cztery, pięć lat od niego starsza. Wyglądała młodo, tyle zauważył, ale nie zachowywała się jak dwudziestolatka. W jej ruchach była widoczna dojrzałość, coś, co charakteryzowało tylko tych, którzy wiele doświadczyli w życiu.

Nie miało to i tak żadnego znaczenia.

Zwróciła uwagę na oprawioną fotografię, zawieszoną na ścianie. Widniał na niej Garrett Blake. Stał na nabrzeżu z marlinem. Wyglądał o wiele młodziej niż teraz. Na fotografii uśmiechał się szeroko, a jego rozradowana mina przypomniała jej Kevina w chwili, gdy strzelił gola.

– Widzę, że lubisz wędkować – odezwała się, przerywając ciszę. Wskazała ręką fotografię. Postąpił krok w jej kierunku, a gdy się zbliżył, poczuła ciepło bijące od jego ciała. Pachniał wiatrem i solą.

– Rzeczywiście – przyznał cicho. – Mój ojciec łowił krewetki. Właściwie wychowałem się na wodzie.

– Kiedy je zrobiono?

– Mniej więcej dziesięć lat temu, tuż przed moim powrotem do college'u na drugi rok. Odbywały się zawody wędkarskie. Postanowiliśmy z tatą, że spędzimy dwie noce w Golfsztromie. Złapaliśmy tego mariina około sześćdziesięciu mil od brzegu. Ciągnęliśmy go przez siedem godzin, ponieważ mój ojciec chciał mnie nauczyć, jak się to kiedyś robiło.

– Co to znaczy?

Roześmiał się cicho.

– Zanim skończyłem, miałem dłonie pocięte do żywego, a nazajutrz ledwie ruszałem rękami. Linka, do której przywiązaliśmy przynętę, nie była dość mocna do łapania ryby tej wielkości, dlatego musieliśmy pozwolić jej uciekać, aż się zmęczy, a potem powoli zwijaliśmy linkę i znowu pozwalaliśmy jej uciekać. W końcu ryba tak opadła z sił, że się poddała.