Выбрать главу

– Och, cześć, Garrett. Dzięki, że oddzwoniłeś. Jak się miewasz? – spytała wyraźnie zadowolona, że się odezwał.

Dźwięk jej głosu przywołał wspomnienia z poprzedniego wieczoru. Uśmiechnął się i wyobraził ją sobie siedzącą w hotelowym pokoju.

– Dobrze, dziękuję. Właśnie załatwiałem papierkową robotę. Co mogę dla ciebie zrobić?

– Okazuje się, że na łodzi zostawiłam kurtkę. Byłam ciekawa, czy nie wpadła ci w oko.

– Nie, ale nie rozglądałem się zbyt dokładnie. Zostawiłaś ją w kabinie?

– Nie jestem pewna.

Garrett zamilkł na chwilę.

– Przejdę się do portu i sprawdzę na miejscu. Potem zadzwonię do ciebie i powiem, czy znalazłem.

– Czy to nie będzie za duży kłopot?

– To potrwa tylko kilka minut. Będziesz u siebie przez jakiś czas?

– Powinnam być.

– Dobrze. Zadzwonię do ciebie.

Garrett pożegnał się i wyszedł ze sklepu. Pomaszerował z powrotem do portu. Wskoczył na pokład „Happenstance”, otworzył kabinę i zszedł na dół. Nie zauważył kurtki, wrócił na górę i rozejrzał się po pokładzie. Wreszcie dostrzegł ją ukrytą częściowo pod poduszką siedzenia. Wyciągnął ją stamtąd, sprawdził, czy nie jest brudna, i poszedł do sklepu.

W kantorku ponownie wykręcił numer zapisany na kartce. Tym razem Teresa odebrała po pierwszym dzwonku.

– To znowu Garrett. Znalazłem twoją kurtkę.

Usłyszał ulgę w jej głosie.

– Dziękuję. Naprawdę jestem ci wdzięczna, że jej poszukałeś.

– To nie kłopot.

Umilkła na chwilę, jakby zastanawiała się, jak ma teraz postąpić.

– Możesz ją dla mnie przechować? Byłabym u ciebie w sklepie za dwadzieścia minut.

– Cieszę się – odpowiedział. Odłożył słuchawkę telefonu i usiadł wygodnie w fotelu. Rozmyślał o tym, co się właśnie wydarzyło. Jeszcze nie wyjechała z miasta i znowu ją zobaczę – pomyślał. Co prawda nie potrafił zrozumieć, jak mogła zapomnieć o kurtce, skoro miała ze sobą tak niewiele rzeczy, ale naprawdę ucieszył się, że tak się stało.

Oczywiście było to bez znaczenia.

Teresa przyjechała dwadzieścia minut później, ubrana w szorty i wydekoltowaną bluzkę bez rękawów, która wspaniale podkreślała jej figurę. Gdy weszła do sklepu, obaj, Ian i Garret, zagapili się na nią. Teresa rozejrzała się wokół, dostrzegła go, uśmiechnęła się i z miejsca, w którym stała, zawołała:

– Cześć!

Ian uniósł brwi, jakby chciał zapytać Garretta: „Nie powiedziałeś mi o czymś?” Garrett zlekceważył minę Iana i ruszył w kierunku Teresy z jej kurtką w ręku. Wiedział, że Ian będzie ich bacznie obserwował, a potem męczył o szczegóły. Nie zamierzał mu cokolwiek mówić.

– Jak nowa – powiedział, podając kurtkę w chwili, kiedy Teresa znalazła się dostatecznie blisko, aby ją wziąć.

Garrett zdążył zmyć z rąk smar, włożył też nową koszulkę, taką, jaką można było kupić w jego sklepie. Wyglądał trochę lepiej niż przedtem.

– Dziękuję, że po nią poszedłeś – odparła, patrząc na niego w sposób, który przywrócił mu wczorajsze zainteresowanie. Zakłopotany, podrapał się w policzek.

– Zrobiłem to z przyjemnością. Chyba wiatr musiał ją zwiać.

– Chyba tak – zgodziła się, wzruszając lekko ramionami.

Garrett przyglądał się, jak poprawia ramiączko bluzki. Nie wiedział, czy się śpieszy, i nie był pewien, czy chce, aby już sobie poszła. Wypowiedział na głos pierwsze słowa, jakie mu przyszły do głowy:

– Spędziłem wczoraj bardzo miły wieczór.

– Ja też.

Nie wiedział, co jeszcze mógłby dodać. Już dawno nie był w takiej sytuacji. Dawał sobie radę z klientami i nieznajomymi, ale to spotkanie okazało się zupełnie czymś innym. Zauważył, że przestępuje z nogi na nogę jak szesnastolatek. W końcu to ona się odezwała:

– Czuję się winna, że zabrałam ci czas.

– Nie żartuj.

– Chodzi mi nie tyle o szukanie kurtki, ile o wczorajszy wieczór.

Potrząsnął przecząco głową.

– Daj spokój. Ucieszyłem się, że przyszłaś.

Ucieszyłem się, że przyszłaś – powtórzył te słowa w myśli, gdy tylko je wymówił. Dwa dni temu nie uwierzyłby, że je komuś powie.

Dzwonek telefonu przerwał jego rozmyślania.

– Czy przyjechałaś taki kawał drogi tylko po kurtkę, czy chciałaś również trochę pozwiedzać?

– Właściwie to niczego nie zaplanowałam. To pora lunchu, zamierzałam coś zjeść. – Spojrzała na niego pytająco. – Polecisz mi coś?

Zastanowił się nad odpowiedzią.

– Lubię chodzić do Hanka, to niedaleko molo. Jedzenie jest świeże, a z okien rozpościera się wprost nieziemski widok.

– Gdzie to jest?

Wskazał kierunek ręką.

– Na Wrightsville Beach. Wjeżdżasz na most i skręcasz w prawo. Nie przegapisz, jeśli będziesz patrzyła na znaki przy molo. Restauracja mieści się właśnie tam.

– Co podają?

– Głównie owoce morza, krewetki i ostrygi, ale również inne jedzenie – kotlety i tym podobne.

Zaczekała chwilę, jakby chciała sprawdzić, czy jeszcze czegoś jej nie powie. Ponieważ milczał, odwróciła wzrok i spojrzała w kierunku wystawy. Stała nieruchomo, a Garrett po raz drugi w ciągu ostatnich kilku minut poczuł się nieswojo w jej obecności. Skąd to się wzięło? Wreszcie wziął się w garść i zwrócił do niej:

– Jeśli chcesz, mogę ci pokazać, gdzie to jest. Sam zgłodniałem i z przyjemnością cię tam zabiorę, jeśli potrzebujesz towarzystwa.

– Bardzo proszę, Garrett – odparła z uśmiechem.

Na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi.

– Moja ciężarówka stoi za sklepem. Chcesz, żebym prowadził?

– Znasz drogę lepiej ode mnie – odpowiedziała.

Garrett poprowadził ją przez sklep do tylnego wyjścia.

Teresa szła tuż za nim. Gdy nie mógł zobaczyć jej miny, nie potrafiła opanować uśmiechu.

Restaurację Hanka postawiono w tym samym czasie co molo. Odwiedzali ją mieszkańcy i turyści. Nie było to wytworne miejsce, ale za to z charakterem. Lokal przypominał restauracje przy molo w Cape Cod – drewniane podłogi porysowane i zdarte przez zapiaszczone podeszwy sandałów, szerokie okna wychodzące na Atlantyk, fotografie wielkich ryb na ścianach. W głębi znajdowały się drzwi prowadzące do kuchni. Kelnerzy i kelnerki w szortach i niebieskich podkoszulkach z nazwą restauracji roznosili na tacach talerze świeżych owoców morza. Drewniane, toporne stoły i krzesła były nadwyrężone zębem czasu. Tutaj można było wejść w stroju plażowym. Większość obecnych sprawiała wrażenie, jakby cały poranek spędziła nad morzem.

– Zaufaj mi – rzekł Garrett, gdy szli razem do stolika. – Jedzenie jest świetne, a reszta nie ma znaczenia.

Zajęli miejsce przy stoliku w rogu. Garrett odsunął na bok dwie butelki po piwie, których jeszcze nie sprzątnięto. Karta była wetknięta między pojemniki z przyprawami. Stał tam ketchup, sos Tabasco, sos tatarski, sos mieszany w plastikowej butelce oraz sos o nazwie „Hank”. Karta w taniej plastikowej okładce wyglądała tak, jakby nie wymieniano jej od lat. Teresa rozejrzała się wokół i zauważyła, że prawie wszystkie stoliki są zajęte.

– Tłoczno – stwierdziła, poprawiając się w krześle.

– Tu zawsze tak jest. Zanim turyści trafili do Wrightsville Beach, to miejsce już obrosło legendą. Nie dostaniesz się do środka w piątek lub sobotę wieczorem, chyba że jesteś gotowa poczekać dwie godziny.

– Co tak przyciąga?

– Jedzenie i ceny. Hank co rano przywozi świeże ryby i krewetki. Można się najeść do syta, nie wydając więcej niż dziesięć dolarów z napiwkiem włącznie. Wypijesz przy tym ze dwa piwa.

– Jak on to robi?

– Chyba dzięki liczbie gości. Jak już powiedziałem, zawsze jest tu tłoczno.