Uśmiechnęła się.
– Jesteś i nie jesteś. Ostatnim razem, gdy tu byłam, miałeś mnie całą dla siebie. Oboje wiemy, że o wiele łatwiej zaangażować się uczuciowo, kiedy możesz z tym kimś spędzać dużo czasu. Teraz zobaczyłeś, jak to jest w obecności Kevina… mimo to poradziłeś sobie z tym o wiele lepiej, niż przewidywałam.
– Dzięki, ale to nie było takie trudne. Dopóki jesteś w pobliżu, nie ma znaczenia, co robię. Lubię spędzać czas z tobą.
Otoczył ją ramieniem i przytulił do siebie. Oparła mu głowę o pierś. Przysłuchiwali się szumowi fal uderzających o brzeg.
– Zamierzasz zostać na noc? – spytał.
– Właśnie poważnie się nad tym zastanawiałam.
– Czy znowu chcesz, żebym zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen?
– Może. A może nie.
Uniósł brwi.
– Flirtujesz ze mną?
– Próbuję – wyznała, a on roześmiał się cicho. – Wiesz, Garrett, naprawdę mi z tobą wygodnie.
– Wygodnie? Brzmi to tak, jakbym był kanapą.
– Nie o to mi chodzi. Kiedy jesteśmy razem, czuję się sobą i jest mi z tym dobrze.
– Powinnaś się tak czuć. Bo ja całkiem dobrze o tobie myślę.
– Całkiem dobrze? Tylko tyle?
Pokręcił głową.
– Nie tylko tyle. – Spojrzał na nią nieśmiało. – Mój ojciec udzielił mi rady.
– Co powiedział?
– Że jeśli jestem przy tobie szczęśliwy, nie powinienem pozwolić ci odejść.
– Jak to zamierzasz zrobić?
– Chyba muszę zniewolić cię moim wdziękiem.
– Już to zrobiłeś.
Zerknął na nią, a potem spojrzał na wodę. Po chwili powiedział spokojnie:
– Chyba muszę ci wyznać, że cię kocham.
Kocham cię.
Nad ich głowami na ciemnym niebie błyszczały gwiazdy. Dalekie chmury wisiały nad horyzontem, odbijały światło księżyca. Wyznanie Garretta powróciło w myślach Teresy jak echo: Kocham cię.
Tym razem bez wahania, bez wątpliwości.
– Naprawdę? – szepnęła.
– Tak. Naprawdę. – Kiedy mówił, dojrzała w jego oczach coś, czego przedtem w nich nie widziała.
– Och, Garrett… – zaczęła niepewnie, ale przerwał jej, potrząsając przecząco głową.
– Tereso, nie oczekuję, że czujesz to samo. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, co czuję. – Zamyślił się i nagle przypomniał mu się sen. – Przez te dwa tygodnie bardzo dużo się wydarzyło…
Zaczęła coś mówić, ale Garrett ponownie potrząsnął głową. Nie odzywał się dłuższą chwilę.
– Nie jestem pewien, czy wszystko rozumiem, ale wiem, co do ciebie czuję. – Przesunął delikatnie palcem po jej policzku i wargach. – Kocham cię, Tereso.
– Ja ciebie też kocham – powiedziała miękko, jakby ćwiczyła się w wymowie tych słów. Miała nadzieję, że to prawda.
Siedzieli przytuleni do siebie, a potem weszli do domu, kochali się i szeptali do świtu. Tym razem, gdy Teresa wróciła do sypialni, Garrett od razu zasnął, a ona leżała z otwartymi oczami, przekonana, że to cud.
Następny dzień był wspaniały. Kiedy tylko mieli okazję, trzymali się za ręce. Całowali się szybko, gdy Kevin na nich nie patrzył.
Cały dzień spędzili na ćwiczeniach. Po ostatniej lekcji Garrett wręczył im na łodzi tymczasowe zaświadczenia.
– Możecie teraz nurkować, gdzie i kiedy chcecie – powiedział do Kevina, który ściskał zaświadczenie, jakby było ze złota. – Wyślijcie zgłoszenia, a za dwa tygodnie otrzymacie dokument. Pamiętajcie, samotne nurkowanie nigdy nie jest bezpieczne. Zawsze zabierajcie kogoś ze sobą.
Był to ich ostatni dzień w Wilmington. Teresa zwolniła pokój w motelu i we trójkę pojechali do domu Garretta. Kevin chciał te kilka godzin spędzić na plaży. Teresa i Garrett siedzieli na piasku niedaleko wody. Potem Garrett rzucał Kevinowi kolorowy krążek. Teresa zdała sobie sprawę, że zrobiło się późno, poszła do domu i przygotowała jedzenie.
Kolację – kiełbaski z grilla – zjedli na ganku, a potem Garrett odwiózł ich na lotnisko. Teresa i Kevin zajęli miejsca w samolocie, a Garrett stał jeszcze przy wyjściu na płytę. Patrzył, jak samolot powoli odsuwa się od rękawa. Gdy zniknął mu z oczu, wrócił do ciężarówki i pojechał do domu. Spojrzał na zegarek i zastanawiał się, kiedy będzie mógł zadzwonić do Teresy.
W połowie pierwszego odcinka podróży Kevin nagle odwrócił się do matki.
– Mamo, lubisz Garretta?
– Lubię. Ale chyba ważniejsze jest, czy ty go lubisz?
– Uważam, że jest świetny. Jak na dorosłego.
Teresa lekko się uśmiechnęła.
– Zdaje się, że przypadliście sobie do gustu. Jesteś zadowolony, że pojechaliśmy do Wilmington?
– Tak, cieszę się. – Pokiwał głową. Umilkł i przerzucał z roztargnieniem kartki czasopisma. – Mamo, mogę cię o coś zapytać?
– O wszystko.
– Wyjdziesz za Garretta?
– Nie wiem. Dlaczego pytasz?
– A chcesz?
Nie odpowiadała przez dłuższą chwilę.
– Nie jestem pewna. Nie wiem, czy chcę teraz za niego wyjść. Musimy lepiej się poznać.
– Ale może zechcesz wyjść za niego w przyszłości?
– Może.
Kevin spojrzał na nią z wyrazem ulgi.
– Cieszę się. Wydawałaś się szczęśliwa, kiedy był z tobą.
– Skąd wiesz?
– Mamo, mam dwanaście lat. Wiem więcej, niż myślisz.
Wyciągnęła rękę i dotknęła jego palców.
– Co byś powiedział, gdybym przyznała, że już teraz chcę za niego wyjść?
Milczał przez chwilę.
– Chyba bym się zastanawiał, gdzie będziemy mieszkać.
Choćby zależało od tego jej życie, Teresa nie potrafiła na to odpowiedzieć. Rzeczywiście, gdzie?
Rozdział jedenasty
Cztery dni po wyjeździe Teresy z Wilmington Garrett znowu śnił, tym razem o Catherine. Znajdowali się na łące dochodzącej do klifu tuż nad oceanem. Spacerowali, trzymali się za ręce i rozmawiali. W pewnym momencie Garrett powiedział coś, co rozbawiło Catherine. Nagle uwolniła swoją dłoń, rzuciła przez ramię łobuzerskie spojrzenie i śmiejąc się, zawołała, żeby Garrett ją gonił. Pobiegł za nią roześmiany, czując się tak radośnie jak w dniu ślubu.
Nie mógł nie zauważyć, jaka jest piękna. W rozpuszczonych włosach odbijały się promienie słońca. Smukłe nogi poruszały się rytmicznie, bez wysiłku. Uśmiechała się łagodnie, jakby nie biegła, lecz stała spokojnie w miejscu.
– Goń mnie, Garrett! Złapiesz mnie? – wołała.
Jej śmiech rozbrzmiewał jak muzyka.
Powoli zbliżał się do niej, gdy nagle spostrzegł, że kieruje się w stronę klifu. Rozradowana i podniecona, zdawała się nie wiedzieć, dokąd biegnie.
To śmieszne – pomyślał. – Musi wiedzieć.
Zawołał, żeby się zatrzymała, ale w odpowiedzi zaczęła biec coraz szybciej.
Zbliżała się do krańca klifu.
Z przerażeniem zobaczył, że znajduje się zbyt daleko od niej, żeby ją złapać.
Biegł jak umiał najprędzej, krzycząc, aby się zatrzymała. Nie słyszała go. Poczuł paraliżujący strach.
– Stań, Catherine! – wołał z całych sił. – Nie widzisz, dokąd biegniesz!
Im dłużej krzyczał, tym bardziej słabł jego głos, aż przemienił się w szept.
Catherine biegła dalej, nieświadoma niebezpieczeństwa. Klif znajdował się zaledwie o kilka stóp.
Był coraz bliżej, ale wciąż za daleko.
– Stań! – wychrypiał, chociaż wiedział, że ona nie może go usłyszeć. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Jeszcze nigdy nie był taki przerażony. Rozpaczliwie pragnął, aby nogi poruszały się szybciej, ale odmawiały posłuszeństwa, z każdym krokiem stawały się cięższe.
Nie uda mi się – pomyślał i ogarnął go lęk.
Nagle przystanęła równie niespodziewanie jak przedtem, gdy ruszyła do biegu.